Forum www.paranormalromance.fora.pl Strona Główna

Gena Showalter - Alien Huntress 03 - Savor Me Slowly
Idź do strony 1, 2, 3  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.paranormalromance.fora.pl Strona Główna -> Zablokowane tematy
Autor Wiadomość
Gość






PostWysłany: Pią 0:32, 03 Lip 2015    Temat postu: Gena Showalter - Alien Huntress 03 - Savor Me Slowly


Mishka Le'Ace została stworzona do tajnej misji... dosłownie. Jej piękne ciało zostało mechanicznie udoskonalone, dając jej nadludzką siłę -- siłę której będzie potrzebować. Jej ostatnia misja wysłała ją na ratunek agenta A.I.R Jaxona Tremaina od tortur i śmierci. Z nim, odkryła w sobie pasję niepodobną do innych. Namiętność którą miała zabronioną poznać...

Od momentu kiedy spotkali się w ciemnej celi, Jaxon pragnął jej dotyku. Ale mechaniczna połowa Le' Ace zmuszała ją do rzeczy których nie zawsze chciała. Nawet zdradzenia go... i ostatecznie zniszczenia. Teraz Jaxon musi zmierzyć się z człowiekiem mającym kontrolę nad Le'Ace, i samą Le'Ace, aby w końcu domagać się kobiety którą pokochał.

Rozdziałów 28


Ostatnio zmieniony przez Gość dnia Pią 7:54, 03 Lip 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: Pią 0:32, 03 Lip 2015    Temat postu:

