Forum www.paranormalromance.fora.pl Strona Główna

Gena Showalter - Alien Huntress 03 - Savor Me Slowly
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.paranormalromance.fora.pl Strona Główna -> Zablokowane tematy
Autor Wiadomość
Gość






PostWysłany: Czw 4:16, 17 Mar 2016    Temat postu:

Rozdział 5

Frustracja rozwijała się jak rak wewnątrz Le’Ace, zjadając ją, pochłaniając cal po calu. Każdego dnia jej szef kontaktował się z nią, żeby zapytać o postępy z Jaxonem i każdego dnia jej odpowiedź brzmiała tak samo, nie zrobiła żadnych.
Te słowa zdawały się obce na jej języku. Nigdy nie musiała ich wypowiadać i nienawidziła robić to teraz. Porażka nie przysporzy jej niczego oprócz bólu. Bólu którego desperacko chciała uniknąć. Nie naciskała jednak Jaxona o więcej. Za każdym razem kiedy rozważała swoje opcje - obcięcie jednego z palcy, ponowna próba wymazania mu pamięci, przekłucie go do łóżka - odwodziła się od tego.
Dlaczego?
Ta odpowiedź omijała ją, tak samo jak sukces.
Był człowiekiem. Tylko człowiekiem. Nic specjalnego. Natychmiast rozpoznała kłamstwo. Jego odwaga była czymś co należało podziwiać, a wewnętrzny ogień czymś czego zazdrościć.
Co więc miała zrobić?’
Szybko dochodził do zdrowia. Ale jednak, wydawał się zmienić w zupełnie innego człowieka. Stał się uprzejmy, zdystansowany, nigdy nie wyrywał się z odpowiedzią, nigdy też nie przeklinał ani nie wydawał komend jak to było w celi Thomasa. Stał się mężczyzną o którym czytała w aktach. I nie podobało jej się to, chciała starego Jaxona, choć nie mogła stwierdzić dlaczego. Jedyną rzeczą która pozostała bez zmian, była jego odmowa w udzielaniu odpowiedzi na jej pytania.
Oczywiście nie był zmuszony do niczego wbrew swojej woli. Miał swobodę wyboru. Była o to w takim samym stopniu zazdrosna, jak sfrustrowana jego brakiem współpracy. Przez całe swoje życie, nie dostała szansy wyboru.
Właściwie, nie. To nie była prawda. Miała wybór, zawsze mogła wybrać życie albo śmierć. Tak złe jak było, nie wiedziała dlaczego tak kurczowo trzyma się swojego życia albo dlaczego nadal słucha polecenia Estapa. Śmierć byłaby o wiele łatwiejsza. Ale ona się trzymała, słuchała się, zawsze obserwując ludzi dookoła, marząc co tym żeby mogła doświadczyć chociaż połowy tego, czego oni doświadczali. Miłości i pasji, śmiechu i towarzystwa.
Choć jeden raz.
Le’Ace zdusiła parsknięcie. Miała łuskowe góry, pozostawione po strzelaninach i walki na noże. Musiała przedzierać się przez pola minowe, poruszać się po płonących budynkach i skakać z samolotów i pojazdów w ruchu. Niech to diabli, musiała nawet uczyć nastolatki jak robić to samo, wyraźne świadectwo o jej silę. Ale nigdy nie miała odwagi zbuntować się i powiedzieć „Nie, nie zrobię tego” albo „Zabij mnie, mam to gdzieś.” Nie na długo. Nie miała nawet odwagi aby znaleźć sobie kochanka, nie takiego naprawdę. Kogoś, kogo pragnęła. Kogoś, kogo jej szef nie kazał pieprzyć dla informacji czy też zdobycia zaufania. Kogoś, od kogo nie musiała kraść albo potajemnie zabić, jak tylko kobieta na mężczyźnie może zrobić.
Za bardzo się bała.
Teraz jednak w jakiś sposób, ktoś kusił ją do zapomnienia o pracy, jej lękach i po prostu pozwolenia na radość. Było to „choć raz” którego zawsze pragnęła, ale czuła się zagubiona. Pewność siebie Jaxona było po prostu nowością, to wszystko.
Prawda? To by wyjaśniało dlaczego im dłużej go obserwowała, tym bardziej jej ciało na niego reagowało, było niego spragnione, nawet jeśli jej umysł wiedział lepiej. Nie żeby mogła coś z tym zrobić. Dla niej, namiętność mogła równać się niczemu więcej jak cierpieniu. Kiedy zostanie odwołana, a zostanie, będzie musiała odejść. Jeśli dostanie polecenie zabicia go, zabije go. Żadnych pytań. Bez wahania. Łzy? Może. Pomyślała że może za nim tęsknic.
A gdyby nawet byli razem, nie byłoby mowy o tym żeby chciał ją z powrotem gdyby dostała rozkaz przespania się z kim innym w czasie ich rozstania. Gdyby nawet chciała, nie było to coś o czym chciała kłamać, udając że jest wierna tylko po to żeby go zatrzymać.
Chyba że dostałaby rozkaz, pomyślała gorzko. Jak mam sobie z tym poradzić?
Przez lata ścigała wielu ludzi i obcych, Torturowała i z zimną brutalnością zabijała. W takich sytuacjach wiedziała co zrobić. Z Jaxonem, była w kompletnie nieznanej sytuacji.
Dlaczego? Ponownie się zastanawiała. Czym on się różnił?
Może swoim uporem, swoją siłą. Jeśli miał jakąś słabość, ona jej nie znalazła. Przez te ostatnie dni, wydawał się nie mieć nawet ludzkich potrzeb. Nie dotknął jej ponownie, nie od momentu kiedy leżeli obok siebie, a ona udawała jego żonę. Utrzymywał dystans jakby była trująca.
Co, gdybym naprawdę była jego żoną? Prześlizgnęła się ta myśl i nie mogła zrobić nic żeby ją powstrzymać. Nie udało jej się powstrzymać gorącego ukucia tęsknoty które za nią podążyło i paliło głęboko w duszy. Czy spojrzałby na nią ponownie z całym tym ogniem i namiętnością? Może nawet czułością?
Och, ta czułość omal jej wcześniej nie zabiła. Nikt przedtem nie patrzył w ten sposób na Mishkę Le’Ace. Ludzie mierzyli ją podejrzliwym wzrokiem, analitycznie i ze strachem. Ale nie wtedy, nie Jaxon. Kiedy zwrócił ku niej te swoje wspaniałe, srebrne oczy, pełne miękkości i czułości, pragnęła aby wspomnienia które mu wszczepiła były prawdziwe.
Jeszcze więcej pragnień ty głupia dziewczyno? Przecież wiesz do czego one prowadzą, całej masy niczego.
Z westchnieniem, Le’Ace oparła się o ścianę w salonie i obserwowała jak Jaxon dźwignął się z wózka który mu załatwiła i wstał, podtrzymując się o poręcz którą wstawiła nie dawniej niż dziś rano. Odmawiał wszelkiej pomocy z jej strony, nalegając że sam będzie się rehabilitował.
Przynajmniej wróciły mu kolory, jedynie na jego szczęce pozostały ślady żółci i błękitu. Zeszła większość opuchlizny. Jego twarz wciąż nie była przystojna i nigdy nie będzie, ale absolutnie ją fascynowała.
Biała, poszarpana blizna przecinała prawą stronę jego twarzy. Stara blizna, którą otrzymał jeszcze długo przed ostatnim biciem. Teraz obok niej znajdowało się kilka kolejnych, różowych i napuchniętych jak zadrapania kociaka.
Jego srebrne oczy otaczały krótkie, gęste rzęsy. Jego nos był nieco zbyt długi i bardzo surowy, przekrzywiony, a kości policzkowe ostre jak odłamki szkła. Całość wyglądała jak twarz dzikusa. Z wyjątkiem tego, że znajdowało się w nim coś czarującego, coś osobliwie uspokajającego. Czasami, kiedy na niego patrzyła, przepływało przez nią poczucie spokoju, relaksując ramiona, kusząc do tego aby po prostu się nim cieszyła.
Jednak ten relaks nigdy nie trwał długo, ponieważ pragnienie zawsze deptało mu po piętach. „Potrzebuję telefonu Le’Ace.”
Jego głęboki głos wyrwał ją z zadumy. Jak długo gapiła się na niego w milczeniu? Ciepło rozlało się na jej policzkach. „W budynku nie ma żadnego.”
„Twoja komórka jest uszkodzona?”
„Nie.”
„Daj mi z niej skorzystać.” Beznamiętnie, obojętnie.
„Nie. Przepraszam,” powiedziała, nienawidząc się za to że musi mu odmawiać.
„Dlaczego?” Chwycił za pręty tak mocno że zbielały mu palce. Czyli nie był jednak tak obojętny. Powoli, pomalutku, opuścił wagę na bose stopy. Jego twarz wykrzywił grymas, ale pozostał na miejscu.
„Nie powinieneś zdejmować gipsu,” upomniała. Chciała podejść do niego tak bardzo, pomóc mu, ale wiedziała że by ją odepchnął.
„Dlaczego nie mogę użyć twojego telefonu?” zażądał, jakby w ogóle się nie odzywała.
„Rozmowę telefoniczną można namierzyć.”
„Będę się streszczać.”
„Wiesz równie dobrze jak ja, że namierzanie trwa mniej niż sekundę.”
Przesunął się do przodu, jeden mały kroczek na raz. „Dla czego wykrycie byłoby takie złe? Jeśli jesteśmy przyjaciółmi, partnerami jak twierdzisz, pracownicy A.I.R. są naszymi sojusznikami.”
Cóż, zobaczmy. Agencji z Nowego Chicago nie znali jej, nie będą więc jej ufać i spróbują odebrać jej Jaxona. Och i była jeszcze kwestia naruszenia bezpośredniego rozkazu. Jaxon nie mógł kontaktować się z żadnym ze swoich przyjaciół. W ten sposób, miał poczuć się odizolowany i przylgnąć do Le’Ace.
Przynajmniej w teorii, dodała w myślach marszcząc brwi. Musiał jeszcze się przykleić. Z każdą mijającą sekundą, wydawał się coraz bardziej od niej oddalać.
„Myślę, że boisz się iż moi przyjaciele wpadną do tego domu i cię zadźgają.”
To była najbardziej zaogniona odpowiedź jaką wykonał w ciągu kilku dni i wzięła ją do serca. Nie wiedziała dlaczego jego obojętna, stoicka postawa tak działała jej na nerwy, ale tak właśnie było. „Proszę,” opowiedziała, tylko po to żeby go sprowokować. „Twoi przyjaciele nie mogliby mnie znaleźć nawet gdybym przesłała im mapę i zaznaczyła nasze położenie świecącym na czerwono X.”
Jedna z jego rąk nagle ześlizgnęła się z poręczy, wytrącając go z równowagi. Jego ramię uderzyło w drewno sprawiając że chrząknął. Chwilę później, nie mogąc się powstrzymać znalazła się u jego boku, chwytając go za biodra i szarpiąc do góry.
Mięśnie pod jej dłonią zacisnęły się, a ramiona Jaxona zesztywniały. Zdołał jednak odzyskać równowagę i wypuścić oddech. „Możesz już mnie puścić,” powiedział, a w jego głosie można było usłyszeć zażenowanie.
Chciała tam pozostać. To był pierwszy dotyk od kilku dni, a jej ciało krzyczało chcąc więcej, więcej, jeszcze więcej. Nie nosił koszulki pozwalając jej zaobserwować jak krople potu spływały z jego łopatek do paska szortów.
Od jego kręgosłupa rozchodziło się dziewięć blizn. Zastanawiała się, jak je zdobył.
Miał szerokie ramiona i były one wspaniałą ramą dla idealnej klatki piersiowej którą posiadał. Wiedziała że dysponuje sznurami mięśni i każdy z nich był ucztą dla jej chciwego spojrzenia. Był uosobieniem siły i całkowitej męskości, toporny i opalony. Ciało boga z twarzą wojownika. Nie było od tego nic lepszego.
„Powiedziałem że możesz już mnie zostawić.”
Uwolniła go i się cofnęła. Było oczywiste, że był silnym i sprawnym mężczyzną. Musiał boleć go każdy cień okazanej słabości. „Inna osoba nadal leżałaby w łóżku Jaxon. Zniosłeś wiele pobić od różnych osób i odniosłeś obrażenia które innego by zabiły.
Zignorował ją i nadal wykonywał swoje ćwiczenia.
Czy zwykłe podziękowanie za komplement to za wiele? Powróciła na swoje stanowisko przy ścianie, po raz kolejny się mu przyglądając. Linie napięcia otoczyły jego oczy i usta. Skóra stała się bledsza niż chwilę temu. „Skąd masz tą bliznę na policzku?”
„Dziki obcy,” odpowiedział na odczepnego. Prawda?
Kłamstwo.
Le’Ace zacisnęła zęby. „Skąd?”
„Dziki obcy.”
„W porządku. Niech ci będzie.” Jego poziom energii. Pięćdziesiąt trzy procent poniżej normy.
Pięćdziesiąt trzy procent poniżej, a on wciąż przemieszczał się po tych poręczach? Ten mężczyzna był bardziej zdeterminowany niż zdawała sobie sprawę. Westchnęła.
Przeprowadź skan parametrów. Przerwa. Czysto.
Dobrze. Dom znajdował się w środku silnie zalesionego rządowego terenu. Nie wiele osób znało jego położenie, ale ci którzy wiedzieli nie mieliby nic przeciwko niespodziewanej wizycie w celu sprawdzenia jej postępów. Dranie.
Jej wzrok krążył po przestronnym pokoju, próbując zobaczyć go oczami Jaxona. Imitacja drewnianej podłogi, zdarta ale wypolerowana do połysku. Ciemnobrązowe kanapy z syntetycznej skóry, obie porysowane w różnych miejscach. Ściany pomalowane na surową biel.
Nie cudownie, ale również nie okropnie. „Jak wygląda twój dom?” zapytała.
Nie spojrzał w jej kierunku, nadal rwąc naprzód. W końcu dotarł do końca. Powoli i z łatwością, odwrócił się żeby pokonać tą pełną bólu drogę od początku.
„Więc?”
„Jestem pewien że już to wiesz.”
Tak. Widziała zdjęcia olbrzymiej twierdzy którą podarowali mu dziadkowie. Dobrze utrzymane zielone trawniki były zwieńczone misternie zaprojektowanym ogrodzeniem z kutego żelaza, które prowadziło do dużej lazurowej fontanny. Nocami, kiedy ta woda strzelała w niebo co kilka minut i spadała z powrotem do pstrokatego wnętrza, sam dom wyglądał jak błyszcząca bajka ze snu i gwiazd.
Biały kamień wydawał się ciągnąć aż do nieba, owijając akry ziemi jak świecący półksiężyc. Z całą pewnością były to rzeczy z książki przygodowej. Jednak to co sprawiło że była pod wrażeniem, to RSS.
Zmechanizowany system bezpieczeństwa używający sztucznej inteligencji do systematycznego poznawania wzorców zachowań właściciela i dostosowywania się bez potrzeby przeprogramowania. Uzbrajało i rozbrajało się automatycznie, w międzyczasie robiąc miejsce dla tych którzy zostali dodani do banku pamięci.
Żeby mogła dostać się do środka, Jaxon musiałby wprowadzić ją do systemu w przeciwnym razie wystarczyłoby że postawi jedną stopę na terenie posiadłości aby uruchomić alarm. Nie żeby nie mogła tego obejść przy odrobinie czasu i wysiłku. Może któregoś dnia, jeśli dostanie pozwolenie na wakacje, to właśnie zrobi.
„Podoba ci się mieszkanie w tak dużym miejscu?” zapytała.
„Ma swoje zalety.” Zaoferował ni mniej, ni więcej. Uprzejmie i z dystansem.
„A co uważasz za zalety?”
„To i tamto.”
Wypuściła sfrustrowane westchnienie. „Nie podoba mi się gdy taki jesteś.” Wygiął jedną z brwi.
„Jaki?”
„Taki powściągliwy. Wolałam kiedy byłeś żarliwy i zabawny. Byliśmy kiedyś małżeństwem. Pamiętasz?” To ostatnie dodała jako żart. Poczucie humoru nigdy nie było czymś o co dbała, ale była zdesperowana żeby przebić się przez niewidzialne mury oporu tego mężczyzny.
W końcu Jaxon przestał się poruszać. Jego wzrok podniósł się do niej, a srebrny płomień przyszpilił. „Tabby, co ty robisz?”
„Staram się nawiązać rozmowę.” Staram się cię poznać. Próbuję stłumić wewnętrzną tęsknotę.
„Cóż możesz już przestać. Chyba że chcesz powiedzieć mi w jaki sposób Delenseansi potrafią przeskakiwać z jednego miejsca na drugie w ciągu sekundy, co chcą zrobić z Schönami, kim jest twój szef i co zamierzasz zrobić z informacjami które ci dam, inaczej nie mamy o czym rozmawiać.”
Jej zęby po raz kolejny się zacisnęły. „Większość z tego, to informację których nie mogę udostępnić.”
„Nie mogę podzielić się większością tego co wiem.”
Niech go cholera!
„Powiedz przynajmniej to co możesz,” zaoferował
Dobra. Podzieli się z nim trochę. Miała nadzieję, że w zamian da jej więcej. „Transport cząsteczkowy jest możliwy. Ale to już pewnie wiesz?”
Skinął głową. „Nie wiedziałem tylko że Delenseansi to potrafią. Zawsze wydawali się tacy…”
„Głupi?”
Ponownie skinął głową.
„Większość z nich taka właśnie jest, a reszta, no cóż używają tego jako mechanizm obrony.”
„Czego Thomas chciał od Schönów?”
Ostrożnine, ostrożnie. „Schöni zniszczyli planetę Delenseansów i teraz niektórzy z nich chcą tego co każdy, zemsty.”
Chwila minęła w milczeniu. Nie powiedziała nic więcej. Czekała.
Rzucił jej spojrzenie, jego wyraz twarzy stwardniał. „To wszystko co możesz mi powiedzieć?”
„Tak.”
„W takim razie, nie mamy nic sobie do powiedzenia.”
„Coś ci dałam, teraz ty się ze mną podziel.”
„Nie mam nic do dodania.”
„Jesteś mi winien informacje!”
„Nie, nie jestem.”
Co za dupek! Kompletnie się tego po nim nie spodziewała. Powinna. To było typowe męskie zagranie. Ona daje, a on się wycofuje. Nic dziwnego że unikała związków jak większość kobiet unika tłuszczu.
Część z niej rozumiała to jednak. Po tym wszystkim co mu zrobiła, odurzyła go, próbowała wymazać wspomnienia, zasługiwała na to. A jednak, na kobietę która uważana była za zimną i twardą, Le’Ace była zadziwiona bólem mieszającym się z jaj wściekłością i empatią.
Spuściła wzrok próbując uciec dociekliwemu spojrzeniu, oczom które teraz ją obserwowały. Oczom które zdawały się wnikać prosto w jej duszę.
Jak też musiała wyglądać. Jej budy oblepione były błotem, nie zawracała sobie głowy żeby je wyczyścić. Była zbyt zajęta zakładaniem tych głupich drewnianych szczebli dla Jaxona, żeby mógł lepiej odzyskać sprawność. Jej włosy, jej prawdziwe cholerne włosy które tak bardzo chciał zobaczyć, ale nadal nie skomentował, były prawdopodobnie rozwiane i poplątane, jej dżinsy i zwykły szary podkoszulek pogniecione i pokryte kurzem.
„Le’Ace” powiedział z westchnieniem.
Wiedział że ją zranił? Czy w ogóle go to obchodziło?
„Posłuchaj,” powiedziała, „Cieszę się, że się w czymś zgadzamy. Rozmowa jest tylko kolejną formą tortury, więc nie będę cię już w nią wciągać.” Na szczęście jej głos był spokojny, pozbawiony emocji. „Nie próbuj uciekać dobrze? Drzwi otwierają się na mój skan identyfikacyjny, ale oboje wiemy że jesteś zdolny do uszkodzenia przewodów. Zrób to i wywieź się stąd jeśli chcesz być dupkiem, ale będę tuż za tobą i nie będę szczęśliwa. Wiesz co się stało z Thomasem kiedy mnie wkurzył prawda?”
Z tymi słowami, obróciła się na pięcie i wyszła z pokoju.
Jaxon zaklął pod nosem w momencie kiedy stracił ją z oczu.
Le’Ace o tym nie wiedziała, ale ucieczka nie była na jego liście do zrobienia. Po pierwsze, wózek inwalidzki poważnie go spowalniał, ale bez niego był jeszcze wolniejszy. Złapałaby go w mgnieniu oka. Po drugie, był zdeterminowany, aby dowiedzieć się kim tak naprawdę była, z kim pracowała i czego chciała od Schönów.
Do tego czasu, zostanie na miejscu.
Przynajmniej dostał kilka odpowiedzi. Delenseansi chcieli zemsty i wiedział że byli też inni przybysze którzy zostali zniszczeni przez Schönów. Czy ludzie na Ziemi będą musieli wkrótce stanąć w szeregu aby wymierzyć własną sprawiedliwość?
Le’Ace mogła powiedzieć ci więcej. Powinieneś być dla niej milszy. Idiota.
Nie, pomyślał w następnej chwili. Nie chciała żeby był miły. Był dla niej miły, uprzejmy jak nauczyciel szkółki niedzielnej, ale ona tylko narzekała. Zdał sobie sprawę że chciała aby był sobą. Chciała sarkazmu, obelg, sprośnego poczucia humoru i całej reszty.
Jeśli zachowywałby się tak jak podpowiadał mu instynkt, mogłaby się poślizgnąć i przez przypadek wyjawić jakiś sekret.
Powstrzymał prychnięcie. Szczerze mówiąc, nie zauważyłby gdyby nawet coś jej się wyrwało. Do diabła, nie zauważyłby gdyby nawet zrobiła pokaz slajdów z wykresami i diagramami pokazującymi wszystko co chce wiedzieć. Kiedy na nią patrzył, słyszał tylko bicie własnego serca. Gdy na nią patrzył, widział tylko pociągającą kobietę.
Wszystko czego pragnął to seks.
Dzisiaj miała włosy koloru truskawkowego blondu, podkreślone przez drobinki bursztynu i lnu. To wielokolorowe okrycie pasowało jej do perfekcji. Były długie z szczyptą loków, spadających niczym promienisty wodospad. Kilka razy, sięgnął prawie aby wziąć je w dłoń, chcąc desperacko dowiedzieć się czy były prawdziwe, czy to kolejna peruka. Podejrzewał że były prawdziwe i to napełniało go zachwytem.
„Zdejmij perukę” powiedział kiedyś. „chcę zobaczyć blondynkę.” „To również nie był mój naturalny kolor.” Odpowiedziała
„Jesteś ruda?” „Nie.”
W tamtym momencie nie zrozumiał, myślał że jedynie się wykręca. Teraz jej odpowiedź nabrała sensu. Nie była rudą, blondynką, ani brunetką. Była mieszaniną wszystkich trzech kolorów.
Ta gęsta grzywa wyglądałaby niesamowicie rozrzucona na jego poduszce. Ona wyglądałaby niesamowicie.
Przepłynęła przez niego fala pożądania, paląc. Zdjęła szkła kontaktowe. Jej oczy były piwne, tak jak podejrzewał, zapierająca dech w piersiach mieszanina zielonego i złotego brązu. Piegi jego żony zostały zmyte, pozostawiając gładką, bladą skórę. Smakowitą jak krem. To samo myślałeś o piegach.
Myślał w ten sposób o niej całej.
Jaxon skrzywił się. Nawet jej nie lubię, a dyszę za nią. Była ogniem i lodem. Determinacją i niepewnością. Utrzymywała dystans, jednak czasami spoglądała na niego jakby chciała wskoczyć w jego skórę. Podczas tych momentów, emanowało od niej tyle bezbronności że wprawiało go to w osłupienie.
W tych chwilach, chciał otulić ją w ramiona i trzymać mocno.
Jakby zareagowała gdyby spróbował? Wydawała się nie lubić dotyku, pozwoliła na niego tylko trzy razy. Raz w celi, raz kiedy leżeli razem w łóżku i po raz kolejny przy poręczach. Żaden z tych dotyków nie był nieśmiały czy natury seksualnej. Żaden jednak, nie był również pewny siebie.
Głaskała go po twarzy, piersi, trzymała go i nic więcej. Wzdrygała się nawet te kilka razy kiedy próbował więcej.
Jego grymas przerodził się w zmarszczenie brwi. Dlaczego nie próbowała użyć seksu jako przewagi? Lubił myśleć inaczej, ale mógł się złamać, mógł powiedzieć jej wszystko jeśli zsunęłaby się po jego spuchniętej długości. Mieć całą tą energię, całą jej intensywną uwagę nad nim, pod nim… Słodki Jezu. Musiała wiedzieć że osłabiła jego determinację.
Fizycznie, każda cząstka jej osoby wydawała się dosłownie stworzona do seksu, dla niego, co czyniło opieranie się jej psychicznie trudne. Kiedy weszła do pokoju, jego krew zaczęła wrzeć, paląc i niszcząc wszystko na swojej drodze. Wszystko o czym teraz myślał to gładzenie jej, smakowanie. Pieprzenie. Mocno, gorąco i brudny, przez wiele godzin, w każdej pozycji na jaką pozwoli. Może w niektórych przypadkach będzie potrzebowała perswazji.
Te uderzenia w głowę, na samym końcu krzywienia umysłu Le’Ace, musiało naprawdę mocno schrzanić jego poziom inteligencji. Nic dobrego nie przyniesie siedzenie tutaj i myślenie w ten sposób. Musiał naprawić szkody jakie wyrządził w ich związku zamiast jej pożądać. Naprawa tego była jedynym sposobem na uzyskanie odpowiedzi.
Ponuro, zmusił nogi do działania. Powoli i równo. Jego mięśnie były sztywne i obolałe, lewa kostka sprawiała mnóstwo bólu, a jego prawa ręka zadawała się jakby podpięta bezpośrednio do przewodu elektrycznego w piekle, ale nie miał zamiaru się poddać. Wkrótce, z jego klatki piersiowej i pleców lał się pot niczym mały strumyk.
Kiedy dotarł do końca szczebli, przekręcił się i pozwolił sobie upaść. Jego tyłek uderzył o wózek i podrażnił wciąż gojące się żebra, przez chwilę zabierając mu oddech. Zaatakował go napływ zawrotów głowy.
Ta ułomność w dużej mierze była do bani.
Zaciskając zęby, oparł łokcie na uchwytach i pozwolił głowie opaść na wyciągniętą dłoń. Jeśli nie będzie próbowała go uwieść, może on spróbuje uwieść ją.
Kobiety miękły po seksie, stawały się emocjonalnie przywiązane. A przynajmniej to sobie wmawiał, biorąc tak chętnie wroga do łóżka. Boże, potrzebuje pomocy.
„Le’Ace,” zawołał, przemieszczając się dookoła. Minęła minuta i nie było żadnej odpowiedzi. „Le’Ace.”
Znów brak odpowiedzi.
„Le’Ace!” Nic. „Tabitha.” Nic. „Mishka.” W momencie kiedy wypowiedział jej prawdziwe imię zamrugał nieruchomiejąc. Imię obracało się idealnie na jego języku, jak coś czym można delektować się w mroku nocy. „Mishka.”
Jednak wciąż nie było odpowiedzi.
Chce zrobić mu na złość ignorując go? Cathy grała w tą grę kilka razy w ciągu ich rocznego związku. Perwersyjnie, lubił ciszę i nie próbował jej uspokoić. Nie czuł jednak tego samego względem Le’Ace. Chciał ją przed sobą i chciał żeby rozmawiała. Dla odpowiedzi, zapewniał się.
Kłamca. Krzywiąc się, Jaxon poprowadził swój wózek w dół korytarza.