Rozdział 1

Tik. Tak. Tik. Tak. Rozpraszający klekot zawył w umyśle Jaxona Tremaina, grając bez pozwolenia i nie będąc mile widzianym. Zaśmiał się gorzko. Nie miał pojęcia jak długo siedział w tej ciemnej, wilgotnej celi. Tydzień? Wieczność?
Prawdopodobnie niekończące się konanie majaczyło w jego przyszłości. Tak, bez wątpienia. Powinien być szczęśliwy. To będzie kolejne niekończące się tykanie, z wyjątkiem tego, że nie istniałaby bolesna świadomość, szalone oczekiwania na zgon, która miał – wreszcie? Cudownie? Niestety? – nadejść.
Wychodziłem z gorszych rzeczy, pomyślał, starając się pocieszyć.
Kiedyś został postrzelony i poparzony bronią ogniową. Wypadek podczas treningu, ale jego ramię wciąż nosiło tego blizny. Innym razem, był pod przykrywką, został wsypany, a następnie przygnieciony stalową belką i wrzucony do błotnistej rzeki. Woda i brud wypełniły jego usta, paląc jak kwas gardło i płuca. Kiedy cudem udało mu się uwolnić, był zaskoczony, że jego skóra wciąż jest nietknięta, a mięśnie nadal trzymają się kości.
Kolejnym razem został pchnięty nożem w nerkę. Proste cięcie na wylot, odcinające jeden z jego ulubionych organów. Niemądrze, odwracał się od podejrzanego o jedną sekundę za długo i adios stary druhu.
Czasami wystarczyło tylko tyle. Jednej sekundy.
Dwa słowa powtarzały się w jego głowie. Przez sekundę pojedyncze tik. Albo tak. Ponownie się zaśmiał, ale śmiech szybko zmienił się w krztuszenie, a krztuszenie w kaszel, kaszel natomiast w duszący ból.
„Zwariuje,” wymamrotał, kiedy już się uspokoił. Nie żeby jego słowa były zrozumiałe. „Tiki, taki, tiki, taki.” Ile jeszcze mu zostało?
Nie za wiele.
Bycie agentem Biura Śledczego do spraw Badania i Usuwania Obcych (A.I. R) w Nowym Chicago z pewnością miało jakieś zalety, pomyślał cierpko. Ponieważ kiedy agent potrzebuje pomocy, aby zerwać ze swoim paskudnym nawykiem oddychania, dostaje ją.
Od czasu uprowadzenia Jaxona, grupa kosmitów chłostała go tak wiele razy, że stracił rachubę. Prawdopodobnie jeszcze obiją go tysiąckrotnie, pięści leciały na niego w rytm tego cholernego zegara. Tik, tak. Kolejny śmiech. Taa. Szalony.
Przybysze pobili go, ponieważ odmówił udzielenia im odpowiedzi. Nawet, kiedy krzyki rozbrzmiały w jego umyśle, głośne i nieskładne, śmiertelność w każdym calu, nie ugiął się. Przypominając sobie wrzaski zadrżał. Być może każdy mężczyzna i kobieta, których zabił przez te wszystkie lata powstali, a ich dusze złączyły się z jego, kiedy w końcu dały o sobie znać, zdeterminowane żeby nareszcie je usłyszał.
Teraz przynajmniej krzyki zostały gdzieś głęboko zagrzebane, zastąpione przez ten cholerny zegar. Przypuszczał, że to jednak niska cena do zapłaty.
Niestety, cierpienie jego ciała tylko się wzmogło.
Był bity po twarzy, aż jego zęby pokaleczyły dziąsła. Jego język miał rozmiar piłki baseballowej, tak duży, że nie mógł się nawet upewnić czy nadal uchodził za szczęśliwego posiadacza tych wszystkich białych perełek. Jego nos został złamany, jednak w jakiś sposób wciąż drażnił go zapach moczu, zmieszany z metalicznym aromatem zaschniętej krwi i potu. Jego i tysiąca innych.
Jego oczy spuchły, pozostawiające jedynie cienkie szczeliny. Nie żeby było tu coś do zobaczenia. Mętna ciemność nie wywiązywała się z obietnicy słodkiego zapomnienia, ukazując cztery zakratowane ściany, podłogi wyłożone plastikiem dla lepszego usunięcia posoki i staromodne metalowe łańcuchy, które nieustannie wżynały mu się w nadgarstki i kostki.
Te same łańcuchy zabrzęczały, gdy przybrał bardziej wygodną pozycję opierając się o kraty. Wielki. Błąd. Skrzywił się, kiedy szarpnął nim intensywny ból; jego dopływ powietrza został odcięty. Miał kilka złamanych żeber i każdy rodzaj ruchu tylko potęgował obrażenia powodując, że napełnianie płuc wydawało się niemożliwą udręką, zwieńczoną setką ostrych jak igły ukłuć.
Skoncentruj się na czymś innym, czymś przyjemniejszym. Cóż, miał wystającą kość na lewym ramieniu, a jego kostka została złamana tak mocno, iż wydawało się cudem, że stopa jeszcze nie odpadła. To lepsze, prawda?
Przeżył gorsze rzeczy, przypomniał sobie. Umawiał się z Cathy Savan-Holt.
Kij uderzył w jego klatkę.
Jaxon zesztywniał uświadamiając sobie, że nie jest już sam. Jego wzrok był zamazany, kiedy skanował małą osłonę, szybko zatrzymując się na przybyszu. Wypełniła go nienawiść. Nienawiść – tak bezsilna, ofiara – frustracja i ukłucie strachu.
Delenseanianie wrócili.
Nie była to lubiąca imprezować rasa, o której zawsze tak myśleliśmy. Jaxon zastanawiał się czy przyszli go przesłuchać, czy byli tu na ósmą rundę ludzkiej piniaty Być może i jedno i drugie. Zauważył, że sześcioramienni dranie czasami lubili wielozadaniowość. Tak czy inaczej, Jaxon prawdopodobnie osiągnął swój szczyt.
Żegnaj, nawyku oddychania.
Obcy mieli dość jego braku współpracy. Wiedzieli, że jego usta były zamknięte, nie zależnie od tego, co mu zrobili.
Prowadziłem dobre życie. Tak jakby. Jako dobrze zabezpieczone dziecko, którego dziadkowie i rodzice pomagali odbudować miasto po wojnie i wciąż pociągali za sznurki wielu biznesów do spraw ochrony, miał więcej pieniędzy niż Bóg, podróżował po świecie i miał przyjaciół którzy by dla niego umarli. Niektórzy już to zrobili. Ale on pozostawał nie przywiązany do wszystkich pozorów domu i ciepła, odcinając się prawie od wszystkiego wokół siebie.
Ten dystans wydawał się teraz głupi.
Więcej walenia „Przestraszony?” drażnił mocno zaakcentowany głos. Metal otarł o metal kiedy drzwi się otworzyły.
Przez to jak ciemno było w celi i jak spuchnięte były jego powieki, Jaxon mógł tylko dojrzeć niewyraźny zarys „Żartujesz prawda?” Z trudem zdołał wydobyć słowa przez swój powiększony język, nie był nawet pewien czy drań mógł go zrozumieć. „Tęskniłem za tobą, liczyłem minuty do twojego powrotu i całe to gówno.”
„Brzmisz okropnie. Jak pijany.”
„Pieprz się.”
„No teraz to rozumiem.” Przerwa, śmiech. „Wiesz, nie byłeś tak krzykliwy kiedy śledziłem cię przez te wszystkie tygodnie. Niewykryty,” kosmita dodał z zadowoleniem. „Zawsze byłeś tak powściągliwy, stoicki. Nawet jedno przekleństwo nie przeszło przez twoje usta.”
Tak, Jaxon był znany ze swojej cierpliwości i manier. Nauczył cię emanować obiema. W rzeczywistości, zmusił się żeby emanować obiema. Czasami mógł nawet udawać że spokój przychodził naturalnie, że nie musiał o niego walczyć w każdej sekundzie dnia.
„Żadnych wyjaśnień?”
Wyjaśnień czego? O czym rozmawiali? A tak. Jego brak etykiety. „Niesamowite co wyrywanie paznokci robi z osobowością człowieka.” Tak naprawdę to był prawdziwy on. Sarkazm który zwykle tłumił i chamstwo które płukał zanim nawet jedno złe słowo mogło uciec. W ten sposób było bezpieczniej. Dla wszystkich. Teraz jednak, miał gdzieś jak się zachowywać i nie dbał o konsekwencje. „Mam ci pokazać? Udowodnić?”
“Tsk, tsk, tsk.” Nie było nawet śladu gniewu w tonie kosmity. Był na to zbyt pewny siebie, zbyt pewny swojej mocy. „ Jesteś tak cyniczny. Tak głupi.”
„Powinieneś więc porwać Dallasa. On jest tym mądrym.” W normalnych okolicznościach, Jaxon nigdy nie wydałby imienia innego agenta. Ale ta grupa Delenseanów obserwowała A.I.R przez tygodnie. Niewykryta, naśmiewał się wewnętrznie. Wiedzieli praktycznie więcej niż sam Jaxon. Wszystko od dziennych operacji w centrali po miejsca zamieszkania agentów, oraz ich zainteresowania.
Szydzili z niego tymi informacjami. Wyśmiewali się jakby każde słowo było najśmieszniejszym z żartów. Nawet teraz, ścieżka dźwiękowa z ich drwin rozbrzmiewała w jego uszach: Równo o piątej, przyjeżdża Dallas. Wypija kawę, rozmawia z Kitty. Pojawia się Duch, jak zwykle spóźniony osiem minut. Ma nową dziewczynę i ciężko mu się z nią rozstać.
Byli w stanie zabrać Jaxona z jego własnego domu szybko i fachowo. Z łatwością. Kiedy to sobie przypominał, wstyd ogrzał mu policzki. Jaki agent pozwala sobie na zabranie go z domu? Odpowiedź: zły. Teraz to był dopiero żart.
Nie było jednak sposobu żeby się przygotował. O dziwo, niebieskoskórzy kosmici po mistrzowsku opanowali transportacje molekularną. Coś do czego ludzie jeszcze nie doszli, ale pracowali od dłuższego czasu. Musiała to być bardziej wrodzona umiejętność rasy niż technologia. Wciąż jednak.
Upokarzające było to jak szybko został pojmany przez niezaawansowaną rasę. W jednej chwili Jaxon wylegiwał się na kanapie, popijając piwo i oglądając wirtualne dogrywki, a w następnej otoczyło go trzech Delenseanów, uśmiechając się jakby właśnie przeżyli przełykane w całości obciąganie. Później znalazł się tutaj.
„Śpisz?” zapytał się obcy, przerywając ciszę.
„Tak. Może powinieneś iść. Pozwolić mi odpocząć.”
„A może Dallas już jest na mojej liście Osób Do Porwania.” Znowu drań brzmiał na zadowolonego z siebie.
„Jestem pewien że spodoba mu się zakwaterowanie. Jesteś tak wspaniałym gospodarzem Deli. Może zaproszę cię czasami do mojego domu. Pokarze moje zabawki.”
Zamiast go rozzłościć, Jaxon rozbawił go raczej jeszcze bardziej. „ Nazywaj mnie Thomas. Ty i ja będziemy na bardziej… intymnych warunkach.”
Jaxon nie musiał łamać głowy, żeby zinterpretować ten mały klejnocik. Gwałt, jedyna rzecz której jeszcze nie próbowali. Nie reaguj na niego. Spałeś z Cathy, pamiętasz. Nic gorszego. „Deli, stary,” był ostrożny wymawiając każdą sylabę, chciał żeby słowa były zrozumiałe. „Nie chcę ranić twoich uczuć, ale nie jesteś w moim typie.”
Obcy wzruszył ramionami. „Jestem pewien, że niedługo będę.”
Wciągnął powoli powietrze, zatrzymał…trzymał – boże, ten ból – następnie wypuścił powoli. Wdech, wydech. Wdech – zamarł, marszcząc brwi. Myśli o gwałcie ustąpiły, utopione w odurzającej świadomości. Co to za wyśmienity zapach? Wciągnął ponownie; jego nozdrza zadrżały. I wtedy już wiedział.
Deleneseani nie byli sami.
Przybysz wydzielał zapach podobny do whisky, jednak Jaxon wyczuł coś słodkiego i mocnego. Coś kwiecistego. Jego krew zawrzała, a skóra ściągnęła ciasno. Jego żołądek się zacisnął. Nawet jego trzonek zadrgał w pierwszych oznakach zainteresowania od momentu uwięzienia – i długo przed tym.
Jaxon zamrugał ze zdziwienia. Przez to jaki był słaby, te reakcje powinny być niemożliwe, jednak jego ciało zachowywało się tak jakby zapach został podszyty nierozcieńczonymi feromonami. To musiało oznaczać – kobietę.
Człowiek? Obcy? Czy to ma znaczenie? Zdecydowanie była wrogiem.
Zawsze rozkoszował się zapachami jakie kobiety pokrywały swoje ciała, ale ten wydał się silniejszy niż cokolwiek na co się natknął. Perfumy były w pełni kobiece i całkowicie kuszące, jak narkotyk. Zakazane. Fascynujące. Mógłby się w nich pławić godzinami.
„Tym razem przyniosłem ci prezent,” Powiedział Thomas. Zaśmiał się, jakby przypomniał sobie jeden ze swoich kiepskich żartów. „Mam nadzieję że ją polubisz.”
Druga mroczna postać obeszła obcego, nie podchodząc do Jaxona, ale trzymając się na dystans aby prawdopodobnie go obserwować. Długa chwila przebrzmiała w ciszy. Mógł powiedzieć że jest wysoka jak na kobietę. Prawdopodobnie metr siedemdziesiąt cztery albo siedem. Blondynka, o ile jasna aureola świecąca nad jej głową była jakąś wskazówką.
„Jego oczy są praktycznie zamknięte,” powiedziała, jej głos ochrypły i bogaty. Seksowny.
Krew Jaxona ogrzała się o kilka stopni, szokując i denerwując go. Jakiego rodzaju idiota pożąda swojego kata? A nie było żadnej wątpliwości w jego umyśle że tym właśnie była. Po co inaczej miałaby tu być? Tik, Tak. Zadrgał mu mięsień pod okiem. To irytujące odliczanie zaczęło się na nowo. Cholera. Czego potrzeba żeby się go pozbyć? Śmierci?
„Czy to problem?” Zapytał ją Thomas.
„Wiesz przecież, że lubię patrzeć im w oczy gdy pracuje.”
Tym razem w jej tonie można było usłyszeć pojękiwanie księżniczki, które w innej sytuacji wydawałoby się zabawne. Sprawiła że pomyślał o małej dziewczynce która prosi Mikołaja o kucyka, a zamiast tego pod choinką znajduje kotka. Kotek nie był tym czego chciała, więc nie będzie go tolerować.
„Przepraszam, Marie,” Powiedział Thomas i niech to szlag trafi jeśli nie miał tego na myśli. „Agent nas sprowokował.”
Szczera skrucha od Thomasa? Marie musiała go przerazić. Ciekawe.
Marie westchnęła ze złością i wyciągnęła rękę w stronę Thomasa. „Porozmawiamy o tym później. Dostał serum prawdy?”
„Oczywiście. Powiedział nam że nazywa się Myszka Minnie i mieszka na ulicy koszmarów.”
„Szkolenie ludzi do walki z tym środkiem powinno być zabronione,” mruknęła. „Moje narzędzia, proszę.”
Nie odzywaj się; Nawet nie waż się odezwać. „ Nie potrzebujesz żadnych narzędzi, kotku.” Słowa wyszły w zdeterminowanym wybuchu, nie do zatrzymania, mając za zadanie udowodnić jego nieustraszoność. Ale zostawiając je na tym, świadczyłoby o czymś odwrotnym, więc nawet jakby chciał milczeć, celowo dodał, „ Usiądź mi na kolanach, a powiem ci wszystko co chcesz wiedzieć.”
Spodziewał się że westchnie, wpadnie do środka i go spoliczkuje. Może jakaś jego część miała nadzieje że sprowokuje ją do tego, żeby zaczęła to co zaplanowała. Nie było nic gorszego od czekania, nawet zaciski na sutki pod napięciem których użyto na nim wcześniej, a te dostarczyły bólu jak diabli.
Marie jedynie wydała z siebie niezadowolone westchnienie i zwróciła się do Thomasa. „ Tak, rozumiem co masz na myśli. Jego postawa jest dość irytująca. Jednak to nie usprawiedliwia waszego zachowania,” dodała. „Zaprosiłeś mnie tutaj. Jako twój gość, wymagam aby moje potrzeby były brane pod uwagę.”
„Oczywiście. Nikt nie dotknie już jego twarzy.”
„Dobrze. Co ci jak dotąd powiedział?”
„Oprócz kłamstw, nic. Bez względu na to co mu robiliśmy.” Powiedział Thomas z wyraźnym zakłopotaniem. „Nie powiedział nam nic na temat wirusa.”
„To dla tego że nic o nim nie wie,” mruknął Jaxon. Oczywiście to było kolejne kłamstwo. Wiedział o wiele więcej niż zakładał nawet jego szef. A kiedy Marie i Thomas szeptali między sobą, niektóre ze wspomnień zaczęły przebłyskiwać w umyśle Jaxona.
„Ty i tylko ty będziesz nad tym pracował,” Poweidział Jack Pagosa, wręczając mu zamknięty złoty folder. Normalnie rumiana twarz Jacka była blada, oczy ciągle wędrowały do drzwi biura jak gdyby spodziewał się, że w każdej chwili ktoś wpadnie do środka z bronią w ręku. Jego grube szpakowate włosy zjeżyły się, ręce orały po nich co kilka sekund.
„Dlaczego ja?” Zapytał Jaxon, opadając na siedzenie przed biurkiem swojego szefa, natychmiast chciał cofnąć swoje słowa. Wiedział dlaczego, a nikt nie lubi słyszeć, że dostał pracę tylko dlatego że był ostatnią opcją, jedyną dostępną osobą.
Mia Snow, prawa ręka Jacka, była zajęta trenowaniem Nowo Chicagowskich rekrutów, młodych dziewczyn świeżo po obozie szkoleniowym. A partner Mii, Dallas, stał się niestabilny odkąd odzyskał sprawność po doświadczeniu bliskiej śmierci.
Jack wysypał garść środków zobojętniających, przegryzł i połknął głośno. „Nie dla tego o czym myślisz, oczywiście. Po pierwsze, jesteś najspokojniejszym człowiekiem jakiego znam. A po drugie, możesz wydobyć odpowiedzi od nieboszczyka.” Więcej leków. „Och, tak. A im mniej ludzi zna te odpowiedzi, tym mniejsza szansa do paniki. To wszystko jest tajne.”
Później tego wieczoru, gdy Jaxon otworzył folder i zaczął czytać, nie czuł się spokojny. Czuł panikę.
Wyglądało na to, że nowa rasa obcych przekradła się na planetę.
Rząd nazywał ich Schönami. Piękne po Niemiecku. Zaobserwowano kilku tu i tam, a ich liczba wydawała się mała. Nie więcej niż jedenastu, tak więc nic wielkiego. W końcu, nowe rasy obcych wydają się przybywać każdego cholernego dnia. Nie żeby był rozgoryczony, czy coś. Jednak to co doprowadziło Schönów pod kontrolę A.I.R, był fakt że wydalali jakiegoś rodzaju toksyczną ciecz.
Ciecz która nie tylko zabijała, ale robiła coś znacznie gorszego.
Ci obcy mężczyźni, najwyraźniej byli tak piękni dla oczu, że ludzkie kobiety rzucały się na nich. A każda kobieta która to zrobiła kończyła w szpitalu z halucynacjami klasy dziewiątej, każdego dnia coraz bardziej tracąc kontakt z rzeczywistością, dopóki w końcu nie rozwijał się u nich głód ludzkiego mięsa którego nie mogły stłumić.
Jaxon rozmawiał z nimi zarówno w początkowym, jak i końcowym stadium choroby, Jego żołądek przewrócił się na to wspomnienie. Nie powiedział nikomu czego się dowiedział i nie miał zamiaru dopóki sam nie przetworzył tych informacji. Panika? Jack nawet nie zdawał sobie sprawy.
Po rozmowach, cóż, kobiety musiały zostać uśpione jak zwierzęta, a Jaxon był tym kto to zrobił. Nienawidził się za to, nadal się nienawidzi, ale nie było innego wyjścia. Te kobiety zjadłyby swoje własne młode – dosłownie – gdyby pozwolono im żyć.
Powinien być teraz na ulicy, polować na Schönów. Dopóki nie zostaną zniszczeni, wypłynie coraz więcej ofiar. Nie potrzeba medium żeby to zrozumieć, wystarczy osoba z połową mózgu. Jaxon się kwalifikował. W tej chwili czuł się jakby została go tylko połowa. Jeśli wkrótce się stąd nie wydostanie…
Znasz Jacka. Ma już kogoś na ulicach, kto robi to co ty powinieneś. Jaxon próbował znaleźć w tym komfort.
„Jakie myśli miotają ci się po głowie, hmm?”
Jaxon zamrugał, kobieta wewnątrz jego celi stopniowo nabierała wyrazu. Musiał odpłynąć, ponieważ nie słyszał jak się porusza, a jednak teraz kucała przed nim. Jej długie nogi otaczały jego, a ona ostrożnie ujęła jego policzki w delikatne dłonie. Jedna z jej dłoni była ciepła, druga zaś zimna i jedwabista, jakby pokryta jakiegoś rodzaju materiałem, a pod spodem znajdował się lód.
Mimo że jego wizja była mętna i szklista, był całkowicie pewien ze nigdy nie znalazł się bliżej perfekcji. Jej oczy były hipnotyzująco onyxowe otoczone przez północ. Skóra blada i gładka, zlizywalny krem. Nos idealnie pochylony. Jej kości policzkowe to dzieło sztuki. Usta, marzenie przywołane do życia. Pulchne, czerwone, soczyste, takie za które mężczyzna musiał by płacić.
Jej zapach był teraz silniejszy, tym lepiej i chyba złapał w nim nutę jaśminu. Dziki, egzotyczny. Jak sama kobieta?
Jakby to miało znaczenie. Nawet gdyby chciał, nie łudził się. Była profesjonalnym oprawcą i zabójcą, prawdopodobnie studiowała ludzkie ciało, żeby poznać każde wrażliwe miejsce i najlepsze sposoby do zadawania maksymalnego bólu.
„Nie dasz mi nawet malutkiej wskazówki?” błagała, jej długie rzęsy trzepotały, wciągając go głębiej w czarne morze jej wzroku. „Nie chcę cię skrzywdzić.”
„Wskazówkę?” Grał głupiego. Niestety, nie było to trudne zadanie. „Wskazówkę o czym?” Co ma na sobie?
Nareszcie, dobra strona z jego zniszczonej twarzy. Nie widział wystarczająco wyraźnie żeby dostrzec jej ubranie, co oznaczało, w jego głowie, że była ubrana w bieliznę. Czarną, jak jej oczy. Z samej koronki. Miała małe piersi, ale były miękkie z różowymi szczytami.
Mimo jego stanu jego penis wydłużył się, zgrubiał i stwardniał.
Marie wydała z siebie słodkie westchnienie, jak gdyby poczuła tą twardość, jednak nie odsunęła się. „Nie spodziewałam się od ciebie takiej reakcji. Zaskakujesz mnie na każdym kroku, Jaxonie Tremainie.”
Mówiła tak, jak gdyby tkała zaklęcie, delikatnie i melodyjnie, jej głos go usypiał, przyciągając i trzymając w objęciach. Ciekawe jak brzmiałaby podczas orgazmu?
Cholera, skąd pochodzą te myśli?
Usłyszał jak Thomas jęczy z niecierpliwości, ale miał to gdzieś. „Powinnaś mnie rozkuć,” powiedział Marie, używając swojego najbardziej uwodzicielskiego głosu. „Powinniśmy iść na randkę.”
Pauza, zmarszczenie brwi. Jej głowa przechyliła się na bok, gdy studiowała go bardziej uważnie. Zmarszczka pogłębiła się, sięgnęła do jego lewego nadgarstka, złapała się na tym i znieruchomiała. Przełknęła ślinę i oblizała usta. „ A co byśmy robili na tej randce?”
Jaxon wyobraził sobie że słyszy tęskną nutę w jej tonie. „Mielibyśmy bardzo dużo zabawy.”
„Och, naprawdę.” Jej grymas wygładził się na krawędziach, dodając wszelkiego rodzaju seksowności do jej wyrazu twarzy. „Mój rodzaj zabawy, czy twój?”
Wiedział o co pyta: ból czy przyjemność. „Mój, ale jestem pewien że możemy dodać kilka twoich rzeczy jeśli poprosisz mnie ładnie.”
„Marie, to jest-„ wtrącił się Thomas.
Jej ciało zesztywniało, a broda odskoczyła w bok kiedy przyszpilała obcego palącym spojrzeniem. „Zamknij się Thomas. Już raz mnie wkurzyłeś. Chcesz to zrobić ponownie?”
Cisza.
Jaxon uczepił się szansy, aby przyjrzeć jej się bliżej. Z profilu jej broda sterczała z uporem, a ucho wysadzane było wieloma diamentami. Miała włosy do ramion, proste jak linijka, żałował że nie ma siły aby sięgnąć i przesiać te blade aksamitne pasma przez palce. Pragnął mieć szczęście, aby te kosmyki rozlały się po jego udach kiedy ona ssałaby go do sucha. Jakbyś teraz sobie z tym poradził idioto.
„Znowu cię tracę,” Ponownie się do niego zwracając, Marie pogładziła palcami po jego policzkach, ostrożnie, tak delikatnie na jego siniakach. „Utrata krwi wpłynęła na twoją koncentrację, słodki?”
„Przepraszam. Co?”
Wydała z siebie ciepły chichot. „Przeprosiny po tym wszystkim co ci zrobiono. Co za zaskoczenie.” Kolejny chichot. „Miałeś właśnie dać mi wskazówkę. Na temat Schönów, ich wirusa i kobiet które zarazili.”
Kiedy zacisnął usta, jej ciepło znikło. Tik. Boże! Tylko nie zgar. Ucisz się, ucisz, ucisz.
„Wyglądasz jakbyś cierpiał Jaxon.” Jej głos brzmiał teraz poważnie. „Powiedz mi czego pragnę, a ból zniknie. Agonia się skończy. Masz moje słowo.”
Jak za każdym razem kiedy go przesłuchiwali, piętnaście lat pracy w terenie i rok treningu dały o sobie znać. Zawsze zaprzeczaj. Pojedynczy szczegół może wysadzić całą sprawę. „Nie wiem o czym mówisz.” Tok.
Nastała ciężka cisza. „Chcesz wiedzieć czy utnę jedno z twoich jąder i będziesz musiał patrzeć jak Thomas je zjada?” Tak gwałtowne jak było to pytanie, zadała je z słodyczą anioła. Jedna z jej brwi uniosła się kiedy czekała na jego odpowiedź.
„Auć.” Jak wiele razy przeprowadzała tą małą operację? „ Nie. Obawiam się że to nie poruszy mojej pamięci. Dlaczego miałoby? Nic przecież nie wiem.” Tik.
„Czy to źle, że miałam nadzieje, że to powiesz?” Nie czekała na jego odpowiedź. „Thomas, bądź tak miły i podaj mi Damoklesa.”
„Mmm, wspaniały wybór,” rozpromienił się obcy. Kilka sekund później metal zadźwięczał naprzeciwko syntetycznej skóry, a następnie Thomas uśmiechnął się i przytruchtał do boku Marie.
Teraz to Jaxon podniósł brew. Albo raczej miał nadzieję że to zrobił. Większość mięśni na jego twarzy było obecnie niefunkcjonalna. Miał nadzieję że wygląda raczej na zainteresowanego niż przerażonego. „Damokles? Nazywasz swoją broń?”
„A ty nie?” zapytała z zaskoczeniem. Złapała rękojeść miecza, a on mógł zobaczyć ostrą, zakrzywioną stal lśniącą od jedynej żarówki zwisającej z sufitu.
Przynajmniej był czysty, żadnej rdzy, metaliczny zapach unosił się od niego. „Nie,” powiedział. „Nigdy tego nie robiłem.”
„Szkoda, skoro mogą być najlepszym przyjacielem osoby.”
„Albo gorzej, wrogiem.”
Poklepała końcówkę jego nosa wolną ręką, tą odsłoniętą. Ciepłą. „Gdybyś był uzbrojony w domu, nie zostałbyś zabrany. Najlepszy przyjaciel.”
Na tą naganę w jej głosie, wybuchł śmiechem. „Uwierz mi, nauczyłem się tej lekcji.”
„Szkoda, że za późno.”
Tiktok, tiktok. Z jakiegoś powodu, opuściły go wszystkie emocje. Powinien być bardziej przerażony niż kiedykolwiek. Powinien się trząść, zlać w spodnie. Cokolwiek. Zamiast tego, jedyne uczucie które wróciło to ciekawskie poczucie ulgi.
W końcu skończy się bicie. Nie będzie gwałtu. I może zaświaty sparują go z aniołem który wyglądałby jak Marie. Oczywiście, minus upodobanie do zabijania.
Kiedy stałeś się taką ciotą? Zwalcz to! Zwalcz ją.
„Ostatnia szansa żebyś powiedział mi co chcę wiedzieć,” powiedziała, przyciskając zimną stal do jego szyi.
Minęła jedna sekunda. Kolejna. Kiedy się nie odezwał, nacięła skórę, aż spłynęła kropla krwi. Na szczęście tykanie nie powróciło. Dziwne, skoro to były prawdopodobnie jego ostatnie chwile na Ziemi.
Przycisnęła mocniej.
Nie zareagował na ukąszenie. Cholera, to małe ukłucie było niczym w porównaniu z tym co już przeżył. Powoli opuściła rękę, manewrując ostrzem po jego nagiej piersi, nacinając po drodze skórę. Sięgnęła pępka, okręcając cienkie jak papier plastry wokół, po czym zatrzymała się dokładnie między jego okrytymi w dżinsy nogami.
Thomas który pozostał u jej boku, zachichotał z radości. Prawdopodobnie mu stanął. Bożę, nienawidzę gdy jest szczęśliwy. Jaxon przełknął nagły wzrost gniewu. Już nie aż tak przepełniony ulgą. Jego refleks do walki ruszył do życia, łącząc się z gniewem i walcząc z potrzebą poddania.
Pot spływał po jego piersi.
„Cóż,” podsumowała Marie. Końcówka zadrapała jego spodnie i przecisnęła między jądrami. „Masz coś do powiedzenia?” Poddanie wygrało. Bez niego, ci ludzie nigdy nie znajdą Schönów. A jeśli nie będą w stanie ich znaleźć, nie będą mogli użyć ich jako broni przeciwko ludzkości, albo tego co sobie zaplanowali.
Jaxon zamknął oczy i pożegnał się z jedną ze swoich ulubionych części ciała. Kocham was mali koledzy. Spędziliśmy razem wiele dobrych chwil.
„Ostatnia szansa Jaxon.”
Jego wzrok spotkał Marie, zamknął się, starł. Niezachwianie. „Mówiłem ci. Nie wiem o czym mówisz.”
Jej pełne usta uniosły się w eleganckim uśmiechu, rozświetlając jej całą twarz. W tym właśnie momencie stała się uosobieniem dobra i zła, niewinności i całkowitej niegodziwości. Jego zdradzieckie serce podskoczyło w męski uznaniu. Jej zęby były proste i białe, koniuszek różowego języka wyglądał ze środka jakby go przegryzała. „Ta odpowiedź właśnie uratowała ci życie,” powiedziała, a następnie jej ramię odskoczyło na bok, wbijając ostrze w buch Thomasa.
Krew tryskała na twarz Jaxona kiedy Marie poruszała mieczem w tą i z powrotem. Obcy szarpnął się i westchnął w bolesnym szoku. Jaxon mógł tylko patrzeć, chorobliwie zatrwożony i całkowicie zdezorientowany. Ten śmiertelny cios był przeznaczony dla niego. Prawda?
Uśmiech stał się mroczny, śmiertelny, Marie uniosła się z kolan, przekręcając nadgarstek aby wbić ostrze jeszcze głębiej, siekając przy tym każdy organ który mogła sięgnąć. „Miłej zabawy w piekle popaprańcu. Nie masz nawet pojęcia od jak dawna chciałam to zrobić.”
Thomas upadł w nieruchomej kupie, trzęsąc się w agonii, a wszystko co mógł zrobić Jaxon, to gapić się na niego i zastanawiać co tu do cholery się dzieje.