Ostatnio zmieniony przez Gość dnia Czw 12:17, 17 Mar 2016, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: Nie 14:39, 20 Mar 2016    Temat postu:

Rozdział 6

Prysznic enzymatyczny wymagał mniej niż trzy minuty. Le’Ace pozostała w kabinie przez dziesięć, chłodna mgła przesuwała się po skórze, szorując dogłębnie. Niezależnie jednak, jak długo tam była, jak czysto umyła, czuła się brudna. Zawsze brudna. To nigdy się nie zmieniło.
Nie pomogło też to, że zostawiła Jaxona w salonie tylko, aby otrzymać telefon od swojego szefa, Estapa. Czekała ją kolejna praca. Powiedziano jej że to coś szybkiego i prostego. Tak. Jasne. Przez ostatnie trzy noce, został zauważony jeden z Schönów wewnątrz baru na śródmieściu, a dzisiaj miała wejść do tego baru i na niego zaczekać. Jeśliby się pojawił, miała zwrócić jego uwagę i nawiązać kontakt.
Przynajmniej nie dostała rozkazu żeby się z nim przespać. Jeszcze.
Jaxon nie chciał utrzymywać z nią relacji, jednak miała nadzieję spędzić z nim ten wieczór. Mógł ją odprawić, ale to nie zmieniało faktu, że coś ją do niego ciągnęło, pragnęła go. Znajdowanie się tylko obok niego, było leprze niż wszystko inne.
Przycisnęła czoło do zimnych, szarych płytek i położyła palce płasko na skroniach. Podczas gdy jedna z jej rąk szczyciła się ładną, oliwkową skórą, druga połyskiwała srebrem. Obcy metal został stopiony i wylany na jej ramię, niszcząc skórę zanim stwardniał w cienką, ale jednak niezniszczalną tarczę. Nie chciała tego, błagała żeby zostawili ją w spokoju. Jej ciało nigdy jednak do niej nie należało, dostała więc metalowe ramię pomimo swoich protestów.
Pewnie działo się tak kiedy osoba została stworzona i wychowana w laboratorium, ich DNA świadomie rzeźbione i szlifowane. Nie posiadali nic na własność, nie mieli żadnego wyboru.
„Życie jest dobre,” wymamrotała.
Poza ludźmi którzy wynajęci zostali do szkolenia jej w walce i uwodzeniu, lekarzami i naukowcami którzy byli jej jedynymi kompanami w pierwszych latach życia. Stale na niej eksperymentując. Ile bólu mogła wytrzymać? Ile czasu mogła spędzić bez snu? Bez jedzenia i wody? Jak długo mogła pozostać w jednym miejscu, przykucając i zachowując ciszę?
Ponieważ żyła w ten sposób od dzieciństwa, nie znała niczego lepszego. Myślała że każde dziecko było poddawane tego rodzaju torturom. Dopiero kiedy zaczęła opuszczać laboratorium dla pracy zdała sobie sprawę czego jej pozbawiono. Przywiązania, szacunku. Wyboru. Jednak do tego czasu, w jej mózg został wszczepiony chip i nie miała sposobu na ucieczkę. Nie żywa. Mogli namierzyć ją wszędzie. Mogli nacisnąć guzik i natychmiast zakończyć jej życie.
Nic dziwnego, że nienawiść wewnątrz niej przybierała żywą postać.
Świadomość bezradności zawsze majaczyła z tyłu jej umysłu, kierując prawie każdym działaniem. Czego nie dałaby za chwilę spokoju. Momentu wyłącznie dla siebie, w końcu doświadczając tego co inni uważali za pewniak, przyjemności.
Szybko wciągnęła powietrze, wydychając powoli. Mężczyźni z którymi była przybierali różne formy i rozmiary, gatunki i środowiska. Niektórzy byli sadystyczni, inni zainteresowani tylko wyzwoleniem, a reszta naprawdę starała się ją zadowolić. Żadnemu się nie udało, ponieważ wszystkich darzyła taką samą nienawiścią. Byli jej pracą i ich nie wybrała. Przystojni czy brzydcy, źli czy też dobrzy, wszyscy napełniali ją odrazą.
Chociaż Jaxona, mogłaby wybrać z własnej woli. Byli razem od kilku tygodni. Dni, jeśli liczyć od momentu, kiedy odzyskał przytomność. Ale przyciągał ją na wiele sposobów. Jego blizny były dowodem na intymny związek z bólem, a ten ból tworzył między nimi więź, czy zdawał sobie z tego sprawę czy też nie, chociaż większość z jej blizn była wewnętrzna. Jego odwaga i determinacja stanowiły inspirację, pragnęła być bardziej podobna do niego.
Czy ona jemu również się podobała?
Czasami mogłaby przysiąc, że tak. W jego oczach mogła dostrzec żar, rozżarzony impuls pożądania tuż pod jego skórą. Innym razem, obdarowywał ją pustym spojrzeniem. Westchnęła. Jeśli Jaxon kochałby kobietę, Le’Ace podejrzewała że zrobiłby wszystko, co w jego mocy żeby ją chronić, strzegłby jej swoim życiem. Troszczył by się o nią, jak gdyby była najdroższym skarbem. Jej żołądek skręcił się na tę myśl. W zazdrości? Seksualnym pożądaniu?
W tęsknocie, pomyślała. Tak dużej ilości tęsknoty. Czy kiedykolwiek ktoś ją tak traktował? „Nie, do diabła.” Wydyszała w pozbawiony zapachu spray, czując jak szczypie ją w nos i wędruje w dół gardła. Mogłaby dodać aromat jak normalny człowiek, ale ta woń starłaby się z jej „naturalnym” zapachem który dodali jej stwórcy.
„Jaxon nie jest dla ciebie. Wywal go z głowy. Masz robotę do wykonania.”
Z kolejnym westchnieniem wyłączyła spray i wyszła z komory. Omijając suszarkę, wciąż jeszcze wilgotna przekradła się z łazienki. Szok zatrzymał ją w pół kroku.
Jaxon dowiózł się do jej sypialni. Czyżby jej myśli go przywołały? Siedział na brzegu jej łóżka, wózek porzucony w kącie pokoju. Był zwrócony ku niej, jego srebrne, intensywne oczy, wwiercały się w nią. Jego nozdrza zadrżały kiedy ją dostrzegł. W jednej chwili, coś kompletnie pierwotnego błysnęło na jego twarzy, następnie zniknęło.
Zgasił wszystkie światła za wyjątkiem lampki na stoliku nocnym, obmywającej go magicznym złotem. Przez chwilę nie mogła oddychać. Jej puls przyspieszył, dziko, prymitywnie. Była naga.
Mógł zobaczyć każdy jej cal, każdą wadę. Jej nogi jakby wrosły w ziemię, uniemożliwiając cofnięcie się do łazienki po ręcznik.
„Co ty tu robisz?” Wyksztusiła.
Jego gorący wzrok przesunął się niżej… niżej…a następnie z powrotem do góry, zatrzymując się na jej twardniejących sutkach. Jego źrenice rozszerzyły się kiedy przełykał ślinę. „Przyszedłem żeby, um, porozmawiać.”
„Pochlebiasz moim piersiom,” zmusiła się do wypowiedzi, „obawiam się jednak, że nie będą w stanie odpowiedzieć na twoje wcześniejsze pytania.”
Czerwień zalała jego policzki, a oczy podskoczyły do góry. „To ty chodzisz dookoła nago.”
„To ty wkradasz się do cudzej sypialni.”
Wydał z siebie westchnienie, tak samo rozdarty jak ona pod prysznicem. „Masz rację. Przepraszam. Nie powinienem patrzeć.”
Miał to na myśli, jego zażenowanie było tego dowodem. „Nie żałuje tego jednak.” Dodał.
Większość mężczyzn nie przejmowałoby się przeprosinami, więc nie przeszkadzał jej ten komentarz. Czy oznaczało to, że podobał mu się widok? Ciepłe dreszcze przemknęły w dół jej kręgosłupa, rozchodząc się po kończynach. „Próbowałam rozmawiać z tobą piętnaście minut temu. Powiedziałeś, że nie mamy sobie nic do powiedzenia.”
„Kłamałem. Co się stało z twoją ręką?”
Cholera! Szarpnęła prawą rękę za plecy, chowając srebrny metal. „Dziki obcy,” powiedziała, powtarzając jego kłamstwo.
Zwęził oczy w niebezpieczne szczeliny. „Dlaczego…”
„Słuchaj,” powiedziała, przerywając mu. „Wybrałeś złą porę na rozmowę.” Podeszła do swojej szafy, jakby była obojętna, z trudem utrzymując ręce po bokach kiedy go mijała. Ta potrzeba sięgnięcia, przeczesania palcami po jego włosach, sunięcie opuszkami po jego ramionach i klatce piersiowej groziła pochłonięciem jej w całości. „Muszę gdzieś być. Będziesz mógł spędzić wieczór w samotności jak zapewne chciałeś.”
Wciągnął oddech.
„Co?” powiedziała, odkręcając się twarzą do niego.
Jakby w transie, oblizał wargi. Nagle zapragnęła tego języka wewnątrz swoich ust, wbijając się głęboko i mocno.
„Twoje plecy,” w końcu powiedział.
Cholera! Odwróciła się, przerzucając włosy przez ramię aby ukryć pod nimi tatuaże i żenujące blizny. „Co z nimi?” zapytała z udawaną nonszalancją.
„Rysunek jest piękny. Naprawdę piękny.”
Podniecenie rozbrzmiewało w jego głosie. Bogatym, mrocznym i zachrypniętym. Kłamie? Odkryła że pyta chip. Podwyższona temperatura ciała sugerowała, że mówi prawdę.
Jej oczy rozszerzyły się, a kolana niemal ugięły pod jej ciężarem. Więc naprawdę podobało mu się to, co widział. To napełniało ją zachwytem na prymitywnym poziomie. „Dziękuję.” Tym razem nie maskowała swoich emocji w udawanej nonszalancji. Tym razem, szok i przyjemność rozbrzmiewały w tych trzech pozbawionych tchu sylabach. Złapała rękawiczkę i wsunęła na miejsce, zakrywając jej ramię od koniuszków palców po pachę.
„Dlaczego wychodzisz?” Same słowa były szorstkie, jednak próbował złagodzić ostry ton uśmiechem. Jego oczy lśniły.
Cholera. Znów na niego patrzyła, chociaż nie pamiętała kiedy się odwróciła, zapewniając mu kolejny raz pełen widok na przód. Krzywiąc się, skupiła uwagę na szufladzie z bielizną i wybrała czarną koronkę. „Dzwonił mój szef. Będę dzisiaj potrzebna gdzie indziej.”
Jaxon zacisnął zęby. „Gdzie?”
„Na zewnątrz.”
„Dlaczego czarna koronka?”
„Podoba mi się.”
„Gdzie, Do cholery. Się wybierasz?” Nie można było przeoczyć jego wściekłości.
Spodziewała się radości. „Na zewnątrz,” powtórzyła, wchodząc w materiał i umieszczając na miejscu.
„Gdzie?” warknął. „Z kim?”
„Co cię to obchodzi?” Trzęsącymi się nagle rękami, zapięła pasujący do bielizny stanik. „Nieważne. Nie będziemy o tym rozmawiać Jaxon. Nie ma powodu. Nie jesteśmy kochankami, nie jesteśmy nawet przyjaciółmi.” Mogła jedynie sobie wyobrażać jakimi imionami zacząłby ją wyzywać gdyby znał o niej prawdę. Dziwka. Suka. Mężczyźni byli takimi hipokrytami. Mogli sypiać z tysiącami i byli uważani za bogów. Więcej niż jeden mężczyzna, a kobieta była na zawsze skażona.
Le’Ace nie potrzebowała dodawać jego potępienia do własnego. „To oczywiste, że idziesz spotkać się z mężczyzną. Twój chłopak?”
„Nie.” Odwróciła się, tym razem świadomie zwracając w jego kierunku. Kiedy wszedł w jej pole widzenia, westchnęła. Powściągliwa maska, którą nosił przez ostatnie dni zniknęła kompletnie. Wydawał się dziki, zdolny do zadawania niewyobrażalnego bólu. Robiąc to z groźnym uśmiechem.
Ich spojrzenia się splątały, dwa miecze wyciągnięte i pchnięte razem. Przeszedł przez nią kolejny gorący dreszcz. Przełknęła gulę rosnącą w jej gardle.
„Podejdź tutaj.” Powiedział cicho, jednak w jego głosie słychać było bezwzględne polecenie.
Mogła odejść, nie byłby w stanie jej śledzić. Ale zrobiła krok w jego kierunku, zdesperowana jego bliskości i niezdolna do zaczerpnięcia oddechu, kiedy w końcu stanęła między jego rozwartymi kolanami. Jej umysł krzyczał żeby uciekała. Co ty robisz? To jest złe. Teraz może oferować przyjemność, ale później będzie tylko tobą gardził.
Jego ręce podniosły się i osiadły na jej talii, przytrzymując ją w miejscu. Sapnęła na pierwszy kontakt, jego skóra tak gorąca że paliła ją do kości. Dlaczego jego dotyk nigdy jej nie brzydził? Dlaczego zawsze pragnęła więcej?
„Cz…czego chcesz?” Jąkasz się Le’Ace?
„Powiem ci czego nie chcę. Nie chcę żebyś wychodziła.” Prawda?
Potwierdzam.
Zamrugała ze zdziwienia. „Ja…ja muszę.”
Jego uścisk stał się mocniejszy, palce wbijały się głęboko. „Najpierw mnie pocałuj.”
Podczas gdy pragnęła spełnić ten rozkaz, polecenia były czymś, czego nie mogła tolerować. Nie od niego. „Nie mów mi co mam robić. Nigdy.”
Jego oczy płonęły, patrzące na nią morze ognia. „To nie było polecenie. Cholera, to było cholerne błaganie.”
Zmiękła wewnątrz. „Pocałunek niczego nie zmieni,” odpowiedziała na delikatnym wydechu. „Nadal będę musiała wyjść.”
„Nie obchodzi mnie to dobra? Odkąd pierwszy raz cię ujrzałem, chciałem się dowiedzieć jak smakujesz. Muszę to wiedzieć.”
Prawda. Potwierdzam.
Przełknęła ślinę, a jego gorący wzrok powędrował za ruchem jej gardła. Z niepewnością położyła dłonie na jego ramionach. Jego mięśnie zbiły się pod jej dotykiem, ekscytując ją. Minęło kilka sekund, ale nie pochyliła się, nie wzięła jego ust.
Bała się nagle bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
Co jeśli zrobi to źle? Co jeśli nie będzie mu się podobać? Jej puls podskoczył w dzikim, niekontrolowanym tańcu. Wiesz przecież jak całować. To głupota. Był to jednak pierwszy raz kiedy dbała o przyjemność mężczyzny. Pierwszy raz, kiedy była mokra i rozdygotana, chętna do działania.
„Mishka,” wydyszał. Jego ramiona uniosły się, a dłonie zaplątały we włosach.
Kolana prawie się pod nią ugięły. Nie nazwał jej Le’Ace, co zachowałoby między nimi trochę dystansu. Nazwał ją, jej imieniem, pierwszy mężczyzna który kiedykolwiek to zrobił.
Zagubiona, pochyliła się i delikatnie przycisnęła wargi do jego warg.
Jaxon mógłby dojść przy pierwszym muśnięciu ich ust.
Jej jaśminowy zapach nosił w sobie szczyptę pikanterii, otaczając go, kiedy jej palce zacisnęły się na jego ramionach, a paznokcie wbiły ostro. Oznaczyłaby jego skórę gdyby nic na sobie nie miał. I pewnie podobałoby mu się to. Może nawet błagałby o więcej.
Zarzucił na siebie koszulkę kiedy była pod prysznicem, podejrzewając że potrzebowałby jej jako tarczy. Nie dlatego, że bał się jej siły, ale dlatego, że obawiał się swojego braku oporu. Nie mógł jej uwieść jeśli to ona by go uwiodła, czego była niebezpiecznie blisko.
Masz z nią niewiele czasu, nie zmarnuj go.
„Chcę pogłębić pocałunek.” Prawda. „Mocniej.” Przełknęła ślinę kiwając głową.
Ponownie przycisnął do niej usta, naciskając na nie trochę mocniej. Jej wargi pozostawały zamknięte, dlatego przeciągnął wzdłuż nich językiem. Jego oczy zamknęły się w poddaniu, wola do walki zniknęła. Takie gładkie, tak słodkie.
Nie skłamał, nie chciał żeby wychodziła. Chciał żeby tu została. Z nim. Nie dlatego, że miał do niej pytania, ani też dlatego, że obywał się bez seksu przez miesiące. Pragnął, żeby została ponieważ myśl o innym mężczyźnie patrzącym na nią, dotykającym jej i całującym w ten sposób doprowadzała go do wściekłości. Te cholerne wspomnienia o małżeństwie musiały nieźle namieszać mu w głowie.
Nic innego nie tłumaczyło faktu, że w tym momencie miał w głębokim poważaniu to kim, albo czym była. Nie obchodziło go nawet, że coś od niego chciała, używała go. Była kobietą, a on był mężczyzną. Tutaj, w tym momencie liczyła się przyjemność. Nic innego.
„Otwórz dla mnie usta,” powiedział jej delikatnie. Nie wystrasz jej. „Proszę.”
Drżała, jej nogi ocierały się o wnętrze jego ud. Bobry Boże. Następnie powoli wykonała jego polecenie - prośbę. Wsunął język wewnątrz jej ust i jęknął z upajającej przyjemności.
Smakowała lepiej niż mógł sobie wyobrazić, dekadencką mieszaniną mięty, kobiety i potrzeby. Jego fiut zadrżał, napierając na dżinsy i sprawiając że musiał walczyć z intensywną potrzebą wyzwolenia. Nie mógł jednak przestać jej całować. Nie teraz, może nawet nigdy.
„Dobrze?” Zapytała bez tchu.
„Doskonale.”
Wzdłuż jej kręgosłupa przebiegł dreszcz. Podążał za tą pyszną reakcją, palcami śledząc każdą fałdkę. Głaszczę te tatuaże. Już sama myśl sprawiała, że płonął. Zauważył, że na jej skórze malował się kolorowy wachlarz kwiatów. Lilie, róże, orchidee i bujne szmaragdowe liście wykwitały z różnych miejsc. Blizny? Prawdopodobnie. Musnął je ponownie oferując komfort.
Znowu zadrżała.
Wtedy zdał sobie sprawę , że drży z pobudzenia. Odtworzył w umyśle ostatnią godzinę i przeliczył ile razy zadrżała. Trzy.
Dzięki Bogu.
Wolałby raczej być zadźgany niż przez nią odrzucony.
W tym momencie była jego i każda rzecz w jej osobie go zaskakiwała.
Miała ramię robota, ale jednocześnie ten piękny obraz dekorował jej plecy, jej kręgosłup działał jak kraty do wszelkiego rodzaju tętniących życiem liści. Mogła zabić człowieka bez mrugnięcia okiem, ale jednocześnie wyglądać jak zdenerwowana nastolatka na wspomnienie pocałunku.
To zdenerwowanie zaskoczyło go najbardziej ze wszystkiego i wypełniło determinacją, aby działać powoli, delikatnie, nawet jeśli jego ciało domagało się rzucenia jej na ziemię, przyszpilenia i wzięcia tak mocno i szybko jak to tylko możliwe, znacząc sobą każdą cząstkę niej. Zgłaszając roszczenia.
Przekręcił głowę aby pogłębić kontakt, a jej język niepewnie poruszył się naprzeciw jego.
Jęknął. Powoli i spokojnie. Nie wystrasz jej, przypominał sobie. Jej działania mogły być podszyte wahaniem, ale nie dbał o to.
Jedna z jego rąk słynęła w dół jej pleców i w górę po boku, dopóki dłoń nie spotkała wypukłości jej piersi. Małe, jak sobie kiedyś wyobrażał, ale idealne. Zwarte i delikatne. Jego biodra wygięły się do przodu wbrew jego woli, poszukując samego rdzenia jej osoby, kiedy przekręcił nadgarstek i objął ten delikatny wzgórek.
„Jaxon,” wydyszała odsuwając się.
Omal nie chwycił jej za szyję i przyciągnął z powrotem. Potrzebował więcej jej ust, więcej smaku. Bez nich umrze. Powoli i spokojnie pamiętasz? Jego ręka powróciła do jej talii. „Za dużo, zbyt szybko?”
Zamiast odpowiedzi, oblizała usta. Kiedy zobaczył ten różowy koniuszek jej języka - dotykałem go, smakowałem - jego erekcja stała się niemal bolesna.
„Może,” w końcu powiedziała, „Czy mógłbyś po prostu, no nie wiem. Mógłbyś udawać, że jest to mój pierwszy pocałunek?” Jej wzrok opadł na jego pierś. „Powiesz mi co zamierzasz zrobić, zanim to zrobisz?”
Zamarł, widząc jak przez ułamek sekundy staje się wrażliwa i zmarszczył brwi kiedy pojawiło się pytanie. „Jesteś dziewicą Mishka?” Przypuszczał, że dziwne rzeczy były możliwe.
Pokręciła głową, długie włosy łaskotały go po udach. „Po prostu, sama nie wiem,” powtórzyła. Dwa bliźniaczo czerwone okręgi zabarwiły jej policzki i zaczęła się od niego odsuwać, zrywając wszelki kontakt. „Nieważne. Zapomnij że cokolwiek mówiłam. Nie powinnam tego robić. Ja…”
„Nie ruszaj się. Proszę.” Zacisnął uścisk. „Będę udawał cokolwiek zechcesz,” powiedział jej delikatnie. I naprawdę będzie. Niezależnie od jej powodów, zrobi to.
Gra, niech będzie. Lubiła odgrywać scenki, jeszcze lepiej. Z wyjątkiem tego, że gdy tak siedział i wpatrywał się w jej udręczony wyraz twarzy, żadna z tych opcji jakoś mu nie pasowała. Z tą całą jej niepewnością, jej niechęcią do dotyku i w dodatku potrzebą udawania, zaczął podejrzewać że przydarzyło jej się coś mrocznego i niegodziwego.
„Mishka, zostałaś zgwałcona?” Zesztywniała. Nie odpowiedziała.
Nie powinien pytać, ale teraz był całkowicie pewien, że tak się stało. Wezbrała w nim wściekłość.
Uspokój się, zachowaj spokój. Mógł się wściekać później, w samotności. „Oprzyj kolana na brzegu łóżka dziecino, po jednym z każdej mojej strony. Ale tylko jeśli tego chcesz,” dodał. Proszę chciej. Nigdy nie błagał kobiety o seks, ale teraz mógł to zrobić.
Przegryzła dolną wargę, pozostawiając połysk wilgoci i czerwieni, jakby ssała syntetyczny owoc i pozostał na niej sok. Boże, chciał być tym kogo podgryzała. Chciał wlać się w nią.
Jej spojrzenie przeskoczyło z niego na materac, a z materaca z powrotem na niego. Przez chwilę myślał że chce go opuścić. Następnie zrobiła o co ją poprosił i jej potrzebujący rdzeń osiadł na jego pulsującej erekcji.
Oboje syknęli z bolesnej przyjemności.
Jakby nie mogła się powstrzymać, potarła biustem o jego klatkę piersiową. Musiał znowu je zobaczyć, te małe, zakończone różem piękności. „Mam zamiar ściągnąć twój stanik. Zatrzymaj mnie jeśli zrobię coś, co nie będzie ci się podobać. Dobrze?”
„Dobrze.” Powili, ostrożnie, wyprostowała kręgosłup. Uniósł ręce z takim samym brakiem pośpiechu. Zanim jednak mógł dotrzeć do materiału, złapała jego rękę i splotła z nim palce. Żeby kupić trochę czasu?
Kontrast między ich skórą, głęboka opalenizna naprzeciw kremu, okazał się pięknym widokiem. Dając jej czas, którego potrzebowała, spędził dłuższą chwilę po prostu rozkoszując się tym, zanim przyciągnął jej nadgarstek do ust i złożył delikatny pocałunek. Oba te działania go zaskoczyły, ponieważ mówiły o przywiązaniu, czymś czego nie miał zamiaru odczuwać.
„Jesteś już gotowa?” zapytał.
Skinęła głową, a następnie zamrugała zaskoczona swoim wyznaniem. Zniknęło trochę jej wahania, zastąpione przez bębnienie zapału i ciekawości, szoku i przyjemności. Zadrżała.
Widział jak zapina biustonosz od tyłu, więc sięgnął wokół niej. Jej skóra pokryła się gęsią skórką we wszystkich miejscach które dotykał. Kiedy haftki zostały rozpięte, zatrzymał się. „Gotowa?” ponownie zapytał. Pośpiech i odstraszenie jej wydawało się nagle bardziej odrażające, niż zostawienie jej i spędzenie kolejnych godzin w stanie bolesnego niespełnienia.
„Tak,” wyszeptała.
Przemierzył powolną ścieżką do ramiączek, zaczepiając je o palce i zsuwając z jej ramion. Stanik spłynął w dół i rozlał się między ich ciałami, pozostawiając jej piersi nagie. Boże. W tym momencie postanowił zmienić religię: czcić Mishkę Le’Ace.
Jej sutki były różowe i twarde, tak jak pamiętał, małe jagódki, które planował próbować w kółko, zanim ta noc dobiegnie końca.
„Czy chciałabyś żebym zdjął podkoszulek? Zapytał. Na szczęście, ponownie skinęła głową.
Chociaż wolałby raczej masować jej piersi, ssać je, złapał za brzeg koszulki i uniósł ją. Rzucił materiał na podłogę, po czym położył ręce płasko na jej plecach, zachęcając do przysunięcia. Nie opierała się. Kiedy jej miękki biust spotkał twardość jego mięśni, zamknął oczy i jęknął.
Oparł się pokusie żeby przeturlać ją na plecy, żeby pochłonąć i posiąść. „Mam zamiar polizać twoje sutki.”
„Tak.”
Jego język śmignął po jednym twardym pączku, a następnie drugim. Pyszne. Doskonałe. Mógłby zostać tam na zawsze, czcząc je, ale ona wkrótce przestała się wić, a nawet zesztywniała.
A więc żadnych piersi. A przynajmniej na razie. „Zamierzam znów cię pocałować.” Ostatnim razem kiedy ją całował prawie wybuchła. „Kiedy będę to robił, mogę dotknąć cię między nogami.” Może będzie jej się to podobało tak samo jak pocałunek.
„Tak. Dobrze.”
Chwycił ją za kark i przyciągnął do siebie. Jej usta otworzyły się natychmiast, język wirował wokół jego języka, zdesperowany, chętny. Minęła wieczność gdy złączeni byli w tym pocałunku, zatraceni w sobie nawzajem.
„Więcej?” zapytał zdyszany.
„Tak.” Słowo nie było niczym więcej niż jękiem. „Jestem gorąca. Obolała.”
Te słowa wydawały się tak silne, jak pięść na jego fiucie. „Dobrze, ale chcę żebyś była gorętsza, bardziej obolała.”
„Spraw żebym doszła. Proszę.”
To ostatnie zostało wypowiedziane z takim wahaniem, iż wątpił czy kiedykolwiek wcześniej to powiedziała. „Z przyjemnością.”
Ich usta ponownie się złączyły. Lekko i delikatnie. Jego język wszedł do środka, po raz kolejny wypełniając go jej mocnym smakiem, jednak w jakiś sposób było to całkiem nowe doświadczenie. Całkowicie się na niego otworzyła, karmiąc się nim.
Jej głowa przechyliła się, niemo prosząc aby wszedł głębiej, wziął więcej. Spełnił tą prośbę bez pytania, oplatając jej policzki i wijąc językiem po jej języku. Jęk wyrwał się z jej ust, a jej dłonie przesunęły się w górę żeby złapać go za głowę.
Nierównymi ruchami, jakby nie mogła się kontrolować, zaczęła kołysać się na jego erekcji. To działanie niemal sprawiło że doszedł, ale jej nie powstrzymał. Ponownie spróbował z jej piersiami, ugniatając je, sutki wbijały się w jego dłonie.
Kiedy uszczypnął, jęknęła. „Zbyt bolesne?”
„Dobre. Podoba mi się.” Jej głowa odchyliła się w tył, odsłaniając szyję i szaleńczo bijące tętno u podstawy. „Więcej.”
Polizał puls ściskając oba sutki. Niedługo potem Mishka drżała, a jej paznokcie wbijały się do krwi. „Jesteś dla mnie mokra.”
„Tak mi się wydaje.”
On też tak myślał. Duszący zapach jej podniecenia unosił się wokół nich. Powoli, powędrował palcami w dół. Jej brzuch zadrżał, a on zatrzymał się żeby złożyć hołd jej pępkowi, zatapiając kciuk w jego wnętrzu. Następnie, ruszył w dalszą drogę. W końcu dotarł na skraj jej bielizny.
Czarna koronka, tak jak to sobie wyobrażał pierwszy raz kiedy ją zobaczył. Podkreślała jej zapierające dech w piersi kształty do perfekcji. Jej talia była doskonale podkreślona, nogi długie i zgrabne, stopniowo zwężające się u dołu, a doskonały, mały trójkąt włosów między nimi, miał ten sam wielobarwny kolor co włosy na jej głowie.
„Taka piękna,” pochwalił.
„Jaxon,” błagała.
Okrążył łechtaczkę przez majtki, sprawiając że jęknęła. Materiał był wilgotny, tak jak podejrzewał. Pot spływał po jego skroniach kiedy znalazł krawędź i zaczął pracować pod nią. Chryste! Dotknął jej, skóra do wilgotnego pożądania, a każdy mięsień w jego ciele napiął się, jakby został podłączony do generatora.
„Och, Boże.”
Rozwarł jej wargi, a Mishka wykrzyczała jego imię. Zatopił jeden palec w jej wnętrzu. Boże, była ciasna i gorąca. „W porządku?” zapytał w napięciu.
„Więcej. Proszę więcej.”
Pompował palec w tą i z powrotem, następnie dodał drugi. „Ujeżdżaj moją rękę, kochanie. W górę i dół. Ty narzucasz tempo. W porządku?”
Niemal natychmiast jej biodra wygięły się do przodu, wsuwając go głębiej. Chwilę później cofnęła się, a następnie znowu wygięła. Święty Panie, była tak mokra, że zalewała mu rękę. Ta wiedza napełniła go zaborczą męską dumą. Zrobiłem to. Pragnie mnie. Pożąda mojego dotyku.
Wkrótce kołysała się na nim w równomiernie rosnącym rytmie, dysząc jego imię, ciągając za włosy i podszczypując plecy.
„Właśnie tak. W ten sposób.” Jego fiut pragnął zastąpić palce. Skóra płonęła, a krew była niczym lawa. Spodziewał się, że w każdym momencie może eksplodować. Warto, pomyślał patrząc na jej wypełnioną zachwytem twarz. Było warto.
Miała zamknięte oczy, długie rzęsy rzucały frywolne cienie na jej policzki. Jej zęby przegryzały dolną wargę, tak mocno że krwawiła. Co kilka sekund, uciekały jej delikatne jęki.
„Następnym razem, mam zamiar polizać tam gdzie cię dotykam. Będę pieprzył cię moim fiutem zamiast palcami.” Gdy się odezwał zaczął pracować kciukiem na jej szparce.
Jej ruchy stały się bardziej szalone, jeszcze bardziej nieskoordynowane. W końcu znieruchomiała, cisza przed burzą. Wstrząśnięta. Następnie krzyknęła, a jej wewnętrzne ścianki zacisnęły się na jego palcach, zatrzymując je w niewoli.
W tym momencie, zbombardowała go przyjemność. Była za gorąca, zbyt mokra, zbyt zmysłowa i erotyczna. Była fantazją stającą się namiętną rzeczywistością. Gorące nasienie wytrysnęło z niego, gdy przechodził najbardziej intensywny orgazm w życiu, choć nigdy nie był w jej wnętrzu. Słodki Chryste. To było dobre, tak bardzo dobre. Za dobre. Dyszał, wydając swoje własne jęki. Zgubiony.
Ocknął się ze swojego błogiego oszołomienia, dopiero kiedy upadła na niego, jej ramiona wiotkie a głowa opadająca na jego ramię. Przez dłuższą chwilę pozostawała w tej pozycji, na jego kolanach, z rozłożonymi nogami i jego palcami wciąż wewnątrz niej. Nie mógł się ruszyć, nawet jeśli ktoś przystawiłby mu pistolet do głowy. Satysfakcja nigdy nie była tak kompletna. Co było dziwne i złe. Tak bardzo złe. Ponieważ właśnie doszedł w swoich dżinsach.
„To było niesamowite…” wyszeptała mu do ucha. „Chcę zrobić to znowu i jeszcze raz. Chcę…” nagle rozległ się dźwięk telefonu.
Mishka zesztywniała i spojrzała na nocną szafkę. Przewinął się przez niego lęk, ale nie przysłonił jego całkowitego poczucia satysfakcji, niech to cholera, podążył za jej wzrokiem i zauważył standardową komórkę którą posiadał każdy agent.
„Muszę iść,” powiedziała łamiącym się głosem.
„Nie. Zostajesz tutaj.” Ze mną.
Odsunęła się od niego, wyciągając z siebie jego palce. Zacisnął je w pięść, jej pobudzenie lśniło na jego ręce. Chciał je zlizać, ale nie pozwolił sobie na ten luksus.
„Nie rozumiesz,” powiedziała, podnosząc stanik. Jej nogi trzęsły się tak bardzo, że omal się nie przewróciła. Walnął pięścią w materac.
„Więc wyjaśnij mi to.”
Telefon zadźwięczał ponownie. Kiedy się ubrała podeszła do niego. „Jestem marionetką, a moje sznurki właśnie zostały pociągnięte. Dobra? Teraz już rozumiesz?”
Zanim zdążył odpowiedzieć, otworzyła telefon i warknęła. „Jestem w drodze.” Przerwała słuchając. „Tak.” Przerwa. „Wiem do cholery. Mówię przecież, że jestem w drodze.” Rozłączyła się.
Przygotowała się, jakby spodziewając karzącego ciosu. Jaxon obserwował ją zmieszany. „Idę z tobą.”
„Nie, nie idziesz.” Podeszła do szafy i przewertowała po ubraniach, w końcu decydując się na czarną obcisłą sukienkę.
Jego szczęka się zacisnęła. „Co miałaś na myśli mówiąc że jesteś marionetką?”
„Robię co mi polecono albo cierpię, w porządku? Jesteś teraz zadowolony?” Po tym jak wcisnęła się w sukienkę i przywiązała kilka noży do ud, zaczęła wsuwać wysokie do kolan buty. Nafaszerowała je bronią i trzema gwiazdkami do rzucania.
Nie wiedział dlaczego, ale widok tego jak się uzbraja podniecał go. Ostatnimi czasy, wszystko go podniecało. „Opuść dom, a po ciebie przyjdę. Przysięgam.”
„Nie będziesz w stanie mnie znaleźć.”
Przynajmniej nie wspomniała o wózku inwalidzkim.
„Chcesz się założyć.”
Zwęziła na niego oczy i położyła ręce na biodra. „Czy muszę pozbawić cię przytomności?”
„Spróbuj. Zobacz co się stanie.” Był wkurzony wystarczająco mocno, żeby z nią walczyć i przywiązać do łóżka.
Zirytowana, wyrzuciła ręce w powietrze. „To dlatego unikam mężczyzn i związków.” Potrząsając głową, złapała za szczotkę i szarpnęła szczeciną po włosach. Kiedy wszystkie supły zniknęły, owinęła jedwabiste pukle w splot i przymocowała małymi, ostrymi nożami. „Jeśli myślisz, że ten orgazm daje ci władzę do kierowania moimi działaniami, jesteś w błędzie.”
„Nie zapomnij pierścienia,” warknął, ignorując jej słowa i wskazując na pierścień którego użyła wcześniej, żeby go uśpić. „Może ci się przydać.”
Jej policzki spłonęły rumieńcem, kiedy zakładała go na palec wskazujący. „To nie jest jedyny pierścień którego powinieneś się bać.” Złapała pozostałe dwa, mówiąc mu o nich kiedy umieszczała je na miejscu. „Ten sprawi, że będziesz wymiotował swoje wnętrzności. A ten, wywoła halucynacje, które nie skończą się, aż zedrzesz skórę z kości.”
„Chyba powinienem uważać się za szczęściarza, że tylko pozbawiłaś mnie przytomności,” odparł gorzko.
„Tak.” Kamienny wyraz twarzy do śmiertelnie poważnego tonu. „Powinieneś.”
Nienawidził z nią walczyć z powodów, które nie mają nic wspólnego z pracą.
Najwyraźniej, ona również nienawidziła z nim walczyć, ponieważ westchnęła i dodała, „Słuchaj. Nie ma powodu do kłótni. Muszę iść, a ty musisz zostać. To się nie zmieni. Więc chcesz mi powiedzieć w jaki sposób kobiety zostają zainfekowane przez Schönów, czy mam się tego dowiedzieć osobiście?”
Jego oczy rozszerzyły się, mgła czerwonej wściekłości zalała jego wzrok. „Polujesz dzisiaj na Schöna?” Zesztywniała, nie odpowiadając.
„Zostajesz tutaj. Rozumiesz?” Chwilę później był na nogach. Zachwiał się, skrzywił ale nie upadł.
Odwróciła się od niego. „W tej chwili jestem od ciebie szybsza. Nie powstrzymasz mnie i oboje o tym wiemy.”
Przerwa, ciężka i skwiercząca. „Dlaczego czuję jakbyś mnie do tego zmanipulowała? Że pokazałaś mi swoją przyjemność, a następnie poprosiłaś o informacje które miały cię uratować?” Zaśmiał się gorzko z swojej naiwności. „ A oto leprze pytanie. Dlaczego pozwalam żeby uszło ci to na sucho?” Nie miała odpowiedzi, nie próbowała nawet się bronić.
„Kiedy był twój ostatni okres?” zapytał.
„Co proszę?”
„Po prostu odpowiedz na cholerne pytanie.”
„Nie mam okresu.”
To odkrycie go zaskoczyło, trochę z jego gniewu osłabło. „Dlaczego?”
„Tak zostałam zaprojektowana,” powiedziała monotonnym głosem.
Coś jeszcze bardziej zmiękło w jego wnętrzu. „Możesz mieć dzieci?”
Jej palce zacisnęły się w pięści. „Dlaczego zadajesz mi te pytania? To nie jest twój zasrany interes!”
Zamiast go rozwścieczyć, jej wybuch jedynie jeszcze bardziej go złagodził. „Nie pozwól żadnemu z tych kosmitów cię pocałować ani spenetrować, dobra? Rozumiesz? To nie ma nic wspólnego z tobą i mną.” Prawda, ale również i kłamstwo. „Po prostu na to nie pozwól.”
Skinęła głową, powoli rozwierając palce.
„Posłuchaj, nie zamierzam być dzisiaj z nikim innym. Ale w inne noce, nie mogę tego obiecać. Robię co muszę, żeby przetrwać Jaxon. Ty nie?” Nie czekała na jego odpowiedź. Wyszła po prostu z pokoju.