Ostatnio zmieniony przez Gość dnia Pią 7:57, 03 Lip 2015, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: Czw 12:41, 09 Lip 2015    Temat postu:

bivillo Świetnie, że tłumaczysz kolejną pozycję Smile Bardzo lubię tę autorkę i z przyjemnością będę śledzić twoje tłumaczenie.
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: Pon 23:55, 13 Lip 2015    Temat postu:

Jak to się stało że to tłumaczenie jest dostępne ? myślałam że wszystkie tłumaczenia są zablokowane a tu taki miły prezent
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: Wto 18:06, 18 Sie 2015    Temat postu:

Chyba drobne niedopatrzenie, ale pewnie niebawem zostanie przeniesione do odpowiedniego miejsca Smile
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: Sob 16:51, 22 Sie 2015    Temat postu:

Bardzo dziękuję za niniejsze tłumaczenie .... Nawet jak pojawiło się przez drobne niedopatrzenie. Fajnie było wrócić do tej serii.

Dziękuję tłumaczce!!
Powrót do góry
naw0jka
Dawca krwi


Dołączył: 03 Mar 2014
Posty: 90
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdynia

PostWysłany: Wto 14:58, 29 Wrz 2015    Temat postu:

Zapowiada się bardzo ciekawie...

Jak wygląda kwestia trzymania tutaj tłumaczeń? są jakoś blokowane? to jak się do nich dostać? nie znam tego systemu wszystko co czytałam zawsze było z chomika.
Swoje tłumaczenia też trzymam na chomiku.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
madzikk86
Admin


Dołączył: 11 Paź 2010
Posty: 1671
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Wto 21:38, 29 Wrz 2015    Temat postu:

naw0jka napisał:
Zapowiada się bardzo ciekawie...

Jak wygląda kwestia trzymania tutaj tłumaczeń? są jakoś blokowane? to jak się do nich dostać? nie znam tego systemu wszystko co czytałam zawsze było z chomika.
Swoje tłumaczenia też trzymam na chomiku.


Tłumaczenia są zablokowane, aby się do nich dostać należy spełnić dwa kryteria: 90 postów, 2 miesiące stażu. Takie ograniczenia zostały zaproponowane przez tłumaczy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
naw0jka
Dawca krwi


Dołączył: 03 Mar 2014
Posty: 90
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdynia

PostWysłany: Śro 10:35, 30 Wrz 2015    Temat postu:

Dzięki już doszukałam się odpowiedzi i no cóż muszę poczekać bo posty które coś wnoszą nie są tworzone co 5 min. a do 90 jeszcze mi daleko albo jak mi napisała jedna z moderatorek zacznę pisać posty w stylu teraz czytam to a teraz to....

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez naw0jka dnia Śro 10:35, 30 Wrz 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gość






PostWysłany: Pon 22:59, 26 Paź 2015    Temat postu:

Fajne tłumaczenie. Dzieki
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: Śro 3:14, 09 Mar 2016    Temat postu:

Ale mnie dawno nie było...