Ostatnio zmieniony przez Gość dnia Nie 14:41, 20 Mar 2016, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: Śro 15:17, 23 Mar 2016    Temat postu:

Rozdział 7

Le’Ace miała nadzieję że jej wyraz twarzy mówiący „jestem niegrzeczną dziewczynką i nie noszę żadnych majtek” był solidny, kiedy weszła do zatłoczonego baru. Jestem seksownym kiciusiem z twoich snów, starała się pokazać. Jestem chętna do towarzystwa i zrobię wszystko dla chwili uwagi.
Oczy mężczyzn szybowały w jej kierunku, lądowały na niej i tam zostawały.
Oczywiście, nienawidziła uwagi którą przyciągała. Ale zmusiła się do uśmiechu, kiedy lśniący ostrzał światła z sufitu, oświetlił ją od stóp do głów. Uśmiechała się jeszcze szerzej gdy te męskie oczy lustrowały ją z góry na dół, zatrzymując się na biuście i między nogami.
Czy ktokolwiek mógł powiedzieć, że w środku była trzęsącą się masą na krawędzi całkowitego załamania?
Przy barze dostępne były trzy miejsca. Zajęła jedno na końcu, zapewniając sobie półkolisty widok na całe pomieszczenie. Zamówiła piwo.
Boże, miała orgazm. Nie był to jej pierwszy, ale inne przychodziły nocą, kiedy leżała sama w łóżku. I nawet wtedy, podczas tych rzadkich okazji, kiedy dotykała się intymnie, jej działania były wypełnione bardziej nienawiścią niż rozkoszą, spocone męskie twarze nieustannie przebiegały przez jej umysł, naśmiewając się z niej.
Z Jaxonem jednak, nie obchodziło jej nic poza tą chwilą, tym mężczyzną. Czuła tylko satysfakcję.
Była zmieszana tym co się stało. Wściekła, że nie zdarzyło się wcześniej, smutna, że Jaxon może już jej nie chcieć, ponieważ tak gwałtownie wyszła i w końcu głodna ponownego skosztowania tego słodkiego, słodkiego pożądania.
Zimna butelka została przyciśnięta do jej kostek, sprowadzając ją z powrotem do obecnej chwili. Zapłaciła barmanowi, wściekła na siebie za rozkojarzenie i niezdolność do powstrzymania tego. Owszem, Estap miał innych agentów w barze którzy grali jej „ochronę.” Ta, na pewno. Byli jej uprzężą.
Dranie.
Część niej modliła się, aby jej cel pozostał dzisiaj w domu. Chciała tylko rozmawiać z Jaxonem. Inna część natomiast, chciała już to zakończyć, wiedząc że będzie wzywana dopóki nie spotka się z przybyszem.
Przeskanowała okolicę. Żaden mężczyzna kręcący się wokół baru nie wzbudził w niej nawet pojedynczej iskierki. Być może było tak dlatego, że jej sześć zmysłów znało już Jaxona. Jej palce znały teksturę jego skóry, a nos rozpoznawał jego męski zapach. Jej usta znały jego dekadencki smak, a oczy rozpoznawały surowy urok. Chip komputerowy połączył się z jego emocjami, jego wzlotami i upadkami, ocierając się o każdy dźwięk i ruch męskiej przyjemności.
Fakt, że znajdowała się w barze, czając na innego mężczyznę budził w niej odrazę. Poprowadź mnie, poleciła chipowi. Oczywistym było, że nie wykona tej roboty sama.
Jej twarz wykrzywiła się w grymasie.
Cholera. Uspokój się, po prostu się zrelaksuj. Pociągnęła łyk piwa. Pomyśl o czymś pozytywnym. Wyraz twarzy Jaxona kiedy jej dotykał, całkowita zaborczość i męskość. Jego dotyk, och Boże, ten dotyk. Wiedział dokładnie jak ma ją dotykać, gdzie mocniej przycisnąć, kiedy być delikatnym i gdzie potrzebowała stymulacji. Im więcej jej smakował, tym bardziej pogłębiał się jego głos, stawał się zachrypnięty i bogaty.
Jesteś rozkojarzona. Znowu.
Powiadom mnie kiedy ktoś podejdzie, rozkazała i pozwoliła sobie odpłynąć.
Przez całe życie, gardziła uczuciem cudzych rąk na jej ciele. Nienawidziła dotykać innych ludzi. Z Jaxonem jednak, pożądała tego pierwszego, tęskniła ze jego dotykiem, była zaskoczona i zachwycona kiedy to robił i sama chciała również go dotknąć. Nie rozumiała, jak mogło być to możliwe. Nie rozumiała, w jaki sposób, nawet teraz go pragnęła.
Właśnie dlatego nie lubię związków. Już czuła się winna że go zostawiła. Co Jaxon sobie myślał? Nienawidził jej?
Dłonie zacisnęły się w pięści przy jej bokach. Nie możesz tego robić. Nie możesz podążać tą ścieżką. Najwyższy czas zająć się obecnym zadaniem.
Mężczyzna zbliży się za trzy, dwie…
Le’Ace wyprostowała się, natychmiast przechodząc w stan gotowości. „Kolejne piwo?” Barman zapytał bezosobowo.
Spojrzała na swoją butelkę. Pusta. Przegryzając dolną wargę, przyglądała się mężczyźnie czekającemu na odpowiedź. Człowiek. Po trzydziestce. Ćpun. Trząsł się, a na obu rękach ciągnęły się ślady po igłach i widać było, że rozpaczliwie potrzebował kolejnej dawki. Odłożyła tą informację na bok, wiedząc że w razie potrzeby będzie mogła kupić jego pomoc.
„Proszę pani,” powiedział.
„Tak. Poproszę kolejne.”
Kilka sekund później, następna, lodowato zimna butelka wylądowała w jej dłoni. Barman przemknął na drugi koniec lady, aby pomóc kolejnemu klientowi. Le’Ace odprawiła go i zbadała resztę towarzystwa. Ponownie. Nie pamiętała tego, co widziała. Niektórzy tańczyli, inni grali w bilard. Jedni pochłonięci pokazaniem siebie, inni w zaciemnionych kątach. Nikt nie miał sześciu stóp wysokości, wielkokolorowych włosów i błyszczących szmaragdowych oczu jak jej Schön.
Współczynnik ludzi i obcych?
Dwudziestu trzech ludzi z przodu, sześciu na zapleczu. Pięciu kosmitów z przodu, dwóch z tyłu.
Z tyłu? Co znajdowało się na zapleczu? Była zawstydzona tym, że zrobiła tak małe rozeznanie do tej misji. Tego rodzaju partactwo mogło zabić dziewczynę.
Trzy pokoje. Łazienka.
Skąd to wiesz i co tam robią?
Budynek istniał od dłuższego czasu i jest w systemie. Jeśli chodzi o ludzi, ich poziom emocji jest podwyższony, powietrze ciężkie od dymu z nielegalnych papierosów. Wykryto dwa sygnały z broni, prawdopodobnie gloki. Osiemdziesiąt siedem procent szans na to że grają w pokera.
Czy to oznaczało, że był tam również Schön? Zastanawiała się Le’Ace. Ta myśl ledwie się uformowała, kiedy w drzwiach wejściowych stanął Schön. Czyżbym go wezwała? Wiedziała, że to on, a jej szczęka niemal uderzyła w bar, kiedy na niego patrzyła.
Jej szef próbował zrobić zdjęcie holograficzne mężczyzny, ale obraz przybysza nigdy się nie pojawił. Następnie próbował opisać jej go. „Piękny,” powiedział. „Oszałamiający.”
Żadne z tych słów nie oddawało sprawiedliwości kosmicie.
Wzrok każdej kobiety w pomieszczeniu zawiesił się na nim, pożądanie nagle przesiąknęło powietrze. Schön był muskularny. Jego twarz wyglądał na ludzką, ale skóra już nie. Była jak wypolerowana miedź, metaliczna, pozbawiona porów.
Le’Ace często zastanawiała się, dlaczego tak wielu obcych posiadało humanoidalną postać. Czytała nawet na ten temat i doszła do wniosku, że wszyscy zostali stworzeni w tym samym miejscu, jakieś milenium albo dwa. Coś musiało jednak podzielić ludzi na grupy, wysyłając ich do różnych, dalekich miejsc, gdzie rozwinęli się aby dostosować do klimatu. Jak znaleźli inne planety, cóż, podejrzewała, że wykorzystali te same tunele których użyli do znalezienia Ziemi.
Pragnęła od Boga, żeby po prostu pozostali w domu.
Kiedy przybyli po raz pierwszy wiele lat temu, wybuchła brutalna, krwawa wojna. Zginęło wielu, zarówno ludzi jak i obcych. Planeta popadła w chaos i panikę, zabierając w tym procesie większość z światowych zasobów żywności, wody i zwierząt.
W końcu, dla przetrwania gatunków, został osiągnięty niepewny pokój i świat przestał być tym czym kiedyś, nie był już na wyłączność. Prawie wszystko musiało zostać odbudowane. Dlatego też Nowy Świat potrzebował A.I.R. i brutalnej siły. Dlatego też potrzebowali Le’Ace.
Skup się na misji, kobieto.
Jest uzbrojony? Zapytała chip.
Tak. Jakiś rodzaj pistoletu, jednak jego typ jest nieznany.
Jej cel zbadał pomieszczenie, aż dostrzegł swoją własną ofiarę, jego wzrok skupił się na młodej ludzkiej kobiecie, której sutki wydawały się tak twarde że mogły ciąć szkło. Kobieta wpatrywała się w niego, a ślina sączyła się z jej jasno czerwonych ust.
Le’Ace obserwowała jak Schön podkrada się do niej. A ona z determinacją odepchnęła mężczyznę siedzącego obok i powiedziała żeby odszedł. Mężczyzna krzywi się. Dopóki nie spogląda wyżej… i wyżej…. i jeszcze wyżej na kosmitę stojącego tuż przed nim. Zamiast wyzwać obcego, aby zdobyć uwagę kobity, on tylko zaśmiał się nerwowo i szybko wycofał.
Chociaż Le’Ace oniemiała na jego hipnotyzujący wygląd, jej ciało nie zareagowało na niego, jak inne kobiety. Dziwne. Czyżby wydzielał jakiś niewykrywalny zapach, który odurzał kobiety? Wabił je? Czy jeśli Le’Ace by do niego podeszła, wyczułby jej brak zainteresowania?
Kosmita wślizgnął się, na wolne teraz miejsce obok ludzkiej kobiety. Pochylił się do przodu i powąchał jej szyję. Ciemne oczy zamknęły się w uniesieniu, a mocno podkreślone rzęsy rozłożyły wachlarzem czerni na jej policzkach. Para rozmawiała przez chwilę, ale nawet z jej nadwrażliwym słuchem, Le’Ace nie mogła zrozumieć słów. Dzikie uderzenia rockowej muzyki rozbrzmiewały zbyt głośno.
Nabrała głębokiego oddechu. Dobra, mogła to zrobić. Przeciągając językiem po zębach, poderwała się na nogi i zabrała piwo. Sukienka podwinęła się w górę jej ud, ale jej nie poprawiła. Dopóki broń pozostawała ukryta, nie obchodziło jej ile odsłaniała skóry. Wejdź i wyjdź. Wyprostowała ramiona i podkradła się do przodu.
Obcy wyczuł jej obecność i powoli przekręcił głowę w jej kierunku. Jego oczy świeciły żywą zielenią, pulsując jakby tysiącami punkcików światła. Ta jasność wydawała się przebijać ją do duszy, szukając informacji.
„Hej,” powiedziała Le’Ace do ludzkiej kobiety i nie było to przyjazne powitanie.
Uwaga kobiety nigdy nie opuściła obcego. Nadal patrzyła na niego, jakby był bogiem i przyszedł dać jej wyzwolenie.
Bez dalszych słów, Le’Ace sięgnęła, złapała za rozjaśniane włosy kobiety i pociągnęła. Słychać było jęk, a następnie siedzenie stało się puste, a kobieta leżała na podłodze.
Schön uśmiechnął się do Le’Ace.
„Należysz do mnie,” powiedziała mu. „A ja się nie dziele.”
„Usiądź,” odpowiedział.
Jego głos… Nie mówił jednym głosem, ale dwoma i nie dało się w nich wykryć ani śladu akcentu. Jeden z jego głosów wydawał się głęboki, władczy, drugi zaś bardziej ochrypły. Usypiający. Starała się nie marszczyć brwi. Jak to możliwe?
Wykryto dwie istoty, jednak tylko jedno ciało było widoczne.
Cholera. Dwie? Tak naprawdę był dwoma osobami w jednym ciele? Ponownie, jak to możliwe?
„Usiądź,” powtórzył.
„Suko! Pieprzona dziwko!” Kobieta wstała. Dyszała i obserwowała Le’Ace spod przymrużonych powiek.
Sto procent szansy na atak. Bez jaj. Postawiła piwo na stoliku.
Kobieta skoczyła na nią z krzykiem. Nie chcąc ujawniać głębi swoich umiejętności, Le’Ace pozwoliła przeciwnikowi chwycić się za włosy i podrapać szyję. Wydała nawet zaskoczony okrzyk, jakby nie była przyzwyczajona do takiego bólu. Ale kiedy została popchnięta do tyłu, zachowała mocny uścisk na dziewczynie i ukradkiem otworzyła jeden ze swoich pierścieni. Kiedy uderzyły w podłogę, dźgnęła dziewczynę w brzuch.
Pisk przetoczył się obok jej lewego ucha.
Przez kilka sekund, tarzały się wokół w dążeniu do dominacji. Le’Ace odgrywała swoją rolę niedoświadczonej wojowniczki do perfekcji, jedynie wyrywając włosy i drapiąc. Nagle jednak, dziewczyna zamarła.
„O mój Boże.” Przerażenie zalało piękną twarz i dziewczyna skoczyła na nogi, przyciskając ręce do ust kiedy gnała w kierunku łazienki.
Le’Ace wstała udając że się chwieje. Schön wyciągnął rękę i złapał za ramię, żeby ją podtrzymać. Musiała zmusić się, aby pozostać w miejscu, ponieważ każda cząsteczka jej ciała krzyczała aby wyrwać się z tego zbyt gorącego, za mocnego uścisku.
„Usiądź,” powiedział ponownie.
Tym razem posłuchała, rozkładając się obok niego. Czekała żeby zaczął rozmowę, ale minęło kilka minut, a on nadal milczał. Przypuszczała, że inne kobiety pewnie by się do niego łasiły, zdesperowane dowiedzieć się czegoś więcej.
„Jak masz na imię?” zapytała, robiąc wszystko żeby brzmieć na pozbawioną tchu i podnieconą.
„Możesz nazywać mnie Nolan.”
Nolan. Ludzkie imię. Staroangielskie. Nie mające większego znaczenia. „Jestem Jane.” Kiedy się odezwała, telefon przyczepiony do jej kostki zawibrował. Oddech ugrzązł jej w gardle, ale zamaskowała to kaszlem. O nie. Nie, nie, nie.
Jaxon właśnie opuścił zamknięty terem.
Zaprogramowała telefon, tak aby powiadomił ją jeśli któreś z drzwi lub okien prowadzących na zewnątrz zostałoby otwarte, a ciało przez nie przeszło.
„Coś nie tak Jane?” zapytał Schön.
Chciała rzucić się od stołu i zapolować na Jaxona. Z jego wózkiem, nie mógł zajść daleko. A znajdzie go, nie zależnie gdzie się udał, ponieważ umieściła urządzenie naprowadzające wewnątrz jednego z kół. Na dodatek, zabrała jedyny samochód i unieruchomiła motocykl. Czekała go milowa wędrówka od budynku przez las. Nie znał kodu do bramy, więc nie mógł dotrzeć do publicznej drogi.
Czy to zmniejszyło jej niepokój? Nie. Mógł zostać ranny, albo śledzony przez dzikie wilki i jelenie hodowane na terenie w celu reprodukcji populacji zwierząt. Wie jak o siebie zadbać.
„Wszystko w porządku,” powiedziała w końcu, a następnie potarła zadrapania zrobione przez kobietę. „Boli mnie szyja. To była dość okropna walka. Mam nadzieję że jej nie skrzywdziłam.” Paplała żeby zamaskować swój niepokój o Jaxona.
Palce Nolana przycisnęły się delikatnie do jej podbródka i uniosły głowę, pozwalając mu spojrzeć na obrażenia. Światła w jego oczach zapłonęły jaśniej, oświetlając stolik niesamowitą zielenią.
„Walczyłaś o mnie,” powiedział, nie było ani śladu emocji w tym pokręconym podwójnym głosie.
„Tak.” To według niego dobrze czy źle?
„Podobało mi się.”
Dzięki ci Boże. „Cieszę się.”
Puścił ją i zmarszczył brwi. Odchylił się nawet w fotelu, żeby się jej przyjrzeć.
Czyżby powiedziała, albo zrobiła coś nie tak? Podejrzewał prawdy? Muszę się zarumienić, jakby jego uwaga sprawiała mi przyjemność.
Podgrzewanie policzków, teraz.
Dokładnie wtedy, gdy jej chip informował ją o zwiększonym przepływie krwi, jej twarz się ogrzała. Nie musiała patrzeć w lustro, żeby wiedzieć, że bliźniacze punkty kolorowały jej policzki.
Głowa Nolana przechyliła się na bok. „Rumienisz się jakbyś na mnie reagowała, ale twoje tętno nie przyspieszyło na mój dotyk. Źrenice nie rozszerzyły się.”
Był aż tak spostrzegawczy, co? Czas na przyspieszenie rozgrywki. Kuląc się w środku, sięgnęła do niego i przesunęła opuszkami palców wzdłuż jego szczęki. Jego skóra była jak ogień, paląca niczym płomienie trzaskające tuż pod powierzchnią. „Może nie dotykałeś mnie we właściwy sposób,” powiedziała. Cholera. Brzmiałam uwodzicielsko, czy raczej jakby się bała?
Zarówno tak i tak.
Jedna z jego brwi uniosła się. Zauważyła, że posiadał niewielki guzek na środku nosa. Jedyna niedoskonałość, jaką posiadał. Cóż, to i jego usta nie były tak bujne jak Jaxona.
Jaxon.
Jego pożegnalne słowa grały w jej umyśle. Nie pozwól im cię pocałować, albo spenetrować. Ślina i wytrysk Schönów musiały przenosić wirusa na ludzi. Le’Ace nigdy nie była chora, nigdy nawet nie miała przeziębienia. Powiedziano jej, że naukowcy umieścili w jej krwioobiegu jakiegoś rodzaju drobiny, które stale się odnawiały, utrzymując jej ciało w zdrowiu.
Przez chwilę zastanawiała się czy te cząsteczki były wystarczająco silne, aby zwalczyć zarazę którą posiadał Nolan. Możliwe. Ale nie zmniejszało to lęku, mówiącego, a co jeśli. Jaxon pewnie powiedziałby jej, żeby nie ryzykowała.
Myślenie o wirusie sprawiało, że się denerwowała, natomiast myślenie o Jexonie napełniało ją ekscytacją, obie z tych rzeczy przyspieszały jej puls w sposób jakiego pragnął obcy.
Powąchał powietrze, jakby mógł poczuć jej nagłą zmianę. „A jakbyś chciała być dotykana?” zapytał ochryple.
Oblizała wargi. „Niżej.”
Przez chwilę wydawało jej się, że jego źrenice się rozszerzyły, w taki sposób jakiego spodziewał się u niej. Następnie zdała sobie sprawę, że on nie ma źrenic, jedynie te dziwne błyski. Światła złączyły się, pociemniały i uformowały w coś na podobieństwo źrenic.
„Nie jestem przyzwyczajony do agresywnych kobiet,” powiedział
Le’Ace czytała między wierszami. Ludzie zazwyczaj padali mu do stóp, biorąc wszystko co zaoferował. Teraz pragnął wyzwania. „Czy to oznacza, że cię niepokoje? Biedna dziecinka. Dlaczego nie zamówię ci drinka i pomogę zrelaksować?”
Zaśmiał się cicho. ”Również mnie bawisz.” Zasygnalizował na kelnerkę, która rzuciła się do jego boku, jakby tylko czekała na to wezwanie. „Wódka. Butelka i szklanka.”
Doskonale. Le’Ace planowała zabrać tą szklankę, żeby jego ślina została poddana analizie.
Kelnerka zaczęła dyszeć, pocić się, będąc praktycznie na skraju orgazmu kiedy zapytała, „Schłodzona?”
„Nie. To wszystko.”
Dysząc z rosnącą gorączką, kelnerka odeszła ciężkim krokiem. Musiała zatrzymać się przy najbliższym stoliku i przytrzymać krawędzi kiedy osiągnęła wyzwolenie.
Le’Ace mogła tylko potrząsnąć głową z zadziwieniem.
Butelka i szklanka przybyły kilka minut później, a kelnerka była pełna uśmiechu. Próbowała pomasować ramiona Nolana, ale ją przegonił. Dąsała się całą drogę, oddalając od niego. Le’Ace mogłaby przysiąc, że widziała łzy w jej oczach.
Nolan napełnił szklankę do połowi i przesunął w jej kierunku. Choć wyglądał na zbyt obytego, żeby pić z gwintu, to właśnie zrobił, osuszając zawartość w kilka sekund. Położył pustą butelkę na stoliku i przesunął ją na krawędź, z dala od nich.
Jeśli kelnerka będzie próbowała ją zabrać, Le’Ace mogłaby ją podciąć. Butelka była trudniejsza do zabrania, ale ona nie miała zamiaru bez niej wyjść.
Nolan obserwował ją kiedy sączyła napój. „Jesteś człowiekiem?” zapytał.
„A ty?”
Znowu wydał z siebie jeden z tych delikatnych śmiechów. Jego oddech naznaczony był wódką, ciepły i odurzający. „Wezmę to za nie. Tak wyczułem. Ludzie z tego świata nie są zbyt wyrozumiali, prawda?”
„Nie, nie są.” Nie próbowała ukryć swojej goryczy. „Czy to cię złości?” Mogłoby to tłumaczyć jego obecność i zabijanie niewinnych kobiet.
„Nie. Rozumiem ich strach przed nieznanym.” Prawda?
Nie wykryto kłamstwa.
Ciekawe. Nie był wkurzony na ludzi i ich nietolerancję dla tego, co się wyróżnia.
Pochylił się ku niej, szepcząc, „Czego szukasz dzisiejszej nocy, hmm?”
„Mężczyzny. Przyjemności.” Czy był podniecony tą myślą?
Tak.
„A czego ty dzisiaj szukasz?” Kiedy gładziła opuszkami palców szklankę, zamknęła resztę odległości między nimi i pocałowała w policzek.
„Myślę, że znalazłem czego szukałem,” powiedział. Wyciągnął rękę, a jego palce owinęły się wokół jej karku. Druga ręka opadła na jej udzie. Gorąca, tak bardzo gorąca.
Przełknęła żółć i przykleiła pogodny uśmiech na twarz. „Cieszę się.”
„Nie tak, jak będziesz.” Poruszył się, żeby pocałować ją w usta, ale nagle zesztywniał. Wąchając powietrze. Jego wzrok podniósł się za jej ramię, a brwi zmarszczyły. Głowa przekręciła się na bok, w ten jego dziwny sposób.
„Masz mężczyznę?” zapytał.
„Nie.”
„On nie wydaje się czuć tego samego.”
„On? Ja nie…” Zesztywniała, dopiero teraz czując palące spojrzenie wbijające się w jej plecy. Niemożliwe. To jest ku**a niemożliwe. Powoli odwróciła się na krześle, z zalewającym ją przerażeniem. Jednak jest.
Jaxon stał w drzwiach, z grymasem na twarzy. Jego spojrzenie zamknięte na niej, jak lufa pistoletu. Emanowała od niego niepochamowana wściekłość, kiedy jego wzrok obniżył się na rękę Nolana, znajdującą się na jej szyi.
Oczy Le’Ace rozszerzyły się, a krew natychmiast zaczęła wrzeć, paląc ją od środka. Była na nogach sekundę później, zrzucając siebie ręce Nolana.
Powinna się przejąć, że Jaxon właśnie zrujnował jej nocne zadanie. Powinno obchodzić ją, że ta sytuacja może nie skończyć się dobrze. Nie, dla osób zaangażowany. Nie było tak jednak.
Wszystko co teraz miało znaczenie, to fakt że Jaxon tu był. Kuśtykał w jej kierunku, z determinacją w każdym kroku.
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: Śro 22:31, 23 Mar 2016    Temat postu:

Rozdział 8

Dallas przyglądał się ludziom, których zaprosił do swojego domu i mógł jedynie potrząsnąć głową z niepokojem. Więcej niż się spodziewałem, to na pewno. Cholera, to było popieprzone. Jego fatalna wizja zaczęła się już rozgrywać. Ta świadomość wżerała się mu w kości, drążąc w duszy. A on był tego przyczyną.
Zadzwonił do Mii Snow i wróciła tak jak się tego spodziewał. Kobieta nie miała wielu przyjaciół, a tych których miała zaciekle broniła. Ale przyniosła arsenał, co było dobre i swojego obcego kochanka, co już nie było najlepsze.
Przez żyły Dallasa, przepływała Arcadińska krew Kyrina i za każdym razem kiedy zbliżał się do przybysza, chciał paść na swoje cholerne kolana i słuchać tego skurwysyna. Czy to nie było popieprzone?
W tej chwili para siedziała na kanapie. Drobna, ciemnowłosa Mia rozkładała się na wysokim, białowłosym Kyrinie. Wpatrywali się na innych agentów, których zaprosił Dallas, a także cholernie przytulali. Na ten widok Dallas musiał przełknąć żółć podchodzącą mu do gardła.
Eden Black siedziała naprzeciwko nich. Była kosmitką, Rakanką i zabójcą w jednym. Wyglądała jak anioł. Była całkowicie oszałamiająca. Złota od stóp do głów. Złote włosy, oczy, skóra z rysami twarzy tak doskonałymi że mogły rywalizować z Dallasem.
Hej, to nie jest chwalenie, jeśli to prawda.
Chociaż nigdy wcześniej nie spotkał Rakanki, Dallas widział jak przytrzymuje szarpiącego się Jaxona, a on na nią krzyczał. Założył wtedy że była wrogiem. Teraz zmuszony był przebadać wizję. Może trzymała mężczyznę, żeby go uratować.
Jack ufał Eden. Co więcej, Dallas trochę o nią popytał. Podobno była rozpieszczoną córką handlarza broni. Wiedział, że to przykrywka. Pracowała w cieniu jako zabójca i tropiciel. Ci z którymi pracowała, przysięgali o jej poświęceniu i honorze.
Eden również przyprowadziła mężczyznę na spotkanie - kolejna osoba której nigdy nie spotkał, ale widział w swoim umyśle. Lucius Adaire , partner Eden i jej kolega po fachu. W przeciwieństwie do Eden, mężczyzna nie był oszałamiający. Był okrutny. Poważnie, koleś wyglądał jakby zjadał dorosłych ludzi na przystawkę, a broń do posiłku. Wielokolorowe, ostre tatuaże zdobiły jego szyję i pokrywały oba ramiona. Miał przekłute brwi, a jego oczy były tak czarne, że stapiały się z źrenicami. Ale znowu, Dallas słyszał o nim wiele dobrego.
Z zbójcami przyszedł człowiek którego Dallas nie widział, osobiście, ani też w umyśle. Devyn. Swego rodzaju samozwańczy król, jednak nikt nie chciał powiedzieć czego albo gdzie. Devyn był tak samo wysoki i dobrze zbudowany jak Lucius, z brązowymi włosami, bursztynowymi oczami i bardzo bladą skórą. Nie, nie bladą, pomyślał po chwili. Błyszczącą, jakby był zanurzony w wróżkowym pyłku. Kobiety pewnie kochały ten wygląd, Dallas mógł tylko się skrzywić i być wdzięcznym, że to nie on.
Podczas gdy Lucius wyglądał na zdolnego do mordu, od Davyna biło lekceważenie i suche rozbawienie, jakby wszystko wokół było jego prywatnym żartem przeznaczonym tylko dla niego.
Dallas mógł wyczuć jakiegoś rodzaju supranaturalną moc promieniującą od mężczyzny, Jaką moc jednak, tego nie wiedział. Wiedział tylko, że będzie musiał zaufać tym ludziom.
„Skończyliśmy już z ocenianiem się nawzajem?” Zapytała Mia swoim zwykłym tonem mówiącym pocałuj mnie w dupę.
„Jeszcze nie,” Eden odpowiedziała jej nonszalancko.
Dwie kobiety alfa, obie zdeterminowane dowodzić. Normalnie, Dallas cieszyłby się walką. Dzisiaj jednak, chciał wszystko ładnie i w kolejności, tak żeby mógł powstrzymać złą część swojej wizji przed wypełnieniem.
„Mmm, walka kocic,” powiedział Davyn, z szerokim uśmiechem. Oparł się na miękkim fotelu i założył ręce za szyję.
Dallas przeczesał dłonią po twarzy, czując początki nadchodzącej migreny. „Słuchajcie. Tu chodzi o Jaxona. Czy możecie odłożyć zawody w sikaniu na później, dobrze?” Cisza.
Nie wziął tego za zgodę.
Ułożył się głębiej na swoim sztywnym, niewygodnym składanym krześle i zarzucił nogi na stolik do kawy. Wszystkie oczy zwróciły się na niego. Choć raz, zachował się jak prawdziwy gospodarz i oddał swoje wygodne meble gościom. No dobra, po prostu wyprzedzili go do nich. „Jeszcze raz puszczę nagranie.” Wyciągnął rękę i wcisnął parę guzików potrzebnych do otworzenia poczty głosowej.
„Mam tylko minutę.” Głęboki głos Jaxona rozległ się w pokoju. „Ona jest teraz pod prysznicem, Wszystko ze mną w porządku. Odzyskuje sprawność. Moi porywacze nie żyją. Dzieje się tu jednak coś więcej. Dopóki nie dowiem się co, zostaje na miejscu. Jeśli jakieś kobiety zostały schwytane i zamknięte, nie pozwólcie agentom wchodzić do ich cel.” Przerwa „Zakręciła natrysk. Cholera. Niedługo się odezwę.”
Nastała kolejna runda ciszy.
„Ona?” w końcu zapytała Mia. „Cholera? Od kiedy to Jaxon przeklina?”
„Gdzie doprowadził cię ten telefon?” Zapytał Lucius, nie przejmując się pytaniami Mii.
Dallas wzruszył ramionami. „Sygnał został przekierowany przez Nowe Chiny i to co pozostało po Singapurze. Słuchajcie, oto co udało mi się jak dotąd odkryć.” Wyjaśnił o porwaniu, o niebieskich komórkach skóry Dalenseansów znalezionych w domu Jaxona i o tajemniczej sprawie, do której Jaxon był przydzielony tydzień przed zniknięciem.
„Jack nie ujawnił szczegółów tej sprawy?” zapytała Mmia.
„Wspomniał jedynie, że potrzebne były do niej wyjątkowe zdolności Jaxona.”
„Wyjątkowe umiejętności.” Mia postukała paznokciem po brodzie. „Więc musiał kogoś przesłuchiwać.”
Dallas wzruszył ramionami. „Albo kilka osób.”
„I Jaxon nie podzielił się sprawą z żadnym z was?” Zapytała Edem.
„Nie,” odpowiedzieli jednocześnie.
Tajemniczość Jaxona była bardzo niezwykła. Ponieważ Jaxon i Dallas byli ze sobą blisko jak bracia, często pomagali sobie nawzajem, osłaniali sobie plecy. Więc, według umysłu Dallasa, była tylko jedna przyczyna dla której Jaxon siedziałby cicho, wiedza która naraziłaby Dallasa na niebezpieczeństwo.
„Przeprowadziłem małe dochodzenie na własną rękę,” przyznał Dallas. Włamał się do biura Jacka „Czy któreś z was kiedykolwiek słyszało o rasie zwanej Schönami?”
Lucius jęknął, „Twój człowiek jest w niezłym gównie, jeśli pracował nad tą sprawą. To wyjaśnia dlaczego chciał trzymać agentów z dala od pojmanych kobiet.”
„Dlaczego?” Mia wyprostował się. „Kim oni są i o czym ty mówisz?”
„Chcesz wyjaśnić, czy ja mam to zrobić?” Lucius zapytał Eden masując jej kark.
„Ja to zrobię.” Z ponurym wyrazem twarzy, Eden przeleciał swoim złotym spojrzeniem po obecnych w pokoju osobach. „ Wychowałam się na Ziemi, ale miałam Rakańskiego nauczyciela, który opowiedział mi o mojej planecie, mich ludziach i ich historii. Według niego, Raka była kochającą pokój planetą rządzoną przez jednego człowieka. Jedną z jego zasad było to, że kosmici nie mieli wstępu na planetę, a mieszkańcy nie mogli jej opuścić. To jednak nie powstrzymało niektórych próbować.”
„Uh, czy naprawdę potrzebuję lekcji historii?” Poczucie pośpiechu przeszło przez Dallasa. Eden posiadała odpowiedzi. Chciał ich, a nie lekcji.
Czarne oczy Luciusa zwęziły się na niego. „Uważaj na swój ton.”
„I tak,” odpowiedziała Eden. „Potrzebujesz.”
„Dobra. Przepraszam.” Machnął ręką w powietrzu. „Kontynuuj.”
Ułożyła się naprzeciw piersi Luciusa. „Kilka tygodni temu, kilku Rakan przekroczyło tunel z ich planety na naszą. To zdarzyło się w Nowym Dallas. Zobaczyli moje zdjęcie w wiadomościach. Ponieważ byłam na gali o prawa obcych i w oczywisty sposób zintegrowałam ze społeczeństwem, wytropili mnie, chcąc tego samego. Powiedzieli mi o wojnie i zarazie.”
Żołądek Dallasa zacisnął się. „I?”
„Poprosili mnie o pomoc. Schöni nagle pojawili się na Racce, zarażając ich kobiety i niektórych mężczyzn i odeszli tak szybko jak się pojawili. Pozostało niewielu ocalałych.”
Świetnie. „Jakiego rodzaju zaraza? Jaki chcieli osiągnąć cel?”
„Mężczyźni nie mogli powiedzieć mi za wiele na ten temat. Nigdy przedtem nie zostali narażeni na choroby i nie potrafili sobie z nimi poradzić. Żadnych doktorów, szpitali czy też leków. Powiedzieli mi jednak, że Schöni wydawali się potrzebować ich kobiet. Kiedy kobiety umierały, Schöni opadali z sił.”
Przybysze byli więc tu, żeby przeżyć. Dallas zastanawiał się dlaczego Jaxon przed nim to ukrywał. Jeśli chodziło o kosmitów, przetrwanie było standardowym powodem ich migracji i o wiele lepszym niż alternatywne zawładnięcie światem.
Musiało chodzić o coś więcej. Coś, co im umykało.
„Zgłosiłam to wszystko swojemu szefowi,” kontynuowała Eden, „a on kazał mi to zostawić i o wszystkim zapomnieć. A mówiąc o szefach, kto kontaktował się z twoim? Kto karmił go informacjami o ratunku i leczeniu porwanego agenta?”
„Senator Kevin Estap.”
Zbladła, złota skóra przybrał kolor popielatej żółci.
„Co?” zażądał Dallas, prostując się. „Znasz go?”
Skinienie głowy. „Prowadzi operacje specjalne. Niebezpieczne misję których nikt inny by się nie podjął.”
„Jaxon może być w większym niebezpieczeństwie niż myśleliśmy,” powiedział Kyrin, odzywając się po raz pierwszy. Lucius potarł jeden ze swoich kolczyków na brwi.
„Czy został podłączony do izotopowego systemu śledzącego przed uprowadzeniem?”
Dallas i Mia spojrzeli po sobie, a następnie na płatnego zabójcę. „A co to?” Zapytał.
Eden i Lucius również popatrzyli po sobie. „Oni naprawdę trzymali was w nieświadomości na temat niektórych rzeczy, prawda?” wymruczał mężczyzna.
Mia wyrzuciła ręce w powietrz. „Na litość Boską, po prostu nam powiedz.”
Rozbawienie zalśniło w ciemnych oczach Luciusa. „Ty i Eden powinnyście siłować się w błocie.”
Eden walnęła go w ramię. „Ktoś musiałby wstrzyknąć Jaxonowi do krwioobiegu świecącą, czerwoną ciecz i bylibyście w stanie monitorować jego położenie przez kilka miesięcy, wskazać miejsce pobytu w każdej minucie dnia. Ale skoro żadne z was nie wie o czym mowa, myślę, że spokojnie można założyć, iż nie był zaszczepiony.”
„Słuchaj,” przerwał Lucius. „Jeśli Senator Estap jest zamieszany, twój przyjaciel spotkał się z Mishką Le’Ace. To jego prawa ręka.”
„Cóż, to wyjaśnia ową oną” Mia wypuściła wiązkę przekleństw. „Le’Ace. Cholera. Jaxon jest w niezłych tarapatach.”
Uwaga Eden przeskoczyła na Mię. „Znasz ją?”
Wściekłość zasłoniła piękne rysy Mii. „Tak. Była kiedyś moim instruktorem, i przechodziłyśmy przez ten sam obóz szkoleniowy A.I.R.” W głosie Mii dało się słyszeć tyle nienawiści, że Dallasowi zrobiło się szkoda kobiety. Wrogowie Mii zawsze umierali w cierpieniu. „A Ty?”
Złote włosy zakołysały się gdy Eden skinęła głową. „O tak. Dziwka strzeliła mi w nogę.”
„Więc ta suka umrze,” mruknął Lucius, a złote usta Eden uniosły się w powolnym, zadowolonym uśmiechu.
Dallas pomyślał o brunetce z jego wizji. „Jak ta Le’Ace wygląda? Dzika brunetka która uwielbia ciąć i strzelać do rzeczy?”
„Jest blondynką,” powiedziała Mia w tym samym momencie w którym Eden mówiła. „Jest ruda.”
„To oczywiste, że zmienia wygląd,” powiedział sucho. Ale mógł postawić swoje oszczędności na to, że Le’Ace była kobitą którą widział. Dzięki powiązaniom z Estapem, Dallas wątpił, że mógłby być to ktoś inny.
„Najwyraźniej.” Eden przytuliła się do boku swojego mężczyzny. „Twoja brunetka. Czy miała tatuaże na kręgosłupie które zasłaniały jej chirurgiczne blizny?”
„Nie wiem. Mignął mi jedynie kawałek jej twarzy i była ona idealna.”
Jedno z pozoru delikatnych ramion uniosło się we wzruszeniu. „To brzmi jak ona.”
Czekaj. Uporczywa myśl uderzyła w Dallasa. „Ile lat ma ta kobieta? Jeśli była instruktorką Mii, kiedy Mia była nastolatką, dochodziła teraz, co? Czterdziestki? Pięćdziesiątki?”
„Tak, ale wiek się nie liczy. Ona nie starzeje się fizycznie,” Powiedziała Eden.
Zmarszczył brwi w zmieszaniu. Każdy się starzeje. No cóż, nie Kyrin. Cholera. „Jest kosmitą?”
„Nie. Nie sądzę. Nie mogę wyjaśnić czym jest. Nauka nigdy nie moim konikiem.”
„Dlaczego do ciebie strzelała?” zapytał Dallas.
„Tego również nie wiem. Byliśmy na misji. Jednej z wielu, na które szłyśmy razem. Byłyśmy w tej samej grupie, z tym samym celem.” Eden zmarszczyła brwi. „Nie pytaj o szczegóły, ponieważ nie mogę ci ich wyjawić. Tak czy inaczej, powiodło się nam. W drodze powrotnej do kwatery głównej, zjechała na pobocze, strzeliła do mnie i zostawiła na śmierć.”
Ręce Luciusa oplotły się wokół talii Rakanki i ścisnęły mocno. Pocałował ją w czoło, a nawet zmierzwił włosy. Podczas gdy jego ruchy były delikatne, Dallas mógł zauważyć śmiertelne błyski w jego ciemnych oczach. Tak, ta cała Le’Ace będzie cierpieć za swoje grzechy z przeszłości.
„Jest niezłym hardkorem.” Powiedziała Mia.
Eden ponownie skinęła głową. „Zabije każdego. Wiek, rasa, płeć, nic nie ma dla niej znaczenia. Nic jej nie przeszkadza.”
Wspaniale. Najprawdopodobniej, Jaxon był z tą małą żmiją. „Czy któraś z was ma może jej adres?” Zapytał Dallas.
„Masz mapę miasta?” zapytała Eden, zamiast odpowiedzi.
„Oczywiście.” Dallas zerwał się na nogi i wyszedł z salonu do swojego gabinetu. Niezbyt długa wyprawa biorąc pod uwagę wielkość jego małego mieszkania. Po tym jak znalazł kamerę holograficzną wrócił z powrotem do salonu. Położył małe czarne pudełeczko na środku stolika do kawy i wcisnął szereg wymaganych przycisków.
Duży, niebieski świecący trójkąt skrystalizował się nad nim, wielokolorowe światła pulsowały wewnątrz. Czerwone linie wskazywały ulicę, a małe czarne punkty domy i budynki. Musieli tylko nacisnąć w odpowiednie miejsce na pozornie płynnym ekranie, aby zaznaczyć i powiększyć go.
Wszyscy przykucnęli przy stoliku.
„W porządku. Tutaj, tutaj i tutaj,” powiedziała Eden, wskazując kiedy mówiła. „Senator Estap używał wszystkich trzech lokacji w tym mieście jako bezpieczne domy. Jest pewnie więcej, ale tylko w tych byłam osobiście.”
„Mieszkanie w śródmieściu, teren zamknięty na obrzeżach miasta i płaski odcinek terenu gdzieś na pustkowiu?” Mia zapytała sceptycznie.
Eden prychnęła. „Uwierz mi, teren nie jest płaski i jest wewnątrz większych zabezpieczeń, niż te na które się natknęłaś. To laboratorium.”
„Myślę, że będziemy musieli się rozdzielić.” Dallas potarł skronie, tępy ból z wcześniej powrócił. I się nasilał.
„Myślisz, że Jaxon trzymany jest pod kluczem bo został zainfekowany?” Eden zapytała z namysłem. Mogło tak być, a ta myśl wystraszyła go nie na żarty.
„Nie mówiłaś, że tylko zainfekowane kobiety umierały na Racce?”
„Chciałbyś. Niektórzy mężczyźni też.”
Lucius potrząsnął głową. „Przypomnij sobie dziecinko. Niewielu mężczyzn umarł od zarazy. Większość zginęła, ponieważ zarażone kobiety ich zjadły.”
Szczęka Mii opadła. „Zjadły ich? W sensie, jako posiłek?”
„Zgadza się.” Eden klasnęła w ręce, kiedy wspomnienia wsunęły się na swoje miejsce. „Dziewczyny stawały się kanibalami, a mężczyźni jedzeniem.”
To robiło się coraz leprze i leprze. „Byłoby miło dowiedzieć się o tej perełce wcześniej.” Zamknął oczy i złapał za grzbiet nosa, starając się bez powodzenia pozbyć tego wciąż nasilającego się bólu.
„Wszystko w porządku?” Zapytał Kyrin, w jego głosie można było dosłyszeć zatroskanie.
„Tak.”
„Zbladłeś,” zaobserwowała Mia.
„Czuję się dobrze. Po prostu martwię się o Jaxona.”
Zapadła cisza. Dallas wątpił, żeby mu uwierzyli. Brzmiał na słabego, nawet we własnych uszach. Kyrin znalazł się nagle u jego boku, chwytając za ramię, kiedy się wywrócił, nie mogąc się powstrzymać.
Oblały go zawroty głowy, rzeka która płynęła z jego umysłu do stóp i tylko uścisk Kyrina trzymał go w pionie.
„Mogę porozmawiać z tobą na osobności?” zapytał Kyrin.
„Nie.” No dalej. Bądź mężczyzną. Oparł się piętami o kamienną posadzkę i naciskał dopóki nie znalazł równowagi. „Przygotujmy się i idźmy odzyskać naszego chłopca.” Kolejna przerwa.
„Dallas, odprowadzisz mnie do kuchni i porozmawiamy na osobności.”
Komenda wślizgnęła się do jego umysłu, a stopy Dallasa zaczęły się poruszać zanim mógł je powstrzymać, wykonując z własnej woli to polecenie. Tak jak przy upadku, nie mógł się powstrzymać, wiedział jedynie że ból w jego głowie ustaje z każdym krokiem.
Wściekłość zajęła swoje miejsce.
Kiedy dotarli do kuchni, Dallas odkręcił się na przybysza. „Co to do cholery było?” Niewzruszony, Kyrin wzruszył jedynie ramionami.
„Masz moją krew. Jestem więc twoim krwawym panem.”
Nie do diabła. Otworzył usta, żeby warknąć w odpowiedzi, ale Mia wpadła do kuchni, drzwi zatrzasnęły się za nią. Dallas zacisnął usta. Jakby chciał światków tego całego mistrz - niewolnik gówna.
Kyrin zwrócił się do niej ze zrezygnowanym wyrazem twarzy. „Mia.”
„Słowo wyjść uciekło z twoich ust i zostaliśmy porzuceni.” Wskoczyła na ladę i spojrzała na nich. „Udawajcie, że mnie tu nie ma jeśli dzięki temu poczujecie się lepiej.”
„Kobiety,” wymamrotał Kyrin zwracając się z powrotem do Dallasa.
W porządku. Mia chciała patrzeć, pozwoli jej na to. „Nie jesteś moim pieprzonym mistrzem, dupku. Dostałeś ludzką krew, żeby uratować ci życie. Czy to znaczy, że masz krwawego pana?”
„Jakaś część mojej krwi pozostała w moim ciele, kiedy zostałem osuszony. Jako że moja krew jest dominująca, w krótkim czasie przyćmiła ludzką.”
„Niech ci będzie. Ale nie kontrolujesz mnie. Rozumiesz?”
Przez kilka minut, Kyrin milczał. Jego fioletowe oczy, oczy dokładnie tego koloru, który przybrały Dallasa, zaświeciły. „Upadnij na kolana.”
W następnej chwili Dallas był na kolanach. Skrzywił się, na nowo wezbrała w nim wściekłość. Próbował wstać, ale nie mógł zmusić ciała do działania. Jego mięśnie były całkowicie skostniałe.
Jedna z ciemnych brwi Kyrina uniosła się. „Teraz mi wierzysz?”
„Tak,” wyzgrzytał, odrażające przyznanie.
„Wstań.”
Dallas wstał, jego cofnięta pięść, wystrzeliła do przodu. Kłykcie roztrzaskały się na nosie Kyrina, łamiąc chrząstkę przy zderzeniu. W czasie gdy głowa kosmity odwróciła się na bok, rozbryzgując kew, Mia powaliła Dallasa na ziemię, przyszpilając górną połowę ciała kolanami.
„Nie rań go,” warknęła. „Arcadianin jest mój.”
Nos Kyrina powrócił na miejsce. Krew zaschła, wyparowując i nie zostawiając żadnego śladu po obrażeniach. „Chciałem jedynie powiedzieć, że wiem, iż jesteś zdezorientowany. Jeśli będziesz miał pytania na temat transformacji, jestem tu, żeby ci pomóc.”
Dallas chwycił uda Mii i zepchnął ją z ramion na brzuch, pozwalając gardłu na oddech. „Złaź ze mnie. Nie chcę cię skrzywdzić.”
„Nie skrzywdzisz jej.”
Ręce Dallasa opadły bezużytecznie na boki, a Mia uśmiechnęła się z zadowoleniem. „Nie możesz mnie zranić,” powiedziała.
„Mam nadzieję, że oboje zgnijecie w piekle,” Dallas oznajmił parze.
„Te bóle głowy, które miewasz,” powiedział Kyrin. „Pojawiają się dlatego, że walczysz z wizjami. Przestań walczyć, a bóle głowy odejdą.”
Mam przestać z nimi walczyć? Ta, jasne. Potrząsnął głową. „Wszystko co pokazują to ból i śmierć.”
Mia zwlekła się z niego całkowicie, uśmiech zniknął z jej twarzy. Promieniowała od niej troska, kiedy wyciągnęła rękę, aby pomóc mu wstać. „Nie miałam pojęcia, że masz wizję. Dlaczego mi nie powiedziałeś?”
„Nie było cię dokładnie ostatnio w pobliżu,” mruknął, siadając o własnych siłach. Jasny kolor malował się na jej policzkach.
„Wiesz przecież dlaczego odeszłam.”
Tak. Wiedział. Miała gdzieś tam przyrodniego brata oraz siostrę i była zdeterminowana, żeby ich odnaleźć.
„Wszystko jedno. To nie ma znaczenia.”
Kyrin również wyciągnął rękę, żeby mu pomóc.
Po raz kolejny Dallas poruszył się o własnych siłach. Wstał, trochę niepewnie.
Kyrin westchnął i opuścił rękę. „Zablokowałeś wizję. Kiedy to zrobiłeś, przepłynęła do mnie. Chcesz wiedzieć o czym była?”
„Nie.” Ponieważ w głębi duszy, jakaś część wiedziała. Potwierdzenie od przybysza mogłoby zmienić jego zdanie, zamienić w tchórza, zatrzymując w domu, z dala od Jaxona. Na to nie mógł pozwolić.
Obcy i tak mu powiedział. „Zamierzasz rozpocząć efekt domino. Wyjdziesz stąd żeby ratować przyjaciela i twoje życie zmieni się na zawsze. I to nie na leprze.”