Rozdział 2
Mishka Le’Ace – pseudonim Marie – wepchnęła ręce w kieszenie spodni martwego obcego, szukając klucza do łańcuchów Jaxona. Thomas śmiertelnie bał się skanerów tożsamości, które byłyby potrzebne w dobrej parze laserowych kajdanek. A.I.R mógł, teoretycznie, złapać ich sygnał i go namierzyć. Nie żeby kiedykolwiek to widziała.
Ale obawy były powszechne, bezsensowne i czasami niekontrolowane. Zazwyczaj marudziła na brak technologii, praktycznie błagając Thomasa żeby ją wypróbował. Dzisiaj była wdzięczna za jego ciągłe odmowy, dzięki temu zaoszczędziła piekielnie dużo czasu. Zamiast odłączać kable, przypiekając siebie i Jaxona, wszystko co musiała zrobić, to włożyć kawałek metalu i przekręcić nadgarstek.
Kiedy jej palce zacisnęły się na kluczu, wyciągnęła go i rzuciła się w stronę agenta na którego ratunek, albo zabicie, została wysłana. Wszystko obracało się na jego zdolności do utrzymania sekretu.
O dziwo, trzymał buzię na kłódkę. Spodziewała się że pęknie w momencie kiedy przyłożyła ostrze do jego fiuta. Ale nie zrobił tego, szokując ją dogłębnie, a teraz miała go uratować.
Zastanawiała się co wiedział, jakie tajemnice tańczyły w jego umyśle. Musiało to być coś cennego, możliwe że coś co miało zmienić życie, inaczej nie zostałaby oderwana od swojej pracy dla zwykłego wydostania go.
„Myślisz że możesz chodzić?” Zapytała.
„Kim jesteś?” Jego słowa były niewyraźne, ledwo zrozumiałe. Pulsowała od niego złość, zmieszanie i niepewność.
„Jestem twoją nową najlepszą przyjaciółką, kochanie.” W ciągu kilku sekund uwolniła jego kostki i nadgarstki, ciągnąc go na nogi „Przysyła mnie twój szef.” Tak jakby.
Wyrwał się mu syk bólu i szybko zgiął nogę w kolanie, podnosząc stopę. „Złamana,” mruknął.
Spojrzała w dół… jeszcze niżej… cholera, był wysoki. W końcu zobaczyła kostkę o której była mowa i się wzdrygnęła. Złamana, tak. Zniszczona, z całą pewnością. Ta kostka sprawi że jej praca się skomplikuje. „Więc, zmusisz mnie żebym cię niosła?” te słowa były wyzwaniem, miały sprowokować go do tego aby w razie potrzeby wydostał się stąd skacząc.
„Pieprz się,” powiedział. A przynajmniej tak myślała. Trudno było stwierdzić.
Jej wzrok przesunął się po reszcie jego osoby. Składał się z ponad sześciu stóp czystych mięśni i tężyzny. Czy mogła go unieść? Była silna. Jej twórcy zadbali o to, ale…
Jego głowa pochyliła się w jej stronę, a pozbawione koloru, okaleczone usta wykrzywiły w coś, co mogło być grymasem. Le’Ace była maszyną, zwierzęciem i trochę człowiekiem – choć wielu nie zgodziłoby się z tym ostatnim, a wszystkie te trzy części wyczuwały jego zawstydzenie.
Przynajmniej w tym był przewidywalny. Samiec alfa w nim, nie mógł poradzić sobie z ciosem w swoją męskość.
Było to coś innego w długiej liście wszystkiego czym ją zaskoczył. Alfa. Jego akta mówiły „delikatny” i „niewzruszony.” A nawet „działający uspokajająco.” Mężczyzna który patrzył na nią z góry nie był żadną z tych rzeczy. Powściągliwy, zdeterminowany, zdolny z łatwością do podpuszczenia kogoś. Tak, tym właśnie był.
„Cóż,” upierała się, „Choć bardzo chciałabym przyjąć twoją ofertę, tak naprawdę nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Mam cię nieść?”
„A jak sądzisz?” zapytał zniszczonym głosem. „Nieważne. Mogłabyś spróbować. Nie, pójdę.”
„Dobry chłopiec.” Puściła go.
Zachwiał się na bok i byłby upadł gdyby nie złapała go ponownie. Le’Ace westchnęła. Nie, nie będzie chodzić. Jego duch może i wykazywał gotowość, ale ciało było za słabe. W jaki sposób najlepiej poradzić sobie z nieprzewidywalnym Jaxonem i nadchodzącą walką z innymi oprawcami? Jej umysł gnał za opcjami. Nie było ich wiele.
Przez cały ten czas Jaxon się na nią gapił, niepokojąc ją, wyraźnie starając się zebrać jej wymiary. „Będę musiała przejść do planu B,” wymamrotała.
„A jaki jest plan B?”
„Jeszcze nie zadecydowałam. Wszystko co mam to zakończenie.”
„A jakie ono jest?”
„Bezpieczne wydostanie się stąd.”
„Nie ufam ci,” wysączył przez zaciśnięte zęby. „To może być pułapka.” Świetnie. Miał zamiar sprawiać problemy.
Jakaś jej część czuła ulgę. W końcu, zachowywał się jak ludzie z którymi miała do czynienia na co dzień. Co oznaczało, że wiedziała jak sobie z nim poradzić.
„To może być pułapka,” powiedziała. „Tylko czas pokaże.” Pochylając się na bok, przechyliła go w stronę rozpadającej się ściany. A on, z powodu osłabienia i obrażeń nie mógł nic zrobić aby ją powstrzymać. Podparła go tam, upewniając się żeby utrzymał równowagę, a następnie podeszła do swojej torby z narzędziami i ręcznikami.
Statystyczny odczyt okolicy, zażądała od chipu w swoim mózgu. Implantu, który monitorował jej czynności, tak jak i impulsy energetyczne wszystkich wokół niej. Oczyściła zakrwawione ręce szmatą. Na szczęście chip zaprogramowany był tak, aby dawać wiedzę tylko kiedy o nią poprosiła. W przeciwnym razie, ciągły strumień informacji bombardowałby ją o każdej porze dnia i nocy.
Odpowiedź była natychmiastowa, nie głos, ale nagłe zrozumienie. Czterech Delenseanów i dwóch ludzi. Piętro wyżej.
Prawdopodobieństwo ataku w ciągu następnych kilku minut? Osiemnaście procent. Nie wykryto wrogości.
Dobrze. Informuj mnie gdy ktoś się zbliży. Czujniki włączone… teraz.
Le’Ace sięgnęła z powrotem do torby, wyciągając strzykawkę i butelkę rinalorasu z czarnego rynku. „Co robisz?” zażądał Jaxon.
„Pomagam ci. Nie musisz mi dziękować.” Nie mogła uwierzyć w wytrzymałość jaką posiadał ten mężczyzna. Każdy inny z takimi obrażeniami byłby martwy albo zapłakany. A on jej dogadywał; nie chciał odpuścić. Mogła sobie tylko wyobrażać, jak zachowywałby się w pełnym zdrowiu i prawie chciała aby pozwolono jej się tego dowiedzieć.
Prawdę powiedziawszy, nigdy nie spotkała mężczyzny podobnego do niego. Tak silnego, zuchwałego, całkowicie sprawnego, nieodmiennie honorowego i lojalnego, a jednak mającego odrobinę brudne myśli. Gdzie był ten skryty i pełen szacunku mężczyzna którego tak zachwalało A.I.R?
Może zmieniły go tortury, pomyślała, ale nie postawiłaby na to pieniędzy. Nie było go osiem dni. To nie wystarczająco dużo czasu, aby tak drastycznie przekształcić wyszkolonego agenta, nie ważne co by z nim robiono. W końcu, znosił podobne tortury w przeszłości i nie zmienił się w ucieleśnienie braku szacunku.
Czy zatem zaczynała dostrzegać przebłyski prawdziwego mężczyzny?
Jeśli tak, to nasuwało się pytanie, dlaczego na co dzień ukrywał kim tak naprawdę jest. I dlaczego teraz ujawniał swoje prawdziwe oblicze. Była zaintrygowana, a nienawidziła tego. Był pracą. Nie mógł być niczym innym.
Jej właściciel nie pozwoliłby na to. Skurwiel.
Gdy w końcu będzie miała Jaxona bezpiecznie ukrytego, zadzwoni do Estapa, jej szefa i właściciela, a Jaxon zostanie zabrany. Najprawdopodobniej, nie zobaczy go już więcej.
„Marie,” warknął. „Teraz ty odpłynęłaś. Nazywasz swoje igły?”
„Nie.” Powoli odwróciła się do niego. Uniosła teraz wypełnioną strzykawkę do światła, sprawdzając czy nie ma pęcherzyków powietrza. „Słuchaj. Mam na imię Mishka, ale każdy mówi do mnie Le’Ace.” W chwili gdy słowa opuściły jej usta, zaklęła pod nosem. Nie powinna mu tego mówić. Jej prawdziwe imię było uprzywilejowaną informacją, a on nie był taką osobą. Więc dlaczego jej się to wyrwało? Dlaczego nagle zapragnęła usłyszeć je od tego niesamowitego mężczyzny? Chociaż raz?
„Co to za imię?” zapytał.
Cóż, nie była to odpowiedź której potajemnie pragnęła. Przeciągnęła językiem po zębach, starając się ukryć irytację. „Odpowiednie.” Była asem w rękawie jej twórców.
„Co ty do cholery robisz?” zapytał. „Tym razem w końcu mi odpowiedz.”
„A co mi zrobisz?” Kiedy zaoferował wściekły syk w odpowiedzi, westchnęła i powiedziała. „Usypiam cię, w porządku?” Każdą inną osobę zostawiłaby tutaj, przytomną – po co marnować dobre leki?- a następnie sama poszłaby na górę i rozprawiła się z wrogami. Nie chciała jednak aby Jaxon cierpiał.
Poza tym, podejrzewała że nie zależnie od tego jak był słaby, wciąż mógłby być w stanie zaciągnąć się w ukrycie, kiedy ona byłaby rozproszona.
„Powiedziałem, że pójdę,” powiedział Jaxon z determinacją. „Nie będę z tobą walczył.”
„Twoja kostka jest w rozsypce, a je nie mogę ryzykować że zachowasz spokój.” Podeszła do niego, tak samo zdeterminowana jak on. „Nie martw się, wyciągnę cię stąd. I tylko pomyśl że kiedy się obudzisz, twoja maleńka wróżka Cathy równie dobrze może znaleźć się u twojego boku, całując cię w czoło i posypując magicznym pyłem.”
Zesztywniał, jego połamane ciało w jakiś sposób odzwierciedlało obraz całkowitego zagrożenia. „Skąd wiesz o Cathy? Nie widziałem jej od miesięcy.”
Jedno z jej ramion uniosło się we wzruszeniu kiedy zatrzymała się przed nim. Dzielił ich jedynie szept. „Wiem o tobie dużo i wiem dużo też o Cathy. Nazywasz ją wróżką, a ona cię agentem.” Le’Ace nie lubiła nic w Cathy i prawie wszystko w Jaxonie. Odważny, lojalny, nieustraszony. Rzadkie cechy u mężczyzny, dobrze o tym wiedziała. „Kiedy podejmuję zadanie, dowiaduję się wszystkiego o osobach zaangażowanych. Czego nie wiem to jakim cudem spędziłeś rok swojego życia z tą dziewczyną. Pięć minut w jej towarzystwie i chciałam pociąć sobie nadgarstki. Każde słowo z jej ust to skarga. Jest protekcjonalna i oziębła.”
Ostatnie zdanie ledwo opuściło usta Le’Ace kiedy uświadomiła sobie że Jaxon zaciska swoje czarno-niebieskie palce wokół jej zakrytego nadgarstka w próbie powstrzymania ruchu jej ramienia, utrzymując strzykawkę na bezpieczny dystans. Nie powinien być w stanie poruszać się tak szybko, albo bez jej wiedzy. Jego dotyk nie powinien tak jej oczarować, ale robił to.
Nie mógł wiedzieć że ramie które trzymał było w większości mechaniczne i nawet buldożer by go nie powstrzymał. Nie mógł wiedzieć że pozwalała na dotyk, nie mogąc zmusić się do odsunięcia.
„Porozmawiajmy o tym,” powiedział.
„Nie ma czasu.” Zazwyczaj Le’Ace nienawidziła gdy ktoś ją dotykał i znosiła to tylko na potrzeby pracy.
Ponieważ kiedy szef kazał jej coś zrobić, robiła to bez wahania. Zawsze. Ten mały chip w jej mózgu nie pozwalał na mniej, konsekwencje nieposłuszeństwa były zbyt poważne.
Na samą myśl o możliwościach implantu przetaczała się przez nią fala goryczy. Jestem tylko pionkiem. Nie wydano jej polecenia, aby pozwolić Jaxonowi nią dowodzić, ale z jakiegoś powodu była bardziej bezradna niż kiedykolwiek. W jego dotyku wyczuwała ciepło. Ciepło i nieugięta siła która sączyła się przez jej rękawicę, metal – aż do jej szpiku. Przez chwilę rozważyła fantazję, w której mógł pokonać jej demony i w końcu ją uwolnić.
Pobożne życzenia prowadziły jedynie do rozczarowania. Dobrze o tym wiedziała. „Znowu odpłynęłaś,” mruknął.
Cholera! Nigdy nie uciekała myślami w obecności innej osoby. A jednak zrobiła to przy nim, kilkukrotnie. Było w nim coś uspokajającego, zupełnie jak twierdziły jego akta. Zwęziła na niego oczy. „Jeśli mam się martwić, że będziesz próbował mnie zranić, bodź uciec ode mnie,” znalazła się mówiąc, mimo tego że powiedziała iż nie mają czasu tego przedyskutować, „Nie będę w stanie walczyć z twoimi porywaczami w pełni moich możliwości.”
„Nie będziesz walczyć z nimi sama.”
Troska? O nią? Po pierwsze całkowicie niepotrzebna i zaskakująca, ale za to słodka. Zmarszczyła brwi. „Uwierz mi, tak będzie lepiej.” Rozprostowała przegub w swoim metalowym nadgarstku, ciche polecenie uwolnienia.
Jego palce rozpostarły się, ale jej nie puścił. „Nie chcesz mnie tym faszerować, Le’Ace.”
Wypowiedział jej imię jakby było modlitwą, a ona zadrżała. Tylko nie znowu. Wcześniej powiedział jej żeby go rozkuła, a jego głos brzmiał tak hipnotyzująco. Zupełnie jak teraz. Jakaś głęboka, ukryta w niej część zareagowała, chcąc dać temu mężczyźnie wszystko o co poprosi. Jak teraz.
Ponownie, zaczęła pytać swojego chipa: czy nie jest on przypadkiem obcym? Zero prawdopodobieństwa. Wykryto jedynie ludzki skład chemiczny.
Kim więc był, skoro potrafił wymusić działanie na innych samym tylko głosem? Kim był, skoro mógł podgrzać jej krew i wejść w jej ciało? „Może i nie chcę kochanie, ale i tak mam zamiar to zrobić.” Jej wolna ręka wisiała u jej boku, a palce pracowały wokół jednego z pierścionków które nosiła, odsłaniając małą igłę pod rozszerzonym diamentem.
„Nie puszczę. Zostanę tutaj, w tej pozycji przez całą noc.”
„Nie musisz mnie puszczać,” powiedziała. Działaj. Zrób to. Nie zrobiła.
Wpatrywała się w niego. Muszę iść na przegląd; Wyślizguję się.
Jak by to było go całować? To pytanie zalało ją niespodziewanie, powstając z tego samego ukrytego miejsca dotkniętego jego głosem. Pragnienie zawirowało mieszając się z jej krwią, napełniając całe jej ciało.
To musi się skończyć zanim zrobisz coś głupiego. Zmuszając się do działania – szybko, nie zatrzymując się – uniosła ramię i wbiła pierścień w grubą żyłę trzepoczącą u podstawy jego szyi.
Jego oczy rozszerzyły się i zasyczał.
„Przepraszam,” powiedziała. „Tak dla twojej informacji, moich pierścionków również nie nazywam.”
„Ty… dziwko.” Jego powieki zatrzepotały w dół, otworzyły się i znowu zamknęły.
„Strzykawka zawiera środek przeciwbólowy i antybiotyk, nic więcej. Pierścionek natomiast posiada dawkę nasenną.”
„Oszukałaś mnie,” oskarżył, jego głos stawał się coraz bardziej niewyraźny.
„Uratowałam cię.”
Jego mięśnie rozluźniły się, a powieki zamknęły mocno. Walczył z odurzającym zapomnieniem do końca, starając się mocno jej trzymać, tak mocno, w końcu jednak odpłynął, podbródek opadł mu do obojczyka, palce rozluźniły i opadły do boku. Ponownie, była zdumiona jego hartem ducha.
Le’Ace delikatnie położyła go na podłodze, uważając na połamane kości. „Na prawdę jest mi przykro.” Tak dużo siły. Wstyd zabierać ją choćby na krótki czas. Westchnąwszy, wbiła strzykawkę w jego ramię, opróżniając ją i odrzucając na bok.
Chciała się zrelaksować, przyjrzeć się mu dokładniej. Tak naprawdę, był układanką, do tego seksowną układanką, a pozostawiając układankę nierozwiązaną było dla niej obrzydliwe. Tylko praca, przypominała sobie. Musi tak być. Nie była dobra, była skażona i posiadała więcej bagażu niż wielbiciel podróży. Była nieodpowiednia dla mężczyzn, ponieważ im dłużej z jakimś zostawała tym powstawały większe szanse że będzie zmuszona go oszukać.
Została wychowana w laboratorium i nigdy nie miała chłopaka. Cholera, nigdy żadnego nie chciała. Jeśli dostałaby rozkaz zabicia go, albo gorzej, jeśli rozkazano by jej pieprzyć kogoś innego w czasie kiedy się z nim spotyka…
Tych zadań nienawidziła najbardziej, wymiotowała za każdym razem kiedy się kończyły.
Wystarczy. Jeśli nie przestanie podążać ulicą wspomnień, skończy krzycząc histerycznie, zapominając o obecnym zadaniu, w przeszłości wirującej nędzy, wciągającej ją w ciemność.
Krzywiąc się, Le’Ace wstała na nogi i odsunęła się od Jaxona z powrotem do swojej torby. Thomas i spółka znali ją jako Marie Egzekutor, jeden z jej wielu pseudonimów. Ufali jej bezwarunkowo ponieważ wykonywała dla nich masę roboty przez lata, zawsze odnosząc sukces. Musiała, żeby utrzymać swoją tożsamość. Morderstwo tu, tortury tam.
„Marie” była wtajemniczona w informacje których rząd nie mógł dostać w inny sposób – takie jak lokalizacja miejsca pobytu Jaxona – więc robiła wszystko, co było potrzebne dla tej tożsamości z szczęśliwym mówiącym że to kocha uśmiechem.
Cóż Marie była wtajemniczona.
Nikt teraz jej nie zaufa, ale ofiara została uznana za wartą tego zanim ona jeszcze postawiła stopę w to założenie. Jej cholerny szef chciał Jaxona żywego jeśli było to możliwe. Nie dla samego Jaxona oczywiście, ale dla siebie. Estap pragnął poznać sekret który jak dotąd udawało się Jaxonowi ukrywać.
Jeśli Thomas go nie złamał, wątpiła żeby Estapowi się to udało. Co oznaczało że ratuje go teraz, żeby później prawdopodobnie go zabić.
Odczyty statystyczne.
Bez zmian.
Doskonale. Wyciągnęła kilka części pistoletów z paska swoich czarnych ubrań. Choć Thomas mógł jej ufać, nie pozwalał na żaden rodzaj broni w jego domu. Przerażały go tak samo, jak skanery ID. Musiała zdemontować oba i ukryć części pomiędzy nożami.
Po tym ja złożyła je razem, sprawdziła kryształy detonacyjne w swojej broni ogniowej i magazynek glocka. Czas ruszać.
Odłożyła je na wierzch torby i przymocowała ostrza przy każdym z nadgarstków, pod koszulką i dwa przy swojej talii. Zakończywszy, raz jeszcze ukryła w dłoni pistolety. Spojrzawszy jeszcze raz na Jaxona – jego klatka piersiowa unosiła się w spokojnym oddechu – wyszła z celi.
Czy ktoś jeszcze przybył do domu?
Nie potwierdzam.
A więc, musiała zająć się czterema obcymi i dwoma ludźmi. Nie taka zła liczba. Wspięła się po schodach i wywarzyła drzwi prowadzące na pierwsze piętro domu. Szybkie skanowanie pokoju powiedziało jej że był on pusty. Meble były stare i zużyte ale czyste, a wszystkie okna szczelnie zasłonięte.
Położenie okupantów?
Cała szóstka nadal znajduje się w południowo wschodniej części.
Część południowo wschodnia oznaczała kuchnię. Dobrze. Wypełniona strefa. Wyłącz sensory.
Sensory wyłączone…teraz.
Nie chciała żeby jej umysł krzyczał że są blisko kiedy będzie podchodzić; chciała czystego umysłu, całkowitej koncentracji.
Le’Ace przyspieszyła kroku przez salon i korytarz, a następnie ominęła kolejne schody i wejście prowadzące do zadbanego pawilonu. Podwójne drzwi prowadzące do kuchni pojawiły się w polu widzenia, a następnie, nagle, znalazła się tam i ona. Przystanęła, prostując ramiona i po cichu przykładając ręce do drewnianych desek, bronią płasko do powierzchni. Nasłuchiwała.
Śmiech, tasowanie papieru.
Powoli i spokojnie, jak każdego dnia.
Zmuszając swoją twarz do przybrania miękkiego wyrazu, otworzyła drzwi. Cicho, z pewnością siebie. Gęsty dym natychmiast zakłębił się wokół niej, jak mgła. Może później pomyśli o tym jak o śnie. Nierealne.
Śmiech nadal rozbrzmiewał, teraz jeszcze głośniej.
Niezauważalnie, opuściła ramiona do boków za swoje plecy.
„Panowie.”
Pięciu mężczyzn wstało natychmiast, zaskoczeni uwagą – trzech obcych i dwóch ludzi – i odwróciło się w jej stronę. Tylko pięciu. Co znaczyło że brakuje jednego obcego. Cholera. Gdzie on się podział?
Z precyzją procesora, w mniej niż sekundę oceniła każdy ze swoich celi. Otaczali stół do pokera. Mężczyzna stojący najdalej nazywał się Jacob, prawa ręka Thomasa. Jego skóra była niebieska, w jaśniejszym odcieniu niż Thomasa i miał siedem ramion zamiast standardowych sześciu. Każda rasa ma swoje dziwactwa, pomyślała.
Obecnie, dwie jego ręce trzymały karty, jedna piwo, jedna papierosa, dwie masowały ramiona i jedna ściskała nóż, który skierował w jej kierunku.
Jacob rozluźnił się i opuścił broń na stolik.
„Wszystko w porządku Marie?” Mieszkał na Ziemi całe swoje życie, więc brzmiał całkowicie ludzko.
Inni również trzymali karty, piwa i noże. Z nimi nie pracowała aż tak długo, więc nie czuli się w jej obecności na tyle komfortowo i nie opuścili ostrzy.
„Tak,” powiedziała. „Wszystko w porządku. Gdzie twój przyjaciel? Wysoki mężczyzna z którym widziałam cię dziś rano?”
„W łazience.”
„Na górze czy dole?” zapytała.
„Na górze, jestem pewien. W pokoju gościnnym.” Twarz Jacoba wykrzywiła się w zmieszaniu. „Jakie to ma znaczenie?”
„Nie ma. Oczekujecie dziś jeszcze jakichś gości?”
„Nie. Powiedz mi co jest grane. Gdzie jest Thomas?”
„W piekle. Pozdrów go ode mnie.” Obie ręce wystrzeliły do przodu krzyżując się w nadgarstkach kiedy uderzała na spusty. Bum, bum, bum. Powoli rozprostowała ramiona, odstrzeliwując stałym rytmem każdy cal pomieszczenia. Jedną stronę pokoju zalewały kule, drugą zaś broń ogniowa, w palących żółto-pomarańczowych jasnych promieniach.
To tylko sen, tylko sen.
Cała piątka szarpnęła się w bólu. Niektórzy krzyczeli, inni jęczeli. Noże, butelki po piwie i karty upadły z łoskotem na podłogę w pokracznym tańcu. Krew tryskała z ran spowodowanych kulami i ciało skwierczało od ognia. Zwymiotowałaby, ale niestety była przyzwyczajona do tego obrzydliwego zapachu.
Dopiero kiedy wszyscy upadli z zastygłymi twarzami, rozluźniła palce.
Bez ryku glocka nastała ogłuszająca cisza. A kiedy dym nadal niósł się po pomieszczeniu , śmiertelna scena przybrała odległego, oderwanego od rzeczywistości odczucia.
Sensory włączone. Poziom energii?
Cztery wygaszone.
Piąty?
Po prawej stronie, słaby ale nadal żyje.
Le’Ace sprawdziła magazynek glocka. Została jedna kula. Załadowała ją do komory, podniosła lufę, wycelowała i wystrzeliła. Bum. Pocisk wbił się dokładnie między oczy mężczyzny, tkanka mózgowa rozprysnęła się z za niego na ścianę. Wypróżnił się kiedy jego ciało zadrżało ostatni raz i tym razem zwymiotowała.
Ciężkie kroki zabrzmiały na korytarzu nad nią. Le’Ace zamknęła na chwilę oczy, chcąc żeby robota się skończyła. W tej chwili. Ale rzeczywistość, tak jak sny, często się buntowała.
Prawdopodobieństwo ataku?
Dwadzieścia trzy procent. Cel próbuje się ukryć.
Zwiększ czułość słuchu. Sekundę później, usłyszała otwieranie zawiasów w sypialni na górze.
Krok, krok, krok. Pauza. Szum. Krok, krok, krok.
Trzydzieści dwa procent.
Więcej kroków.
Trzydzieści osiem procent. Trzydzieści dziewięć procent. Czterdzieści sześć. Szybki wzrost. Nie ukrywa się, ale przybliża. Przygotuj się do konfrontacji.
Le’Ace schowała swojego pustego glocka za pasek i przycisnęła się płasko do ściany. Adrenalina pognała przez jej krwioobieg, a serce zadudniło żywo w piersi. Jak na razie, robota szła gładko. Jednak, na przestrzeni lat zauważyła, że każda praca w pewnym momencie się komplikowała.
I to musiała być ta komplikacja.
Kroki rozbrzmiewały coraz bliżej. Nastąpiła kolejna przerwa, długa i ciężka. Wymruczane przekleństwo.
Następnie, jak gdyby Delensean zmienił zdanie, żeby sprawdzić co u swoich kolegów, jego ciche kroki oddaliły się.
Trzydzieści jeden procent i szybki spadek.
Zacisnęła mocno zęby. Niech go cholera. Zamierzał grać z nią w kotka i myszkę. Z wyciągniętą bronią ogniową, przekradła się powoli i po cichu z kuchni. Rzucając wzrokiem z lewa na prawo. Czysto.
Piętro wyżej, drzwi zatrzasnęły się, a zamek przekręcił. Jej słuch wychwytywał każdą chwilę dźwięku kiedy się chował.
Po prostu z tym skończ. Le’Ace wtopiła się w cienie pod schodami. Utrzymywała swoją broń ogniową w gotowości, a wolną ręką sięgnęła do buta i wyciągnęła małe, cienkie pudełeczko. Miała wyćwiczone palce aby używać urządzenia bez korzystania ze wzroku, więc przechodziły one do odpowiednich guzików, naciskając je.
Czysty ekran holograficzny wkrótce wyłonił się na niewielkim skrawku powietrza tuż nad klawiaturą, powoli kształtując się w kwadrat. Czarne linie i niebieskie światła pobłyskiwały nad powierzchnią kiedy bezprzewodowy system skanował dom, szukając ciepłoty ciała, ruchu i głosów. Każde światło w końcu zastygło w pojedynczą kropkę, identyfikując położenie obcego w pomieszczeniu na końcu korytarza na piętrze.
Był w środku pomieszczenia. Znała dom i wiedziała że w tamtym miejscu znajdowało się łóżko. Musiał ukrywać się pod nim.
Jak mogę to robić? Zabawiać się w złego kotka dla jego niewinnej myszki?
Znasz rozkazy Le’Ace, odezwał się zdrowy rozsądek. Żadnych ocalałych. Poza tym, on nie jest niewinny.
Każdy mężczyzna w tym domu stawał w kolejce aby użyć Jaxona jako worek treningowy. A sądząc po stopniu obrażeń jakie odniósł Jaxon, delektowali się każdą tego chwilą.
Nieco z jej wstrętu do samej siebie i niechęci wyblakło. Wyłączyła skaner i schowała go z powrotem do buta. Bezszelestnie ruszyła w górę schodów, trzymając pistolet nieruchomo. Następnie korytarzem, czujnie obserwując otoczenie. Zastanawiała się co pomyślałby Jaxon gdyby tu był, obserwując ją. Czy byłby pod wrażeniem, czy też raczej byłby zdegustowany? Pochwaliłby ją, czy też skarcił za to że jest tak zimnokrwista? Mężczyźni mogli dopuszczać się wszelkich ciemnych sprawunków i było to dla dobra rasy ludzkiej. Jednak przy choćby najmniejszej szczypcie kobiecej wrogości, nie ważne na powód, brano ją za całkowicie niegodziwą. Ewa z jabłkiem. Pandora ze swoją puszką.
Jaxon miał imponującą listę zabić – ponad sześćdziesięciu drapieżnych obcych – chociaż zazwyczaj decydował się zabijać jedynie w ostateczności. Wolał raczej ich łapać. Pouczyłby mnie, zdecydowała. Może przesłuchałby, żeby dowiedzieć się dlaczego taka jestem.
Przesłuchania. Był, jak mówią akta, w nich mistrzem. Poprzez słodkie słówka, albo pulsujący gniew i zastraszenie, dostawał czego chciał. Ten zniewalający głos i leniwa nonszalancja pewnie także pomogły mu od czasu do czasu, namawiając ofiary do dobrowolnego wylania swoich najciemniejszych sekretów.
Jeśli przybysze reagowali nawet w połowie z taką intensywnością jak ona, to wyjawiali mu wszystko co chciał wiedzieć z uśmiechem na ustach. Jeszcze kilka minut w jego obecności i mogłaby ulec.
Przyznając się do tego było trudne; gardziła swoimi słabościami.
Musiała złajać Thomasa za to że pozwolił spuchnąć powiekom Jaxona, ponieważ Marie była sadystyczną suką która lubiła widzieć każdy przebłysk bólu, ale Le’Ace była również rozczarowana z innego powodu. Wiedziała że jego oczy miały niebieski kolor, ale fotografie i obrazy holograficzne nie oddawały jego surowej męskiej intensywności.
Chciałaby zobaczyć jak tak naprawdę intensywny był ten mężczyzna, nawet jeśli podejrzewała że widząc te oczy osłabiło by ją bardziej niż kula w mózgu.
Szloch dotarł do jej uszu przerywając myśli.
Przestań myśleć o Jaxonie i skończ z tym.
Była tak blisko końca że praktycznie mogła go posmakować. Zatrzymała się przy zamkniętych drzwiach, nasłuchując. Brak ruchu. Zatem nadal tkwił pod łóżkiem. Czas ruszać.
Raz. Dwa. Trzy. Z mocnym kopnięciem, zawiasy puściły i drzwi otworzyły się z trzaskiem. Tak jak zakładała z pod łóżka dobiegło ją westchnienie i kolejny szloch. Jej broń była już przygotowana więc po prostu nacisnęła na spust.
Chwilę później, żółto pomarańczowy ogień wypalił dziurę w materacu i stopił kilka sprężyn. Zdając sobie sprawę że zapali się jeśli zostanie w miejscu, Delensean krzyknął i wyturlał się spod spodu. Jedno z jego ramion zaczepiło się o dywan i ugrzęzło pod ciałem, zatrzymując go w miejscu. Szarpnął się, posyłając jej przerażone spojrzenie.
„P…Proszę nie,” błagał, jak gdyby przez te wszystkie lata nie robił gorszych rzeczy. Wiedziała lepiej.
„Muszę.” Po raz kolejny zacisnęła palec na spuście. Nie było żadnego odrzutu; jasnożółta wiązka po prostu wystrzeliła i uderzyła w obcego. Wydał z siebie dźwięk takiej agonii że nawet ona się wzdrygnęła.
Jego ciało wielokrotnie podrygiwało, a nogi kopały. Kiedy uderzył go ogień, spalił koszulę i mogła teraz dostrzec dziurę w miejscu w którym kiedyś znajdowało się serce, a jej poszarpane krańce nadal skwierczały. Jeśli zostawiłby Jaxona w spokoju, mogłaby poderżnąć mu gardło i szybko to zakończyć. Ale skoro tego nie zrobił, pozostała na miejscu.
Kiedy zamarł, zapytała, Poziom energii?
Wygaszony.
Koniec. Załatwione.
Odetchnęła z ulgą. Ręce opadły jej do boków, broń nagle ciężka, ważąc jakby tysiąc funtów. Krople potu spływały między jej piersiami w dół brzucha. Misja zakończona, a ona nie odniosła żadnych obrażeń. Rany.
Nie, jeszcze nie zakończona, pomyślała. Pozostała jeszcze jedna rzecz do zrobienia. Nagle ogarnęło ją poczucie pośpiechu pchając z powrotem do podziemnej celi. Co tam znajdzie? Czy Jaxonowi w jakiś sposób udało się od niej uciec? A może umarł?
Na szczęście znajdował się tam gdzie go zostawiła i wciąż oddychał. Wypuściła powietrze o którego wstrzymywaniu nie miała pojęcia, złagadzając napięcie. Kolejny sukces.
Wyciągnęła malutką słuchawkę przyczepioną do lewego ramiączka stanika i wcisnęła je sobie w ucho. W momencie kontaktu, automatycznie połączona została z numerem swojego szefa.
„Rezultaty?” Zapytał zamiast powitania. Bez śladu życzliwości.
„Powodzenie.”
„Dobrze. To dobrze.”
„Wydostanę się teraz i ponownie się z tobą skontaktuje gdy już osiądę.”
„Nie. Nastąpiła mała zmiana planów.”
Stłumiła jęk, ponownie przesuwając wzrok na Jaxona. Czego zażądają sobie żeby mu zrobiła? Wycierpiał już tak wiele że raczej nie wytrzyma więcej.
Współczucie Le’Ace? Przecież wiesz lepiej.
„Tak?”
„Kolejne dwie zakażone kobiety zostały schwytane. Mamrotały że Ziemia będzie następna. Następna do czego, nie wiedziały, albo nie chciały nam powiedzieć. Jaxon jest jedyną osobą która była w stanie wyciągnąć od innych informację, choć jestem gotów się założyć że będzie wybiórczy w tym czym się podzieli. Możesz go złamać.”
„Jaki jest plan?” Zapytała, uważając żeby nie ujawnić lęku w głosie.
„Zrób wszystko co w twojej mocy, przekonaj go. Dostarcz mi odpowiedzi.”
Wszystko co konieczne. Zdanie które słyszała wcześniej setki razy. Zazwyczaj napełniało ją obrzydzeniem. Dziś jednak, nie mogła powstrzymać dreszczu podniecenia. Więcej czasu z tajemniczym Jaxonem? Tak do diabła. Wykorzysta to. Głupia dziewczyna. Do czego Jaxon zmusi ja aby pozyskać te odpowiedzi?
Kiedy jednak o nim myślała, poziom adrenaliny w jej ciele wzrósł znacznie bardziej niż podczas strzelaniny i późniejszego pościgu, powodując drżenie jej kończyn. Zmarszczyła czoło. Co to za reakcja? Nigdy wcześniej nie doświadczyła czegoś takiego.
Zmarszczyła brwi. „ A co w sprawie Instruktora?”
„Wrócisz, jednak trochę później niż początkowo zakładaliśmy.”
To oznaczało zaczynanie od początku z obrzydliwym Instruktorem, mężczyzną który nie ufał zbyt łatwo. Znaczyło to więcej flirtu i sprośnych rozmów, a wszystko z mężczyzną którym gardziła każdą cząstką siebie, tylko po to żeby odzyskać jego zaufanie i wkraść się z powrotem w jego życie. Musiał zastanawiać się gdzie jest i co robi. Zniknęła tak nagle, bez wyjaśnień ponieważ nie mogła ryzykować zatrzymania.
„Jaxon jest ranny, sir, ledwie może mówić.” Czy jej głos właśnie zadrżał?
„Wylecz go,” nadeszła odpowiedź, „ i zmuś go do mówienia. Powtarzam ci użyj wszystkich niezbędnych środków.”
„A jeśli odmówię?” zapytała, chociaż znała już odpowiedź. Mając nadzieję że to pytanie ukryje jej podniecenie. Zresztą, czasami żyła żeby go wkurzać. Czasami gardziła swoim szefem bardziej niż myślą o śmierci.
„Znowu udajesz człowieka Le’Ace?”
Zazgrzytała zębami. Nie był jej pierwszym właścicielem, wszyscy oni już nie żyli. Niestety, nie z jej ręki. Ale ten drań wiedział że została skonstruowana w łożysku i dlatego nie uważał jej za nic więcej niż przedmiot, maszynę.
„Wiesz że nienawidzę kiedy to robisz i musisz wiedzieć że właśnie patrzę na twój panel sterowania.” Jego głos był jedwabiście gładki, prowokując ją.
Kilka razy w przeciągu lat obserwowała jego interakcje z innymi, ludźmi których uważał za kolegów.
Traktował ich z uczuciem, ogromnymi uśmiechami i pochwałami. Prawdziwie. To zaskoczyło ją najbardziej, ponieważ względem niej nie okazywał nic poza pogardą. Szydził z niej. Używał. Groził.
„Jedno naciśnięcie guzika i jesteś martwa.”
„Tak. Jedno naciśnięcie guzika i twój kosztujący bilion dolarów android znika. Koniec z odwalaniem za ciebie brudnej roboty. Koniec pieprzenia się dla ciebie. Nie zapominaj o tym.”
Ostry ból przeszył naglę jej głowę, sprawiając że jęknęła. Powinna wiedzieć lepiej. Opór wiązał się z cierpienie za każdym cholernym razem. Nie proś o litość, nie waż się prosić.
Ból utrzymywał się, pustosząc jej umysł, wypalając nienawiść i żal które żywiła do swojego szefa. Albo może zakopując je tak głęboko że traciły swoje znaczenie. Jedynym zmartwieniem była teraz ulga, kiedy czarne plamy zaczęły migotać przed jej oczami. Jej serce wstrząsały konwulsje, jakby ręka sięgnęła w jej klatkę piersiową i ścisnęła. Płuca się zamknęły. Jeszcze trochę a jej czaszka eksploduje. Jeszcze chwila…
„Przestań,” poprosiła w końcu.
Nie ustąpiło. Ból rozprzestrzenił się, jej nogi pulsowały jak gdyby noże wrzynały jej się w kości.
Nie wydawaj żadnego dźwięku. Nie mów ani słowa. Zacisnęła wargi, a do oczu napłynęły łzy. Może zemdleć w każdej sekundzie.. Za dużo, to było zbyt wiele. Ból…
„Proszę.” Nie mogła powstrzymać wypowiedzianego słowa.
Jak tylko zabrzmiało, ból ustał. Zdała sobie sprawę, że dyszy. Lał się z niej pot, sprawiając że ubranie przylepiało się do jej ciała, jednak krew w jej żyłach wydawał się lodowata.
„Coś mówiłaś Le’Ace?”
Złapała się za grzbiet nosa i zacisnęła zęby, zmuszając do spokoju.
Zawsze spokój.
Odrętwienie było jej jedynym przyjacielem. Wiedziała o tym i nie zapomni ponownie. Miała taką nadzieję.
„Będziesz miał swoje odpowiedzi. Sir.”


Ostatnio zmieniony przez Gość dnia Śro 3:16, 09 Mar 2016, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: Śro 12:52, 09 Mar 2016    Temat postu:

bardzo fajne tłumaczenie nie mogę się doczekać reszty Smile
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: Czw 12:01, 10 Mar 2016    Temat postu:

Heh. Dzięki w końcu udało mi się wyrwać i wrócić, w sumie to nie wiem na jak długo ale przez następne dwa tygodnie postaram się choć trochę nadrobić moją nieobecność i w końcu potłumaczyć, poczytać, pooglądać. W sumie to robić wszystko czego nie byłam w stanie robić przez ostatnie 5 miesięcy... Dobra nie ma co, jutro, albo też w sobotę wstawię kolejny rozdział, albo może i dwa Smile

Ostatnio zmieniony przez Gość dnia Czw 22:08, 10 Mar 2016, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: Pią 22:38, 11 Mar 2016    Temat postu:

Rozdział 3

„Jaxon. Obudź się dla mnie, kochanie.”
Zachrypnięty, znajomy głos szarpnął nim, wyrywając ze spokojnego snu w bolesne ognie piekielne. O dziwo nie przeszkadzał mu ból ponieważ głos należał do kobiety z jego snów, do anioła i demona który chciał zarówno uprawiać z nim seks jak i go zabić.
Mmm, w tej chwili pieprzenie się na śmierć nie brzmiało tak źle. Rozkosz, uwolnienie, a następnie wieczny spokój. Czy mężczyzna naprawdę mógłby prosić o więcej?
„Jaxon.”
Tym razem głos był niewyraźny, zniekształcony, jak gdyby to pojedyncze słowo zostało wrzucone do basenu pełnego wody i zastepowało z gromadą ryb zanim zostało zarejestrowane przez jego mózg.
Jaxon próbował otworzyć powieki ale nie był w stanie. Bez względu na to co robił, nie mógł ich do cholery otworzyć i jedynie zdołał tylko bardziej je podrażnić, skóra zdawała się rozdzierać w tysiącu małych miejscach. Co do diabła?
Nie panikuj. Myśl. Po pierwsze, gdzie był?
Coś miękkiego podtrzymywało jego plecy. Łóżko? Ciepły oddech pieścił kark. Kobieta? Tak, tak. Była przy nim. Wspomnienia nagle napłynęły do jego umysłu: kastety wbijały się w jego oczodoły, łamiąc kości. Zmarszczył czoło. Walczyła z nim?
„Co się stało?” zapytała.
„Oczy,”
„Nie rozumiem. Powtórz.”
„Oczy.”
„Och, twoje oczy. Masz sklejone powieki. Twoje rogówki zostały uszkodzone i za każdym razem kiedy je otwierałeś, pogarszałeś sprawę.”
Przysunął się do niej, pragnąc więcej ciepła, więcej jej oddechów na swojej zbyt wrażliwej skórze. Natychmiast poczuł jak nudności ściskają mu żołądek, grożąc uwolnieniem przez jego zdarte, zaciśnięte gardło. Przełknął palące obrzydlistwo zanim zaczął wdychać i wydychać powietrze uspokajając się.
Co jest ze mną nie tak? Jedno z ramion i kostek paliło jak gdyby zostały zanurzone w lawie a świeże rany posypano solą. Jego boki rwały jakby do łóżka przygniatały je głazy.
„Znowu się krzywisz. Nadal boli cię za bardzo żeby mówić?” przerwą, westchnienie. „Pomogę ci.”
Kolejny ciepły oddech owiał jego twarz. Coś ostrego wbiło się u podstawy jego karku, a następnie cały jego świat spowiła czerń. Znów powrócił spokój. Co dziwne, wolałby jednak zostać z kobietą.
„Jaxon, jesteś teraz gotów na pobudkę?”
Znowu usłyszał ten głos, tym razem bardziej natarczywy i zniecierpliwiony. Może sfrustrowany i trochę zaniepokojony. Jak długo spał? Biorąc pod uwagę jak zdrętwiałe było jego ciało pewnie przez parę dni. Zrobił mentalny przegląd i odkrył że oprócz czegoś ciężkiego na jednym z jego ramion i jednej z nóg był kompletnie nagi.
Kobieta musiała zdać sobie sprawę z toru jego myślenia. „Twoja ręką i kostką zostały nastawione i teraz ładnie się goją. Odzyskasz w nich pełną sprawność, jednak możesz trochę utykać. Masz także kilka wewnętrznych uszkodzeń i wątrobę wielkości Nowego Teksasu. Chcielibyśmy odstawić ciężki towar, prawda?”
Chciał jej powiedzieć, że nie miał już na to ochoty ale jego język i gardło nadal były za bardzo spuchnięte do ruchu. Nie, to nie prawda, zdał sobie sprawę chwilę później. Był w stanie przeczesać językiem po zębach.
Dzięki Bogu wszystkie znajdowały się na swoim miejscu. Jeden z kącików ust zadrżał w próbie uformowania uśmiechu.
Kobieta - Le’Ace, pomyślał. Tak, właśnie tak miała na imię. Niecodzienne i tajemnicze jak sama kobieta. Zaśmiał się lekko.
„Trochę próżny, co Jaxon?”
Le’Ace. Jej imię rozbrzmiewało echem w jego umyśle. Była demonem i pięknością. Zbawicielem i mordercą. „Po prostu lubię jeść,” wyksztusił.
Jej chichot przerodził się w głęboki śmiech. Dźwięk ten beztroski jednak trochę surowy, jakby nie śmiała się zbyt często. „Przepraszam że muszę ci to powiedzieć, Próżniaku, ale twój nos został złamany i teraz ma małego garba.”
„Zawsze miałem garba.”
„Ach. No cóż, cieszę się. Podoba mi się.”
Zawsze był nieco drażliwy na punkcie swojego nosa. Kilka razy nawet rozważał operację plastyczną żeby go skrócić. Jedyną rzeczą która go powstrzymywała, była myśl że znowu go złamie i będzie miał jeszcze większego guza. Ale teraz, przez to zachrypnięte „Podoba mi się” dźwięczące w jego uszach, przyrzekł sobie nigdy nie rozważać ponownie tej opcji.
„Gdzie jestem?” Chciał otworzyć oczy, ale jego powieki wciąż były ze sobą sklejone. Zdał sobie sprawę, krzywiąc się przy tym, że próba rozwarcia ich wciąż stanowiła agonię. Zmusił mięśnie twarzy do rozluźnienia.
„Jesteś w mojej sypialni. Obiecuję że w krótce odpowiem na wszystkie twoje pytania. Ale teraz, muszę porozmawiać z tobą na temat Schönów. Wiem że nie chciałeś mówić o nich przy Thomasie, ale on już nie żyje. Tak jak wszyscy twoi porywacze. Jesteśmy sami.”
„Nie,” powiedział, krótko, ale znacząco.
Mówiła dalej, jakby się nie odzywał. „Jestem agentem tak samo jak ty. Jesteśmy teraz partnerami. Możesz mi powiedzieć. Wszystko jest w porządku. Jack chce żebyś mi powiedział.”
Przed zderzeniem w celi Thomasa, nigdy nie spotkał tej kobiety, nigdy nawet o niej nie słyszał. Więc partnerzy? Poważnie w to wątpił. Oczywiście, z powodu zamglenia umysłu, nie był najjaśniejszą żarówką w lampie i mógł się mylić. Wciąż jednak. Nie był tępy i niczego nie wyda.
„Nie,” powtórzył. „Moja odpowiedź się nie zmieni.”
„Dlaczego?” Zapytała sztywno.
„Bo tak.”
Nastąpiła długa przerwa. „Jeśli zadzwonię do Jacka, potwierdzi on wszystko co ci powiedziałam.” I wyjawi numer i miejsce pobytu Jacka jeśli jeszcze go nie ma?
„Nie.”
„Siedzimy w tym razem.” Nuta frustracji wkradła się do jej głosu. „Ja i ty.”
„Moja odpowiedź wciąż brzmi nie. Nie jesteśmy razem. Koniec rozmowy.” Bolała go każda cząstka ciała; nie mógł się poruszać, nawet pod groźbą śmierci. Przyjaciel czy też wróg mogła z nim zrobić co tylko chciała i nie był w stanie jej powstrzymać.
Chociaż nie mógł wykorzystać swoich oczu, ogarnął otoczenie innymi zmysłami. Poza jego płytkimi oddechami i delikatnym oddechem kobiety panowała cisza. Jej oddech unosił się nad jego piersią jakby znajdowała się obok niego, jednak żadna część jej ciała go nie dotykała.
Nadal leżał na miękkim materacu, co oznaczało że nie przenoszono go od kiedy ostatni raz był przytomny. W powietrzu unosił się zapach jaśminu, zmysłowy i narkotyzujący.
Nie mógł przypomnieć sobie czy czuł ten zapach gdy ostatni raz odzyskał świadomość, ale pamiętał go z więzienia. Musiał być blisko śmierci skoro ostatnim razem go pominął, ponieważ zapach ponownie przenikał jego zmysły, jedyny powód dla którego nabierał kolejne oddechy. Tak, to na pewno narkotyk.
„Jaxon, słuchasz mnie?”
„Nie,” odpowiedział zgodnie z prawdą.
Dwa sztywne palce przeskanowały ranę na jego ramieniu sprawiając że syknął.
„A teraz słuchasz?” zapytała. Nie czekała na jego odpowiedź. „Jak mogę pomóc ci w powstrzymaniu przybyszów i uratować kobiety które zarazili skoro nie chcesz mnie wtajemniczyć?” Palce stały się delikatne i łagodnie przesunęły się dookoła jego sutka, a następnie drugiego, wędrując dalej po klatce piersiowej, gdzie pozostały na kilka uderzeń serca po czym przemieściły się nad jego pępek. Wciąż delikatne, łagodne.
Dotyk podniecał go, w takim samym stopniu jak zapach. W połączeniu, były nie do odparcia. Prawie elektryzujące. Jej ciało odwróciło się w jego kierunku, bliżej… jeszcze bliżej, a jedna z jej piersi przycisnęła się do jego boku. Miała sutek twardy jak kamień. Oblizał swoje wargi, spragniony jej smaku.
Ta diabelska kobieta robiła jedyną rzecz o której Thomas nie pomyślał: uwodziła go. Mięśnie Jaxona zacisnęły się, nawet jego fiut zadrżał. Nie spał z kobietą od miesięcy. Po Cathy tylko kilka z nich zwróciło jego uwagę, ale żadna nie skusiła go na tyle żeby włożył jakiś wysiłek do przespania się z nią. A mężczyzna z oszpeconą twarzą i za długim nosem musiał się postarać, nie zależnie od tego ile posiadał pieniędzy. Więc, przeważnie obchodził się bez tego.
Czy Le’Ace obciągnie mu jeśli ją o to poprosi? Czy pougniata jaja, może nawet weźmie je w usta? Czy usiądzie na nim okrakiem i będzie go ujeżdżać? Czy będzie dla niego mokra?
Te seksualne myśli przelewały się przez jego umysł, niechciane ale erotyczne, sprawiając że stał się spinety i zalało go oczekiwanie. Jeśli tylko miałby siłę do aktywnego uczestnictwa, pomyślał z gorzkim uśmiechem. Chciałby sprawić jej przyjemność.
„Co?” zapytała z autentyczną ciekawością. Jej ręka odsunęła się od niego.
Jaxon stracił swój uśmiech, w jednej chwili uświadamiając sobie że bez jej dotyku pogrążał się w smutku. Dziwne. Nawet jej nie znam. Pragnął jej, tak, ale pragnienie zwykle nie mieszało się z tak głęboko zakorzenionymi emocjami. „Jaxon?”
„Wszystko w porządku,” wymamrotał. Cholera, chciał zobaczyć jej twarz, jej wyraz, błysk w jej oczach. Może nawet go nie chciała. Może ten stwardniały sutek nic nie oznaczał. Może będzie musiał zapracować na jej pożądanie.
Dlaczego myśl o pracowaniu nad jej pragnieniem go nie zniechęcała, jak to było z innymi w przeciągu tych paru miesięcy? Dlaczego ta myśl podniecała go na zupełnie innym poziomie?
Jaką będzie kochanką? Głośną i wrażliwą, czy cichą i delikatną? Tak czy inaczej, podejrzewał że dobrze spędziłby czas. Kobieta która zabijała z takim doświadczeniem jak ona, mogła znieść wszystko co jej dawał i domagać się więcej. Nie musiałby martwić się, że ją zrani albo obrazi gdy jego grzeszne myśli wymknęłyby się z jego ust.
„Czy zarażone kobiety wspominały coś o planach Schönów kiedy je przesłuchiwałeś?” Zapytała, jak gdyby rozmowa o przybyszach nigdy się nie skończyła.
Poczuł jak przechodzi przez niego rozczarowanie. „Niezależnie o co mnie zapytasz, odpowiedź zawsze będzie taka sama. Nie. Rozumiesz? Nie!”
Pomyślał, że w tej chwili mogła zgrzytać zębami. „Jesteś uparty.” Powiedziała z pełnym skruchy – i podziwu? – westchnieniem. „Muszę o tym trochę pomyśleć, może podejść do tego z innej strony. Będziesz więc musiał wziąć kolejną drzemkę.”
„Drzemka tu nie pomoże. I nie ważne jaki obierzesz kierunek, nie zmienię swojego zdania.” Zaśmiała się, a ten dźwięk był trochę okrutny.
„Och, kochanie, nie składaj obietnic których nie możesz dotrzymać. Nie będziesz pamiętać tej rozmowy, więc nie będziesz wiedział co zadziała, a co nie.”
„Niemożliwe.”
Łóżko zadrżało. Chwilę później, na jego czole zostały umieszczone, zimne, okrągłe płatki z żelem na spodzie. Każdy z nich wibrował. Jego ramiona były słabe, dygoczące i unieruchomione. Nie mógł znaleźć sposobu na usunięcie ich. „Miałam nadzieję że do tego nie dojdzie.”
„Co robisz Le’Ace?”
„Dobranoc skarbie. Porozmawiamy za kilka dni.”
Wibracje stały się impulsami, a one zdawały się przenikać przez skórę w jego czaszkę. Były ciepłe i tylko się nagrzewały… coraz gorętsze. Jego myśli rozpływały się w ciemności. „Le…” Jej imię znajdowało się na końcu jego języka, szyderczy szept wewnątrz jego umysłu, ale teraz nie pozostało po nim śladu. „Co się dzieje?”
„Ciiii. Nie chciałam żeby do tego doszło, ale nie mogę ponieść porażki. Przepraszam. Odpręż się. Będzie dla ciebie łatwiej jeśli po prostu się odprężysz.”
Nagle całe jego ciało wygięło się, wszystkie żyły, mięśnie i kości ogarnął ból. Wrzasnąłby, ale po raz kolejny nie mógł użyć języka. On także został przekłuty w miejscu, przyklejony do podniebienia. Czarna sieć utkała się w jego umyśle, formowana przez śmiejącego się pająka, gruba i nieugięta.
„Przestań!” chciał krzyczeć. Nie mógł.
Nagle ciemność rozpadła się na tysiąc punkcików światła, uwalniając język i pozwalając mu na mowę. Jednak wszystko co wydobyło się z jego ust to bulgot; bolesny dźwięk, przepełniony wściekłością i cierpieniem. Następnie punkciki światła zastygły w jedną spójną masę, a ona wymazała wybrane części jego umysłu jak środek do czyszczenia szkła rozpryskany na brudne okno kolczastą szmatą. Nie pozostało nic oprócz krwi.
Bulgot przerodził się w jęk, a wściekłość w desperację. Ale wkrótce i to ustało, a jego ciało wyciągnęło się na materacu. Przepraszam, tak bardzo mi przykro, wydawało mu się że słyszy szept kobiety, w następnej chwili usnął jednak, nie wiedząc już nic więcej.
„Jaxon, kochanie. Obudź się.”
Jaxon z trudem przedzierał się przez grubą chmurę znużenia, tylko po to żeby ponownie zostać pod nią wciągnięty. Za każdym razem walczył o swoją wolność. Czy kiedykolwiek był aż tak zmęczony? Tak słaby?
W końcu udało mu się wyrwać do świadomości i pozostać. Wychrypiał, „Potrzebuję jeszcze trochę odpocząć, skarbie.”
Skarbie? To słowo zadudniło w jego umyśle, obce z jakiegoś powodu. Zazwyczaj nie nadawał kobietom pieszczotliwych imion. To świadczyłoby o bliskości której zawsze starał się unikać. Prawda?
Zmarszczył brwi, starając przypomnieć sobie gdzie się znajdował i kto z nim był. Jego umysł wydawał się ciekawie pusty. Następnie uformowała się w nim jedna myśl: Jesteś w domu. Ze swoją żoną.
Był żonaty? Nie, nie mógł być. Pamiętałby. Prawda?
Kolejna myśl nagle przyciągnęła jego uwagę, tym razem obraz. Wysoka, ciemnowłosa piękność z opaloną skórą i jasno niebieskimi oczami uśmiechała się do niego z całkowitym uwielbieniem. Miała piegi na nosie. Przypomniał sobie, że uwielbiał je liczyć.
Obraz się zmienił i teraz ta ciemnowłosa piękność dosiadała go w tali i poruszała się na jego spuchniętej długości. Pot lśnił na jej skórze jak wróżkowy pyłek. Jej usta rozchylone i wydobywał się z nich dźwięk rozkoszy.
Obraz ponownie się zmienił, pozostając taki sam z wyjątkiem kilku małych szczegółów. Kobieta dosiadająca jego fiuta miała krótkie jasne włosy, białą jak mleko skórę i nie posiadała piegów. W jej oczach można było dostrzec rządne krwi błyski. Nosiła czarną rękawiczkę na prawej ręce.
„Jaxon?”
Blondynka rozpłynęła się, odpływając jak mgła i ponownie ukazując brunetkę. Brunetka była jego żoną. Wiedział o tym. Wiedział również że go uwielbiała. Świadomość tego wrzeszczała w jego głowie, wwiercając się tam gdy zacierała inne myśli. Jednak to, co zainteresowało go najbardziej, była nagła świadomość że kochała mu obciągać.
Uśmiechnął się na tę myśl. Jestem szczęściarzem.
Wyciągnął ręce nad głowę, tracąc uśmiech kiedy mięśnie zaczęły protestować. „Co się ze mną dzieje?” Otworzył powieki. Jasne światło dochodzące z okna sprawiło że się wzdrygnął, doprowadzając oczy do łzawienia.
„Nie pamiętasz?” Zapytała jego żona ze zmartwieniem.
Tabitha. Miała a imię Tabitha. Jak mógł zapomnieć jej imienia choćby na sekundę? Żył i oddychał dla Tabithy; bez niej nie wiedziałby co ma z sobą zrobić.
„Nie,” powiedział. „Nie pamiętam.” Odwrócił głowę, aż zamglona postać znalazła się w polu jego widzenia. Zamrugał raz, później następny, jego wzrok stopniowo się rozjaśnił. Ciemne włosy, piękna twarz. Piegi. Jeden, dwa, trzy… dziewięć piegów na nosie. Jego pierś zacisnęła się od natłoku emocji. Była moja. Ta kobieta była moja.
Wessała oddech. „Twoje oczy. Są… piękne.” Brzmiała na zaskoczoną i minęła chwila w której te słowa rozbrzmiewały echem wokół nich. „Chodziło mi o to,” dodała z nerwowym śmiechem, „że nie byłam pewna czy będą srebrne, czy też niebieskie. Zmieniają się z twoim nastrojem. Dzisiaj są srebrne, moje ulubione.”
Więc będzie musiał znaleźć sposób żeby takie pozostały. Wszystko dla jego Tabby.
Jexon obserwował ją, tą kobietę która skradła mu serce. Jej głowa oparta była na okrytym rękawiczką łokciu - rękawiczka, jak w wizji z drugą kobietą, blondynką – i spoglądała na niego z góry. Kipiała od niej troska, malując na jej policzkach najpiękniejszy odcień różu.
Jego wspomnienia bladły w porównaniu z rzeczywistością.
Słodka, słodka Tabitha. Długie kosmyki jej ciemnych włosów opadały wzdłuż jej ramion i łaskotały go w pierś. Jej skóra była tak rozświetlona że praktycznie świeciła. Jej oczy niebieskie, nakrapiane lawendą i otulone wachlarzem czarnych rzęs. Te oczy nie były jednak ciepłe i zapraszające. Zdawały się nieco zimne i zdeterminowane, pełne sprzeczności z promieniującą od niej troską.
To wydawało się ważne, ale nie mógł zrozumieć dlaczego. „Dlaczego nosisz rękawiczkę?” zapytał ochryple.
„Moja biedna dziecinko,” zagruchała. „To pęknięcie w czaszce musiało zrobić więcej szkody niż zakładaliśmy.” Pogładziła go po brodzie, jej dotyk delikatny i niosący pocieszenie. Rozchodził się od niej zapach jaśminu i kobiety, który powinien działać na niego jak afrodyzjak. Działał tak, jednak mroził również jego kości. Dlaczego? „Cieszę się że żyjesz.”
Zdał sobie sprawę że nie odpowiedziała na jego pytanie, ale nie naciskał. Coś nadal poruszało się gdzieś z tyłu jego umysłu, coś straszliwie niewłaściwego w całej tej sytuacji. Jednak w tym momencie, nic nie wydawało się ważniejsze niż po prostu cieszenie się Tabithą.
Jego wzrok przesunął się po żonie, przechodząc po szyi gdzie dziko walił jej puls. Była podekscytowana? Pobudzona? Miała na sobie białą koronkową koszulę nocną na cienkich ramiączkach które odsłaniały jej kremowe ramiona.
Z jakiegoś powodu nie mógł sobie przypomnieć jak wyglądały jej piersi. Czy wylewały się z jego dłoni czy też pasowały idealnie. Czy zwieńczały je małe różowe jagódki czy też ciemniejsze różyczki. Płaski brzuch czy kształtny? Smukłe nogi czy też wyrzeźbione?
Powinien znać ciało swojej własnej żony.
Na ramię znajdujące się bliżej niej został założony gips, więc użył on drugiej ręki żeby po nią sięgnąć, wzdrygając się z bólu i próbując odgarnąć jej włosy. Zanim jednak jej dotknął, odsunęła się.
Zmarszczył brwi. „Co się stało?”
„Nic. Zaskoczyłeś mnie, to wszystko.’ Powoli pochyliła się ku niemu.
Dotyk. Westchnął z zadowoleniem, przesiewając kilka pasm włosów przez palce.
Jedwabiste. To pasowało do jego wspomnień. Ale jej uszy były nagie, powodując że ponownie zmarszczył brwi. Zdał sobie sprawę, że spodziewał się kolczyków. Dużej ilości, srebrnych i okrągłych.
„O czym myślisz?” Jej ciepły oddech owiał mu twarz, miętowy i nieco odurzający. To również było znajome.
Jego ramię opadło do boku, przynosząc ulgę mięśniom. „O tobie. Myślałem o tobie.”
Powoli, jej usta wykrzywił uśmiech. „Cieszę się.”
Chciała tylko żeby był szczęśliwy, pomyślał. Dbała o niego, umarłaby dla niego. Pomogła mu nawet pozbierać kawałki jego roztrzaskanego życia kiedy Cathy go zostawiła.
Roztrzaskanego życia? Zmarszczył czoło w zmieszaniu. Co do cholery? To nie pasowało. Cathy go zostawiła i był jej za to wdzięczny.
Jej wysokie utrzymanie było ekstremalnie uciążliwe. „O czym ty myślisz?” pytała tysiąc razy dziennie „ Dlaczego nie odbierasz moich telefonów?” „Nie chciałam syntetycznego kurczaka, chciałam syntetyczne owoce!”
Boże, byłem idiotą spotykając się z nią tak długo. Lubił wmawiać sobie, że zostając z nią budował i umacniał - a następnie wzmacniał - swoją wewnętrzną odporność. Co nie zabije mężczyzny jedynie go wzmocni i całe to gówno. Ale znał prawdę. Albo przynajmniej wydawało mu się że ją zna.
Cathy nie wymagała od niego więcej niż chciał dać, nie dbała o jego bezbożne godziny czy też emocjonalny dystans. I szczerze mówiąc, ciepłe ciało pozostawało ciepłym ciałem, a mężczyzna ma swoje potrzeby. Więc znosił jej napady obsesji aż w końcu odeszła.
Po tym, nie było w nocy ciepłego ciała, ale o to nie dbał. Jedyna przyjemność jakiej doświadczał pochodziła z jego własnych rąk, ale tym również się nie przejmował. Był szczęśliwy, a nie zdruzgotany.
„Goniłeś grupę kosmitów,” kontynuowała Tabitha, klepiąc go po piersi i wyrzucając Cathy z jego umysłu, „zastawili na ciebie zasadzkę. Całkiem nieźle cię urządzili.”
Tak, pamiętał pięści lecące w jego kierunku, docierające do celu, oraz odziane w buty stopy wbijające się mu w brzuch. Przypominał sobie śmiech i drwiny, krew i ból. Gwałt? Zadrżał, nie chcąc nawet podążać tą drogą. Tak na wszelki wypadek. Niektórych rzeczy lepiej nie odkopywać. „Uszkodzenia?”
„Dużo. Złamane ramię, połamane żebra, strzaskana kostka. Wstrząs mózgu.”
„Jak długo byłem nieprzytomny?”
„Spędziłeś parę tygodni w szpitalu. Kiedy zostałeś zwolniony, Dallas i Mia pomogli cię tu przynieść. Tak przy okazji, to jest dom. Jesteś tu od paru dni i już wyglądasz lepiej.” Zadrżała z zimna. I troski? „Myślałam że cię stracę. Nie wiem co bym zrobiła gdybyś umarł.”
„Jestem tu. Wszystko ze mną w porządku.” Ponownie po nią sięgną i pogłaskał jej policzek. Przez sekundę, jedną malutką sekundę, jej oczy wypełnił strach i się wzdrygnęła. Potem jednak jej twarz się wygładziła i po raz kolejny patrzyła na niego, niewinnie i z ulgą.
Niech to cholera, coś tu nie grało. Za żadne skarby, nie mógł jednak uchwycić co to było. Może dlatego że wszystko wydawało się być nie na miejscu, być źle. Ten zapach, rękawiczka. Dlaczego mu przeszkadzały?
„Przez sen mruczałeś coś na temat wirusa,” powiedział Tabitha.
Cholera. Cholera! „Pewnie bałem się że bierze mnie grypa. Wiesz przecież że gdy mężczyznę coś boli zachowuje się jak przerośnięte dziecko.”
Jej bujne, czerwone usta wykrzywiły się w grymas. Rozpoznał ten wyraz, nie miał go jednak w pamięci. „Nie. Wspominałeś coś na temat… Schönów. Tak, o to chodziło. Schöni. Kim albo raczej czym oni są i czego od ciebie chcą?”
Nigdy, niezależnie jak chory, czy też odurzony by nie był, nie wspomniałby tak jawnie o sprawie. Był szkolony do milczenia, nawet podczas skrajnych okoliczności.
Właściwie, przetestowali jego możliwości do utrzymywania sekretów nawet przed tym jak został przyjęty jako agent A.I.R. Dostał teczkę i rozkaz jej przeczytania, co też zrobił. Następnie przesłuchiwano go przez godziny. Zachował ciszę więc został pobity. Wciąż jednak nie ujawnił informacji które przeczytał. Był odurzany - co nie przyniosło efektów. Uwięziony - i też nic.
Dlaczego więc jego żona kłamała? Jakim cudem nawet wiedziała o tych szczegółach?
Odpowiedź pojawiła się w jego głowie jakby ktoś włączył w nim światło. A z tym światłem, wszystkie fałszywe cienie szybko się rozwiały.
Nie była jego żoną.
Prawdziwe wspomnienia wyrwały się na powierzchnię, sprawiając że jękną z bólu gdy te zaszczepione się przemieściły. Delenseansi, cela, rzeź. Nic dziwnego że nie znał ciała tej kobiety. Nigdy nie miał przyjemności spróbowania go.
Twierdziła że jest agentem A.I.R, jak i jego partnerką. Odurzyła go, starała się go podejść. Jego usta odsłoniły zęby, kiedy zmarszczył brwi na Le’Ace. Jego ręka opadła na jej szyję. To działanie bolało, ale nie puścił. Pociągnął ją do przodu. Zawarczał nisko, nie mogąc powstrzymać dźwięku.
Każdy cień emocji zniknął z jej oczu. „Gdzie nawaliłam?” zapytała obojętnie.
„To szczęśliwe wspomnienie o obciąganiu. Słodkie, ale nie całkiem rzeczywiste. Tabitha. Chyba że, oczywiście, chcesz dowieść że jest inaczej.”
Jej powieki zwęziły się w cienkie szczeliny. „Pieprz się.”
„To właśnie staram się żebyś zrobiła,” powiedział okrutnie. „możemy naprawdę odegrać rolę męża i żony.” Wyraz bólu który zakwitł w jej oczach zaskoczył go, prawie sprawił że zmiękł. Niech ją cholera, wciąż próbuje mną manipulować. Ten ból nie był prawdziwy. Nie mógł być. Ta kobieta była zimnokrwista do przesady.
Chwilę później, skrzywiła się na niego umacniając go w swoich przekonaniach. „Powinieneś dziękować mi za to co zrobiłam a nie narzekać. Uratowałam cię, kiedy mogłam po prostu zabić. Dbałam o ciebie, gdy miałam możliwość wyrządzenia ci krzywdy. Wymazałam ci pamięć, zamiast przebadać twój mózg w sposób, który nawet Delenseanów doprowadził by do drżenia. Teraz powiedz mi gdzie?”
Chciała się dowiedzieć gdzie popełniła błąd. „Nie wyjawiłbym informacji, nawet we śnie,” odpowiedział, a następnie zadał własne pytanie. „Gdzie jesteśmy? I nawet nie myśl o tym żeby skłamać. Wymieniamy teraz informacje, ale to się skończy w momencie kiedy wypowiesz kolejne kłamstwo.”
Jej ramiona rozluźniły się nieco. „Jesteśmy w jednym z moich bezpiecznych domów.”
„Jak długo?”
„W tej sprawie nie kłamałam. Byłeś w szpitalu, oraz utrzymywany w śpiączce przez trochę więcej niż trzy tygodnie. Kiedy twój stan się ustabilizował, przenieśliśmy cię tutaj.”
„My? Kim są my?”
„Tego nie mogę ci powiedzieć.”
„Czy jestem obserwowany?”
Coś mrocznego błysnęło w jej oczach. Przyglądał im się uważnie, dopiero teraz zauważając okrągłe krawędzie szkieł kontaktowych gdzie cień zieleni przedostawał się spod niebieskiego. „Więc?”
„Tylko przeze mnie,” powiedziała i wiedział że kłamie. Ponownie.
Rozpaczliwie chciał dalej ją przesłuchiwać, ale wiedział również że nie otrzyma więcej odpowiedzi. Część niego rozpoznawała kim była: agentem z krwi i kości. Będzie tak samo trzymać buzię na kłódkę jak on. Jedyną różnicą było to, że on wiedział po której stronie prawa stoi.
„Myślę że nasza rozmowa dobiegła końca,” powiedział.
„Nigdy tak naprawdę się nie rozpoczęła.”
Prawda. „Zdejmij perukę. Chcę zobaczyć blondynkę.”
Przez jej twarz przemknęło zaskoczenie, które szybko zamaskowała. „To również nie był mój naturalny kolor.” Nie blondynka, ani brunetka.
„Jesteś ruda?”
„Nie.”
Więc co do cholery to pozostawia? „Na litość Boską, pokaż mi prawdziwe oblicze. Chcę wiedzieć z kim mam do czynienia.”
Wygięła obie brwi. One również, pomalowane zostały na czarno. „Jeśli to zrobię, powiesz mi co chcę wiedzieć?”
„Nie.”
Przesunęła jedną z rąk po jego klatce piersiowej. Uczucie było przyjemne. Zbyt przyjemne. Wiedział jednak co zamierza zaraz zrobić. Puścił jej kark żeby złapać za nadgarstek. Westchnęła, próbując się wyrwać.
Trzymał mocno. Marszcząc brwi, wyrwał pierścionek z jej palca wskazującego. „Nie mam zamiaru iść spać.”
„Dobra.” Wyślizgnęła się z jego uścisku i podniosła obie ręce do góry, dłońmi w jego stronę. „Żadnej drzemki. Ale musisz powiedzieć mi na temat Schönów, Jaxon.”
Och, naprawdę? „Nic nie muszę.”
Mięsień zadrżał pod jej okiem, kiedy ruszyła się żeby przysiąść na końcu materaca. Odbierając całe pyszne ciepło swojego ciała. Jej mocny zapach zelżał. Ubolewał nad ta stratą i zastanawiał się czy już zawszę biedzie działać na niego w ten sposób.
„Kiedy leżałeś w szpitalu,” powiedziała, „zostały zainfekowane kolejne dwie kobiety. Od tamtego czasu, znaleziono jeszcze sześć.”
„Wciąż żyją?”
„Niektóre z nich.”
„Powinniście je zabić,” powiedział, obojętnym tonem którego użyła wcześniej.
„Dlaczego?”
Podobało mu się, że nie wzdrygała się na jego bezduszne słowa i kusiło go żeby odpowiedzieć. Nie żeby to zrobił.
Wypuściła sfrustrowany oddech. „Każda z nich papla o tym że Ziemia będzie następna. Następna na co? Wiesz?”
„Może planują dla nas przyjęcie niespodziankę. Jeśli przyniesiesz piwo, ja przyniosę wino.”
Mordercza jednak cicha wściekłość napełniła jej oczy. Zacisnęła wargi. Jednak kiedy się odezwała, była poważna, spokojna i uprzejma. „Słuchaj, potrzebuje odpowiedzi. Mogę ci pomóc, a ty pomożesz mi.”
„Po pierwsze, dlaczego nie powiesz mi kim tak naprawdę jesteś i dla kogo pracujesz?”
Pauza. Przesunęła różowym koniuszkiem języka po białych zębach. „Uwierz mi. Nie chcesz spotkać mojego obecnego szefa.”
‘Obecny’ szef. Czy oznaczało to że często ich zmieniała? „Jesteśmy po tej samej stronie Jaxon. Przysięgam.”
„To zabawne ale nigdy nie widziałem cię w kwaterze głównej A.I.R.”
Przyszpiliło go jej twarde spojrzenie, praktycznie wypalając drogę do jego duszy. „Nigdy nie słyszałeś o agentach cienia?”
Tak, słyszał. I tak, była na tyle groźna żeby pracować na tych ciemnych, mętnych polach. W końcu, bez skrupułów zadźgała Thomasa. „Sprowadź tu Jacka.. Albo Dallasa, Mię. Pozwól mi z nimi porozmawiać.”
Przez dłuższy czas nie powiedziała nic, jedynie nadal patrząc się na niego z sporą mieszanką zielono złotej wściekłości bijącej z oczu. Zielonej? Złotej? Przyjrzał się bardziej dokładnie, bardziej uważnie. Rzeczywiście, jeden z jej szkieł kontaktowych zsunął się całkowicie i mógł dojrzeć piwny kolor jej tęczówki pod spodem. Piwne, nie całkowicie zielone jak zakładał.
Ładne.
Jego fiut drgnął pod przykryciem, powodując że się skrzywił. Nadal jej pragnął? Poważnie? Wyraźnie planowała trzymać go z dala od jego współpracowników. Była krwiożercza i okrutna, oczywiste że droższa w utrzymaniu nawet od Cathy i do tego mogła utkać pajęczynę z kłamstw bez mrugnięcia okiem. Tak, uratowała jego życie, ale próbowała również wymazać mu wspomnienia zastępując innymi. Co gorsz, udowodniła że jest dzika i mogła prawdopodobnie zarżnąć go jeśli nadal będzie odmawiał.
Nie. Nic z tych rzeczy nie obchodziło jego fiuta. Ta mała cholera ciągle rosła i twardniała, wciąż przygotowując się do penetracji.
„Co do…” Le’Ace spojrzała na prześcieradła, jej policzki nabrały rumieńców. Jej wzrok wyrwał się z powrotem na jego twarz. Zmarszczyła brwi. „Przyzwyczaj się lepiej do myśli o rozmowie ze mną,” warknęła. „Żadne z nas stąd nie wyjdzie dopóki tego nie zrobisz.”
Dlaczego nagle miał ochotę się uśmiechnąć?
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: Pon 0:39, 14 Mar 2016    Temat postu:

Rozdział 4
Dallas Gutierrez cierpiał na bóle głowy. Każdego dnia musiał znosić co najmniej trzy uderzenia w stylu rozwal czaszkę o ścianę, albo wyssij mózg przez uszy. Wszyscy zakładali że wciąż dochodził do siebie po uszkodzeniach od broni ogniowej.
Każdy się mylił.
Podczas gdy leżał bezradnie w szpitalnym łóżku, celowo została przetoczona mu Arcadiańska krew. Krew obcych. To zdarzyło się kilka miesięcy temu, ale część niego wciąż umierała i odradzała się jako Arcadianin. Nie był już pewny, jaka część jego człowieczeństwa pozostała. Jeśli w ogóle jakaś.
Teraz, leczył się zanim obrażenie mogło się zakorzenić. To była dobra sprawa. Był szybszy niż kiedykolwiek, czasami przeskakując w pewnego rodzaju hipernapęd, nie zwalniając do momentu, aż jego ciało po prostu padało ze zmęczenia. Niezła umiejętność, pewnie. Czasami mówił, wydawał polecenie, a ludzie, którzy zazwyczaj kazali mu spadać natychmiast je wykonywali, jakby uszczęśliwienie go było jedynym sensem ich życia. Następna wspaniała sztuczka.
Czasami jednak widział rzeczy. Rzeczy które jeszcze się nie wydarzyły. Złe, okropne rzeczy. Takie od których chciał wymiotować krwią i wydrzeć sobie oczy paznokciami.
Dallas przesunął dłonią po swojej zmęczonej twarzy. Ostatniej nocy, zobaczył coś o wiele gorszego od wcześniejszych wizji zagłady. Widział swojego przyjaciela, Jaxona Tremaina, płaczącego i błagającego o swoje życie. Nie rób tego. Proszę nie rób tego. Boże nie. Łzy spływały po policzkach Jaxona, w jego oczach błyszczał ból, kiedy padał na kolana.
Wyglądało to niewinnie. Ot błagający mężczyzna. Wielkie mi rzeczy. Ale opanowany, zamknięty w sobie Jaxon nie błagał o nic, nawet o swoje własne życie. Tak więc nasuwało to pytanie: jakie straszne okoliczności popchnęły go do tego momentu?
Żołądek Dallasa zacisnął się. Ten obraz był niepoprawny, musiał być. Jaxon nie płakał, kiedy jego ramię omal nie zostało oderwane podczas strzelaniny. Nawet nie uronił łzy, gdy zmarł mu ojciec. Wizje Dallasa jednak, jak do tej pory udowodniły że są niezawodne. Nie wiedział jednak czy to już się wydarzyło, czy też jest jeszcze czas żeby temu zapobiec.
„Powtórz co ci powiedzieli urzędnicy,” rozkazał szefowi, Jackowi Pagosa. Jack siedział skulony za biurkiem, podpierając łokcie o powierzchnię. Zawsze wyglądał jak Święty Mikołaj na sterydach. Gęsta biała broda. Jasno czerwone, okrągłe policzki wyrzeźbione przez mleko, ciasteczka i smażonego kurczaka. Szerokie ramiona i brzuch wyglądający jak miska wypełniona żelkami i tłustym mięsem. Jack zawsze nosił flanelowe koszule, bez względu na okazję. Dzisiejszym wyborem okazała się niebiesko zielona, psująca do jego bystrych oczów.
Dallas pracował z nim ponad jedenaście lat i ufał bezgranicznie. Mężczyzna mógł wykopać Mię, partnerkę Dallasa z A.I.R., kiedy dowiedział się że jest pół Arcadianką i pracuję przeciwko agencji, aby uratować swojego kochanka. Nie zrobił tego. Dał jej awans.
„Jaxona porwali obcy,” powiedział ponuro Jack. „Delenseansi. Był przetrzymywany w ich wersji więzienia. Później został uratowany przez jakiegoś rządowego szpiega i obecnie się nim zajmują, uznano jego stan za krytyczny.”
„Dlaczego go porwano? Dla okupu? I dlaczego nie możemy go zobaczyć, teraz kiedy już został uratowany przez nasz pieprzony rząd?”
„Nie wiem.” Oczy Jacka zjechały z Dallasa, dając jasny znak kłamstwa. Kiedy zdał sobie sprawę z tego co zrobił, natychmiast powrócił spojrzeniem na Dallasa.
O czym wiedział Jack?
Zanim jednak Dallas miał okazję dowiedzieć się prawdy, od strony drzwi rozległo się pukanie. Marszcząc brwi, Jack przycisnął guzik. Jedyne drzwi biura rozsunęły się i do środka wszedł Hector Dean, agent i miejscowy dowcipniś.
Co kilka dni, mężczyzna golił głowę , celowo, a nie jako zakład, utrzymując na skórze opalony połysk. Oba jego ramiona zostały pokryte tatuażami a jego oczy były żółte jak u węża.
Pomimo tego szorstkiego wyglądu, był dobrym człowiekiem. Dallas skinął na powitanie. Hector również skinął i powiedział do Jacka. „Muszę porozmawiać z tobą na temat sprawy.”
„To nie może poczekać?”
„Jak długo?” nadeszła zirytowana odpowiedź.
„Po prostu…” Jack machnął ręką w powietrzu. „Daj mi pięć minut. Dobrze?”
„Zrób z tego szybkie pięć minut.” Hector cofnął się, a drzwi zamknęły się przed nim automatycznie.
„O co tu chodziło?” zapytał Dallas.
„Słyszeliśmy pogłoski, że grupa obcych wojowników zmierza w naszą stronę.”
Wydawało się, że w ich stronę zawsze zmierzali jacyś kosmiczni wojownicy. „Dlaczego nie możemy zobaczyć Jaxona?” Dallas zapytał ponownie.
Jack potarł dłonią twarz. „Zadawałeś mi to pytanie z tysiąc razy, Dal. Mam dla ciebie taką samą odpowiedź jak wcześniej. Przypuszczam że poddali go kwarantannie, na wypadek gdyby jego porywacze narazili go na coś toksycznego.”
„Bzdura.” Dallas walną pięścią o kolano. Jego noga chciała szarpnąć się odruchowo, ale trzymał ją nieruchomo, przyciskając piętę w pokrytą płytkami podłogę. „Nawet podczas kwarantanny, moglibyśmy się przygotować i go zobaczyć. Co najwyżej spojrzeć do jego pokoju. Oni nie powiedzieli nam nawet gdzie go przetrzymują.”
„To prawda, ale nie możemy nic z tym zrobić. Słuchaj, dzwonili do mnie z tymczasowego numeru dobra? On pewnie nawet tego nie pamięta, ale z nim rozmawiałem i brzmiał na odurzonego do szaleństwa. Pytałem go o odpowiedzi, ale mi ich nie udzielił. Teraz ci pieprzeni urzędnicy nie pozwalają mi nawet się z nim przywitać. Mówią, że tylko pogorszyłem sprawę.”
„Coś się tu dzieje, Jack. Coś więcej niż nam mówią.” Coś więcej niż ty mi mówisz.
Jack ścisnął grzbiet nosa. „Prawdopodobnie. Ale z drugiej strony, nie mamy kontroli na wodzy, więc nasze ręce są związane. Jest bezpieczny. Pod opieką. Musisz to zaakceptować i odpuścić.”
„Odpuścić?” Raczej nie. „Zaginął na ponad cztery tygodnie. Cztery cholerne tygodnie! Żadne z nas nie dostało pozwolenia żeby się z nim zobaczyć. Jeśli przechodzi kwarantannę, dobrze. Ugnę się w tej kwestii i nie będę więcej domagał się widzenia. Ale dlaczego nie pozwalają mi do niego zadzwonić? Jest dla mnie jak brat.”
„Nie wiem, dobra? Po prostu nie wiem.” Wzrok Jacka stał się twardy, wściekły.
Dallas ponownie opadł na siedzenie, wyciągając swoje długie nogi. Potarł dwoma palcami szczękę, rozważając opcje. Nie chciał używać swoich nowych umiejętności na Jacku. Tak naprawdę to nie chciał używać ich na nikim. Do diabła, nie wiedział nawet czy potrafił. Nie w sposób świadomy. Przychodziły i odchodziły z własnej woli, w rezultacie zostawiając chaos.
Poza tym, próba użycia ich wiązała się z poddaniu jego obcej stronie. Jego ciemnej stronie, pomyślał sucho. Czy naprawdę chciał to zrobić?
Nie musiał o tym myśleć. Tak. Dla Jaxona zrobiłby wszystko.
Od czasu strzelaniny, niewiele osób chciało spędzać czas z Dallasem. Większość z nich się go bała, utrzymując dystans. Zmienił się, wiedział o tym, ale nie mógł nic na to poradzić. Jedynie Mia, Jack i Jaxon traktowali go tak samo. Jaxon był honorowym, o wiele lepszym człowiekiem niż Dallas, dlatego zasługiwał na wszelką pomoc którą Dallas mógł mu zaoferować. Jeśli wiązałoby się to z użyciem czarnej magii przez Dallasa, babrałby się w ciemnych sztukach. A nie było lepszego czasu niż obecny.
Skoncentruj się. Zamknął oczy, zaczerpując powolny oddech.
Jack prychnął. „Bierzesz drzemkę, Gutierrez? Nie za to ci płacę.” Nie otworzył oczu. „Potrzebuję chwili do namysłu.”
„Myśl przy swoim biurku.”
„Jack,” warknął.
Nastała przerwa. Westchnienie. „Dobra. Niech ci będzie.” Przesuwanie papierów, otwieranie szafy. „Czasami jesteś wrzodem na tyłku.,” wymamrotał Jack. „Powinienem kopnąć cię w następny tydzień.”
Dallas wyciszył dźwięki z otoczenia i sięgnął głęboko w siebie, nie zatrzymując się dopóki nie znalazł zacienionego kąta w który próbował zagrzebać wszystkie swoje nowe umiejętności.
Wirowały i kipiały, jasne światła w świecie czerni. Nie wiedział co było czym, nie wiedział co ma uwolnić. Jeśli przypadkowo przejdzie w hipernapęd, Jack nie będzie w stanie go zobaczyć, ani usłyszeć i stanie się bezużyteczny dla Jaxona.
Nie jesteś kosmitą, odezwał się mały głosik. Zamykasz i zabijasz przybyszów za robienie czegoś takiego. To jest niezgodne z prawem. Szybko zdusił głos. Dla Jaxona, przypominał sobie. Wszystko co konieczne.
Jaxon by to dla niego zrobił.
Nie mając innego wyjścia, ani możliwości wyboru, Dallas po prostu przeciął wszystkie sznurki więżące światła. W jednej chwili wystrzeliły w jego kierunku, obijając się z jednego kąta w drugi i doprowadzając krew do wrzenia. Jego mięśnie drgały boleśnie, wymuszając jęk z zaciśniętych zębów.
„Dallas? Człowieku, wszystko w porządku? Słuchaj, wiem że nie miałeś lekko od czasu wypadku. Straciłeś Mię dla obozu treningowego, Jaxona dla zdziczałych obcych, a inni agenci są wobec ciebie nieufni. Wiem że to musi boleć. Człowieku, twoje oczy zmieniły kolor z brązowego na niebieski w przeciągu jednej nocy. To trochę ich wystraszyło. Daj im czas. Szybko o tym zapomną i może zaczną myśleć, że używałeś szkieł kontaktowych.”
Każda kość w ciele Dallasa wydawała się rozszerzać, rozciągając mocno jego skórę.
Nieświadomy niczego Jack kontynuował. „Do diabła, sam mogę w to nawet uwierzyć. Bóg wie że nie wyjawisz prawdy i dobrze. Nie musisz. Jesteś dobrym agentem, jednym z najlepszych. Nigdy mnie nie zawiodłeś. Ufam ci. Więc zaufaj mi w tej kwestii, dobra? Odpuść sobie poszukiwania odpowiedzi o Jaxonie. Wróci do nas zanim się obejrzysz.”
Gardło Dallasa zacisnęło się, łapiąc każdy oddech który próbował się przedostać i trzymając w uścisku, wyduszając z niego życie. W uszach dzwoniło mu zawodzenie banshee .
„Zatrudniłem nową dziewczynę,” ciągnął Jack, wciąż nieświadomy bólu z którym zmagał się Dallas. „Macy Brigs. Myślę że ją polubisz. Nie jest tak pyskata ja Mia, ale… co się z tobą dzieje?” Płonę. Umrę w płomieniach. Oddychaj, musiał oddychać. Powieki Dallasa otworzyły się.
Wciąż siedział na krześle, wciąż widzialny, co oznaczało że nie wszedł w hipernapęd. Skurcze nagle ustąpiły, a mięśnie się rozluźniły. Jego gardło w końcu się otworzyło i wciągnął wielki haust powietrza.
Dzięki Bogu płomienie odpłynęły z trzaskiem.
Usta Jacka rozchyliły się z westchnieniem. „Twoje oczy… one świecą.”
Udało mu się. Wiedział o tym, czuł wewnątrz siebie moc. „Zaszczekaj jak robo-pies.” Jego głos posiadał warstwę splecionej energii która sprawiała że powietrze stawało się cięższe. Mógł poczuć jej puls, pomruk.
„Arrf, arrf.” Nie było żadnego wahania ze strony Jacka, żadnego parsknięcia śmiechem albo pytania o powód.
Poważny Jack nawet dla żartu nie zrobił by czegoś takiego. Tak, Dallasowi się udało. Powinien być szczęśliwy, ale było to puste zwycięstwo.
„Jack powiesz mi wszystko co zostało utajnione na temat Jaxona.” Czekaj. Dobry agent wiedział żeby zatrzeć swoje ślady. „ Jak tylko to wyjawisz, zapomnisz o wszystkim co zaszło w tym biurze.”
Jack znieruchomiał, jego oddech zwolnił. Jego turkusowe oczy zaszły mgłą, jak gdyby napompowano go narkotykami, albo poddano hipnozie. Następnie zaczął mówić. Powiedział o nowej rasie obcych, wirusie i zainfekowanych kobietach. Powiedział o wyścigu pomiędzy przybyszami a ludźmi, żeby złapać odpowiedzialnego za to człowieka, żeby obcy mogli użyć wirusa do zniszczenia ludzkości.
Dallas słuchał, jego żołądek wypełnił się poszarpanymi kawałkami ołowiu. Odłamkami które cięły, sprawiały ze krwawił od wewnątrz. „Dlaczego rząd nie pozwala nam zobaczyć Jaxona?”
„Naprawdę tego nie wiem?” Jack brzmiał jak robot, z monotonnym głosem wypranym z wszelkiego rodzaju emocji. „ Poprosiłem o jego powrót podczas trzech różnych okazji, aż w końcu powiedziano mi żebym zamkną jadaczkę, albo stracę pracę.”
Nic dziwnego że monitorujemy tą moc i niszczymy wszystkich którzy jej używają. Dallas mógł zmusić swojego szefa do wyjawienia najmroczniejszych sekretów. Mógł zmusić szefa do zabicia każdego agenta znajdującego się w tym budynku.
Taka moc mogła być uzależniająca.
„Zadzwoń po Mię.” Jak tylko się odezwał, jego krew zaczęła stygnąć a uścisk na tej hipnotyzującej intonacji wyblakł… wyślizgując się mu… w końcu całkowicie znikając. Nie! Złapał za swoje krzesło, czując się trochę oszołomiony i bardzo słaby. Tymi duchowymi dłońmi, ponownie sięgnął wewnątrz siebie, ale nie mógł znaleźć ani jednego światełka. Zgasły, zniknęły. Na chwilę? A może na resztę życia?
Marionetkowy wzrok zniknął z oczu Jacka. Potrząsnął głową, jakby chciał oczyścić umysł.
Spięty, czekał aż jego szef na niego warknie, wyleje go, cokolwiek. Ale rozmowa nigdy nie została wspomniana. Jack naprawdę o niej zapomniał.
„Zbledłeś,” powiedział Jack, marszcząc na niego brwi.
Determinacja pchała Dallasa dalej. „Powiedz Mii żeby wracała.” Razem, byli w stanie wyśledzić Jaxona. Mogli zrobić to, co ci rządowi urzędnicy uznali za zbędne: uratować go. „Proszę.”
„Nie,” Jack ponownie pokręcił głową. Pogrzebał w górnej szufladzie biurka i wyciągnął leki zobojętniające kwasy żołądkowe. „Zgłosiła się na ochotnika do nauczania w akademii. Wiesz o tym, tak samo jak wiesz, że używa ich bazy danych do próby schwytania innych skrzatów, jak i jej brata. Nie będzie zadowolona z wezwania, a kiedy ta kobieta jest wściekła, dzieją się złe rzeczy.” Jack wzdrygnął się i wytrząsnął mniej więcej pół tuzina małych pigułek w usta, pogryzł i połknął.
„Zabije nas wszystkich jeśli Jaxon umrze, a ona nawet nie była powiadomiona o jego porwaniu. Daj jej chociaż wybór.” Zmarszczki na czole Jacka pogłębiły się. „Słuchaj. Prawda jest taka, że nie potrzebuje również od niej nacisków w tej sprawie, a to właśnie dostanę jeśli wróci.”
Dallas podniósł brew i przyszpilił szefa wzrokiem mówiącym żeby zszedł na ziemię. „Dostaniesz też kulkę w głowę jeśli dowie się, że przed nią to ukrywałeś.” Niestety, nie żartował. Mia była uosobieniem przemocy. Przez to jak została wychowana, Dallas rozumiał i nawet jej współczuł. Mimo że uspokoiła się trochę gdy zakochała się w Kyrinie en Arr, królu Arcadian, wciąż była przerażającym wrogiem.
Pauza, kolejne westchnienie. „Dobrze. Zadzwonię do niej i powiem co się dzieje. Nie mogę ci jednak nic obiecać, więc nie rób sobie nadziei. Bywa ostatnio tak samo nieprzewidywalna jak ty.”
Być może dlatego, że oboje zostali związani z tym samym Arcadianem, ale Dallas o tym nie wspomniał. Nikt oprócz Mii, Dallasa i Kyrina, odpowiedzialnego za to kosmity nie wiedział. Dallas wolał żeby tak pozostało. Nie ma potrzeby aby utwierdzić wszystkich w tym co już pewnie podejrzewali i tylko pogłębić ich nieufność.
„Tak żeby cię tylko uprzedzić,” powiedział, „Nie poddam się. Znajdę Jaxona.”
Jack gapił się na niego przez dłuższą chwilę. W jego oczach można było dostrzec mieszaninę dumy i żalu. W końcu, przeczesał językiem po zębach. „Jesteś uparty, czy kiedykolwiek ci o tym mówiłem? Nie wystarczyłoby wykopanie cię w następny tydzień.” Odwrócił się i zaczął przerzucać numery w swoim holograficznym rejestrze. Kiedy znalazł czego szukał, wymamrotał. „Nie wierzę że to robię.” Podniósł komórkę i wcisnął serie przycisków. „ Wyślę ci numer nowej agencji. Jest prowadzona przez dwa byłe cienie. Eden Black i Luciusa Adaire. Pracowali wcześniej dla agencji rządowej która ma Jaxona i mogą znać kilka sposobów na obejście czerwonej taśmy. Nie dostałeś tego numeru ode mnie, zrozumiałeś?”
To był jeden z wielu powodów dla których Dallas kochał swojego szefa. „Zrozumiałem.”
„A teraz wynoś się stąd. Sprawiasz że palą mnie wrzody.”
Uśmiechając się, Dallas wstał na nogi. Natychmiast pożałował tego i stracił swój uśmiech. Kolejny ból głowy uderzył przez skronie, prosto do jego mózgu. Ból był tak nieznośny, że ugięły się pod nim kolana i upadł z powrotem na krzesło. Cholera, znowu nie mógł złapać oddechu.
Jack mógł zadać mu jakieś pytanie, ale wszystko co teraz słyszał to głośny szum krwi w jego uszach. Biuro znajdujące się wokół niego znikło, jego zdolność widzenia całkowicie zniknęła. Został nagle uwięziony wewnątrz swojego umysłu, bez drogi wyjścia. Nie powinien przecinać tych sznurków. Zaśmiał się gorzko, a przynajmniej tak myślał ponieważ nie wydał żadnego dźwięku. Obrazy zaczęły przepływać przez jego głowę. Widział piękną, złotoskórą Rakankę i ludzkiego mężczyznę którego wygląd świadczył o tym że był zdolny zabić, przytrzymujących walczącego Jaxona. Dallas krzyczał na nich, a następnie, chwilę później się oddalił.
To się jeszcze nie wydarzyło, pomyślał. Nie zrobił czegoś takiego.
Rakanka i człowiek pokryci byli sadzą i wydawali się osłabieni, ale nadal trzymali mocno. Ktoś stał z boku. Obserwował? Dallas nie mógł zobaczyć osoby, jedynie wiedział że on, czy też ona się tam znajdowała.
Na końcu korytarza znajdowała się brunetka. Ona również była brudna. Krwawiła. Klęczała, jej oczy zamglone, jak pod wpływem narkotyków. Jej wyraz twarzy rozdarty. Decyzje, decyzje śpiewał jego umysł. Zdał sobie sprawę że to brunetka musi podjąć decyzję. Jaką, nie wiedział.
Następnie zobaczył drobną, ciemnowłosą Mię przystawiającą pistolet do głowy brunetki. „Ona cię zabije!” Mia krzyczała do Jaxona.
Brunetka zaśmiała się jakby jej to nie obchodziło. „Ona ma rację, Jaxon.”
Jaxon nadal walczył dziko, wrzeszcząc i krzycząc. Te krzyki odbijały się echem w umyśle Dallasa, sprawiając że się skrzywił i prawie zmuszając do wymiotów.
Jaxon w końcu wywalczył drogę na wolność, odpychając osłabioną parę i chwytając broń. Brunetka również jedną chwyciła. Mia wystrzeliła, Jaxon strzelił, brunetka oddała strzał. Postać bez twarzy w kącie również strzeliła.
Jeden z pocisków trafił w Jaxona.
Następnie umysł Dallasa dostał zwarcia i poczerniał. Osunął się dysząc, starając skupić na tym co działo się tutaj i teraz.
Co. Do. Cholery?


Ostatnio zmieniony przez Gość dnia Pon 0:40, 14 Mar 2016, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:    Zobacz poprzedni temat : Zobacz następny temat  
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.paranormalromance.fora.pl Strona Główna -> Zablokowane tematy Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3  Następny
Strona 1 z 3

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Regulamin