Ostatnio zmieniony przez Gość dnia Śro 22:34, 23 Mar 2016, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Shinedown
Admin


Dołączył: 06 Wrz 2015
Posty: 3641
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Everywhere

PostWysłany: Śro 23:08, 23 Mar 2016    Temat postu:

Idziesz jak burza! Wielkie dzięki za kolejny rozdział Wink

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gość






PostWysłany: Czw 22:54, 24 Mar 2016    Temat postu:

Ciesze się, że się podoba, może później ( gdzieś za godz) wrzucę jeszcze mały bonus którego na chomiku nie będzie pewnie gdzieś do środy Razz
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: Czw 23:10, 24 Mar 2016    Temat postu:

Rozdział 9

Jaxon walczył z wściekłością jakiej nigdy przedtem nie doświadczył. A wszystko przez jedną kobietę. Le’Ace zrobiła dzisiaj kilka krytycznych błędów. Po pierwsze, zostawiła swój telefon na szafce nocnej kiedy brała prysznic, pozwalając mu zadzwonić do Dallasa. Po drugie, pozwoliła mu na usunięcie wewnętrznego przewodu i przekierowanie innych dla lepszego namierzenia jej ruchów. Po trzecie, unieruchomiła motocykl z myślą, że nie będzie potrafił go naprawić.
No i czwarty i najbardziej znaczący błąd, pocałowała go i zostawiła dla innego mężczyzny.
Jaxon mógł wejść do jej sypialni z zamiarem zmiękczenia jej, ale wyszła z łazienki naga, skóra błyszcząca od wilgoci i to on zmiękł.
To znaczy emocjonalnie. Fizycznie stwardniał. Jedynym zmartwieniem, był seksualny głód do niej i żadnej innej.
A kiedy poprosiła go z taką surowością, aby udawał, że to jej pierwszy pocałunek, wyglądając tak bezradnie jak nastolatka i z taką potrzebą jak ktoś umierający z głodu, sprawa Schönów przestała dla niego istnieć.
Albo była wybitną aktorką, co, jako Marie udowodniła wewnątrz celi Delenseansów, albo też padła ofiarą przemocy na jakimś etapie życia. Jaxon podejrzewał to drugie. Przesłuchiwał wystarczająco dużo ofiar, żeby rozpoznać znaki. Wahanie, nawiedzony błysk w oczach, całkowity szok przy w końcu osiągniętym orgazmie.
Żeby przetrwać, zrobię wszystko co konieczne, powiedziała mu. To również go niepokoiło. Dlaczego czuła, że grozi jej niebezpieczeństwo? Jakie koszmarne rzeczy, myślała że musi zrobić dla przetrwania? Myślała, że co się z nią stanie jeśli nie zrobi tych rzeczy? Dlaczego odczuwała potrzebę zbliżenia się do Schöna kiedy kobietom wyraźnie groziło przy nich niebezpieczeństwo? Dlaczego pchała się tak chętnie w zagrożenie?
Odpowiedzi niestety go omijały.
Gdy opierał się na lasce którą wziął z sobą na przejażdżkę, jego wzrok przesuną się na nią. Jej pierś unosiła się i opadała chaotycznie, jakby nie mogła złapać oddechu. Nogi drżały, jakby jej niewielka waga była za dużym wyzwaniem do utrzymania równowagi. Skórę miała bladą, wszystkie kolory z niej odpłynęły.
Jej sutki nie były twarde. A więc. Nachylanie się ku temu pieprzonemu kosmicie nie podniecało jej. Morderczy chwyt na lasce Jaxona w końcu zelżał. Dopóki ten przeklęty kosmiczny śmieć nie podniósł ręki i dotknął jej ramienia.
Przypływ zazdrości. Lanca zaborczości. Doświadczył obu i był wściekły na siebie, na Le’Ace. Zatrzymał się, wiedząc że jeśli tego nie zrobi, zabije drania. Dopiero kiedy odepchnęła rękę mężczyzny na bok, Jaxon mógł się zrelaksować. Nigdy nie próbował kogoś tak słodkiego. Nigdy nie dotykał nikogo tak doskonałego dla jego dłoni, jego ciała. Była teraz jego. Nie miał zamiaru się dzielić, nawet dla sprawy.
Znowu spokojny, ciężkim krokiem Jaxon tuszył naprzód, zmuszając wyraz twarzy do pozostania neutralnym, kiedy jego kostka i nadgarstek krzyczeli z bólu. Dostrzegł trzech mężczyzn którzy musieli być wsparciem Le’Ace. Dwóch grało w bilard, a jeden flirtował z barmanem. Ich wzrok był zbyt ostry, uwaga za bardzo skupiona na otoczeniu, zamiast na tym co się działo przed nimi, żeby byli kimś innym.
Le’Ace zerwała się do działania i spotkała go w pół drogi. Stali na środku baru, jedyne istniejące tylko osoby. Jej szmaragdowe oczy rozbłysły paniką. I ulgą?
„Co ty tu robisz?” Wyszeptała ostro.
Spojrzał na nią, próbując uciszyć swoje własne poczucie ulgi. „Nie ty jedna jesteś dobra w tym co robisz.”
„Cóż, świetna robota. Właśnie wystawiłeś się na niebezpieczeństwo.”
„Tak, jak ty.”
„Wystawiłeś mnie dupku.”
Nie odrywając wzroku od jej pięknych, wściekłych rysów, przeniósł uwagę na skraj, do samego kosmity. „Twój cel nigdzie się nie wybiera. Odesłał już trzy kobiety, tylko po to, żeby móc cię obserwować. Przykułaś jego uwagę. Misja zakończona.”
Przymrużyła oczy, ukrywając tęczówki tak, że mógł zobaczyć tylko płonącą czerń. „Moją misją było dowiedzenie się czegoś o nim. Teraz pewnie zastanawia się kim do cholery jestem i nie powie mi pieprzonej rzeczy.”
Chyba, że go uwiedzie? To niedopowiedzenie dryfowało z podtekstu jej głosu, sprawiając że Jaxon widział na czerwono. „Chcesz się czegoś o nim dowiedzieć? Dobrze. Zaprowadź mnie do jego stolika, przedstaw jako swojego brata i się zamknij. Zdobędę odpowiedzi. Ale jeśli go dotkniesz, chociaż jeden raz…” Mgła czerwieni pogłębiła się, przybrała na sile i musiał zacisnąć wargi, żeby nie zacząć wyć.
„Nie uwierzy, że jesteś moim bratem,” warknęła. „Nie jest idiotom.”
„Więc powiedz mu, że jestem twoim mężczyzną, szczerze mam to gdzieś.” Poczucie rezerwy Jaxona całkowicie zniknęło, nie pozostawiając filtru dla jego słów. „Po prostu skończmy z tym całym gównem.”
Zassała powietrze. Nie ze złości, ale… czego? Podniecenia? Wtedy zadrżała i już wiedział. O tak. Podniecenie. A to by znaczyło że… nie, na pewno nie. Oznaczałoby to, że podoba jej się, kiedy sobie odpuszcza, kiedy przestaje udawać kogoś kim nie jest. Podejrzewał to już wcześniej, ale to jednoznaczne potwierdzenie było słodkie jaki jej pocałunki.
„Powiedziałam mu, że jestem sama,” powiedziała, zniknął cały gniew.
„Powiedz mu, że skłamałaś.”
„Nie.”
Minęło kilka minut, a dźwięki wokół nich zaczęły przenikać do jego świadomości. Śmiech, rozmowy, ostre tony rokowej muzyki, szkło uderzane o siebie i kroki wchodzące i wychodzące z budynku. Jego nadal leczące się rogówki wciąż były wrażliwe, więc był wdzięczny za stłumione światło tworzące zamgloną atmosferę.
Najwyraźniej, Le’Ace nie chciała go w pobliżu jej celu. Żeby chronić Jaxona? Czy swoje własne interesy? Do diabła, przybysz był wystarczająco łady, żeby przyciągnąć męską uwagę. Może Le’Ace chciała go dla siebie z przyczyn, które nie miały nic wspólnego z jej zadaniem. Nie podniecał jej, pamiętasz?
„Wiesz co?” powiedział. „Mam lepszy pomysł.” Przekradł się obok niej w stronę przybysza najlepiej jak potrafił. Cholerne obrażenia. Nigdy nie był bardziej świadomy swoich słabości i bardziej tego nienawidził.
Decydując się grać rozwścieczonego chłopaka, nawet jeśli twierdziła, że jest singlem, skrzywił się na Schöna. „Ona jest moja,” powiedział, a w jego głosie było wystarczająco dużo prawdy, żeby mógł oszukać nawet samego siebie. Na razie, jest jeszcze moja, musiał sobie przypomnieć.
„Zauważyłem,” jego przeciwnik powiedział cierpliwie, ze spokojem. W jego dziwnym, wielowarstwowym tonie słychać było nawet ślady zainteresowania.
W pierwszy odruchy, Jaxon chciał aresztować drania tu i teraz. Wiedział do jakiego zła była zdolna ta rasa, widział to na własne oczy i był zmuszony przez to zabijać ludzi. Co więcej, lubił mieć całkowitą kontrolę nad sytuacją, a zamknięcie tej istoty, przynajmniej w niewielkim stopniu dawałoby ją Jaxonowi. Tutaj, na otwartej przestrzeni, było zbyt wiele zmiennych.
Rozumiał jednak potrzebę rozeznania się przed aresztowaniem. Wiedział, że czasami jedynym sposobem pozyskania informacji jest obserwacja, cierpliwość i podstęp.
Bardziej istotne od uchwycenia tego mężczyzny, było znalezienie informacji o tym gdzie ukrywa się reszta Schönów, w jaki sposób działają, jaki rodzaj broni i umiejętności posiadają. Ostatnie, było najważniejsze. Niektórzy obcy potrafią wejść w hipernapęd. Inni zdominować człowieka samą myślą. Niektórzy, mogą nawet przechodzić przez ściany.
I będąc nadal osłabionym, Jaxon nie chciał ryzykować przegranej próby pojmania obcego albo pościgu, tym samym ostrzegając podejrzanego, że A.I.R. był na jego tropie i ewentualnie wysyłając drania pod ziemię.
„Cierpisz,” powiedział obcy wskazując na jedno z pustych krzeseł. „Usiądź. Proszę.”
Tak uprzejmy, beztroski. To nie była reakcja której się spodziewał. Jaxon pozwolił, aby zmieszanie pokazało się na jego twarzy. „Przyszedłem tutaj, żeby skopać ci tyłek.”
Kosmita uśmiechnął się, ale jego wyraz twarzy nie był próżny. Jedynie rozbawiony. „Domyśliłem się,” powiedział, nie wspominając o oczywistym: Jaxon nie wyglądał na zdolnego do walki z własnym rozporkiem w celu skorzystania z łazienki, a co dopiero ze zwalistym gigantem. „Jednak do niczego nie doszło pomiędzy mną, a twoją kobietą. Chciałem porozmawiać, a ona mi to zapewniła.”
Twoja kobieta. Te dwa słowa pogłaskały jego poczucie zaborczości, zmniejszając złość. „ Chciałeś od niej jednak więcej.”
Zamiast odpowiedzieć, kosmita machnął na kelnerkę i zamówił kolejkę piwa. „Ostatnia szansa żeby usiąść. Pozwól, że postawię ci drinka. Wyglądasz jakbyś go potrzebował.”
Jeśli będzie bardziej naciskał, Schön może wyjść. Starając się wyglądać na zmęczonego, ale również uspokojonego w końcu usiadł. Następnie kopnął krzesło, wskazując Le’Ace żeby je zajęła.
Wciąż stała na środku baru, obserwując go i nie maskując swojego szoku. Próbowałem jej. Trzymałem ją, sprawiałem jej przyjemność. Rozpraszające myśli uformowały się w jego umyśle zanim mógł je powstrzymać. Była wizją kobiecości w swojej obcisłej czarnej sukience i rękawiczkach.
„Lubi grać trudną do zdobycia,” powiedział obcemu sztywnym głosem. „Ale jestem jej mężczyzną.”
„Nie wątpię.” Schön zaoferował kolejny uśmiech. „Bardzo silnie działam na kobiety i mogę wpłynąć nawet na najbardziej oddane. W innym wypadku nie przyszła by do mnie. Wiedziałem to od początku.”
Naprawdę wiedział? Jak?
Le’Ace przyłączyła się do nich z irytacją, siadając obok Jaxona i krzyżując ramiona na piersi. Przepuszczał, że zdecydowała się grać wściekłą dziewczynę która lubi się obrażać. „Nolan poznaj Jaya. Jay, Nolan. Wszyscy wiedzą, że jestem Jane. A teraz kiedy wszyscy zostali sobie przedstawieni…”
Powinni się rozdzielić, dokończył za nią w myślach. Mądry ruch, wplecenie ich imion do rozmowy, po to aby przypadkowo nie spalił jej przykrywki. Cóż, a przynajmniej bardziej niż to zrobił.
Odwrócił się od niej i skoncentrował na ‘Nolanie’. Fałszywe imię jakie słyszał kiedykolwiek. Tak samo fałszywe jak Jay i Jane.
„Bójka?” zapytał obcy zanim mógł odpowiedzieć, wskazując na jego laskę.
„Wypadek na motorze.”
„Ach.”
Jaxon uważnie zmierzył wzrokiem przybysza, nie próbując nawet ukryć swojej ciekawości. „Z jakiej rasy pochodzisz? Nie mogę cię rozpoznać.” Znał tą odpowiedź. Chciał po prostu dowiedzieć się czy Nolan to przyzna. Pytanie nie na miejscu, ale obcy nie wydawał się urażony.
„Twoi ludzie nazywają mnie Schön.”
Ponownie, nie była to odpowiedź, której Jaxon się spodziewał. Wzruszył ramionami żeby ukryć zaskoczenie. „Nigdy nie słyszałem.” Nolan również wzruszył ramionami.
„To nie oznacza, że nie istniejemy.”
Przybyły piwa. Kelnerka, mocno tleniona blondynka z rozmazaną szminką i olbrzymim biustem nie podtrzymywanym przez stanik, zatrzymała się żeby pogłaskać Nolana po szczęce. „Czy mogę zrobić dla ciebie coś jeszcze?”
„Nie, dziękuję.”
Kobieta westchnęła z rozczarowaniem, jej wyraz twarzy był niemal jak w transie. „Zostaw nas,” Powiedział Nolan i tak też zrobiła.
Jaxon przełknął łyk piwa, przyglądając się Nolanowi znad obrzeża. „Długo tu jesteś?”
„Tylko kilka tygodni.” Nadeszła odpowiedź.
„Dobrze się bawisz?”
Coś na kształt smutku przemknęło przez piękną twarz Schöna. „Nie. Opuszczając własny dom nigdy nie jest zabawne.”
„Dlaczego więc, przybyłeś tutaj?” Jaxon przedstawił pytanie jako zwykła ciekawość, ale był w stanie najwyższej gotowości. Czy Nolan mówił prawdę, czy też udawał? A jeżeli udawał to dlaczego? Coś podejrzewał?
Nolan spotkał się z nim spojrzeniem. Świeciło tysiącami małych gwiazd, gwiazdami, które zdawały się gasnąć z każdą mijającą sekundą. „Czasami zmiana lokacji jest jedynym sposobem na przetrwanie.”
Przetrwanie.
„Wasza planeta umiera, czy coś w tym stylu?” zapytała Le’Ace pochylając się do przodu i opierając łokcie na stole. Wydawała się zafascynowana słowami Nolana.
„Coś w tym stylu.” Nolan powtórzył wcześniejszy łyk Jaxona i wrzucił w siebie zawartość butelki. „Powiedzcie mi coś o sobie. Jestem najbardziej zainteresowany wszystkim co ma związek z miłością.”
„Nie kocham go,” odpowiedziała Le’Ace, patrząc na swoje dłonie. W jej głosie brzmiało ukłucie niepewności, drżenie które mówiło o wewnętrznej walce i zmieszaniu. „Nie mogę.”
Dobrze zagrane. Możliwe, że była wystarczająco dobrą aktorką, żeby oszukać go w łóżku. Być może nigdy nie została wykorzystana seksualnie i tylko lubiła udawać. Jaxon wiedział że go nie kochała, ale ta niepewność w jej głosie, jakby mogła go pokochać ale tego nie chciała była mistrzowska.
„Uratowała mi życie,” powiedział Jaxon. Pozostając najbliżej prawdy jak to tylko możliwe. W ten sposób ograniczał prawdopodobieństwo poślizgu. „Wyciągnęła mnie z wraku i upewniła się że otrzymam pomoc medyczną.”
Nolan zmarszczył brwi. „Więc nie znacie się zbyt długo?”
„Czasami wystarczy tylko chwila,” odrzekł Jaxon. Niestety, nie kłamał. Jedno spojrzenie na Le’Ace i dostał obsesji. Od samego początku, przemawiał do niego nie tylko jej rozkoszny wygląd, ale również jej złożoność, spowijająca ją tajemnica.
Zmarszczka na brwi Nolana zmalała. „Mówisz prawdę.” Zaskoczenie?
„Masz dziewczynę?” zagadnęła kosmitę Le’Ace, ponownie patrząc na niego z zachwytem.
Przypuszczał, że była to kara dla Jaxona za to, iż nie powiedział, że ją kocha. „Jane,” ostrzegł.
Zatrzepotała swoimi długimi rzęsami niewinnie. „Co?”
„Próba wzbudzenia we mnie zazdrości nie jest mądra.”
„Próba?” Zaśmiała się, beztroski dźwięk choć nie mogła ukryć ostrych błysków w oczach.
Nolan również się zaśmiał. „Nigdy nie będziesz się z nią nudził, prawda?”
„Nie.” Była kobietą wysoką w utrzymaniu jak to tylko możliwe, bardziej niż Cathy, jednak tym razem nie uciekał w przeciwnym kierunku. Biegł stale w jej stronę, starając poukładać puzzle z których się składała. „Niestety.”
Uśmiech Nolana stawał się coraz szerszy, aż w końcu zajął całą twarz. „Zastanawiałem się ile czasu zajmie A.I.R. przyjście do mnie. Jakich agentów za mną wyślą. Jestem zadowolony z wyboru.”
Na wspomnienie A.I.R., Jaxon zesztywniał nie mogąc kontrolować ani powstrzymać reakcji. Nolan o nich wiedział. Wiedział od samego początku. Le’Ace również zdrętwiała i znieruchomiała.
Jaxon mógł zaprzeczyć, udać zdziwienie. W następnej chwili, uznał jednak, że Nolan jest na to zbyt inteligentny. Musiał zaatakować. Kiedy ukradkiem sięgał po nóż przypięty do pasa, zapytał: „Dlaczeg tu jesteś? Dlaczego od nas nie uciekasz? Szukałeś nas celowo, prawda?”
Nolan przeszył go wzrokiem czystej determinacji. „Dlaczego tu jestem? Powiedzmy, że jestem zmęczony życiem i działaniami swoich braci. Dlaczego nie uciekam? Z tego samego powodu. Czy celowo was szukałem? Tak.”
„Twoich braci?” dopytywał się Jaxon, łapiąc po jednej rzeczy na raz. „Jako rasy?”
Skinienie głowy. „Są inni za których chcecie. Ci którzy zabijają wasze kobiety.”
„A ty, co? Chcesz nam pomóc ich znaleźć?” Le’Ace zaśmiała się bez humoru.
„Co chcę zrobić, a co zamierzam, to nie to samo. Więc tak, pomogę wam.”
Le’Ace przewróciła oczami. „Proszę. Mogłam być na tyle głupia myśląc że cię oszukałam, ale nie jestem aż tak głupia, żeby uwierzyć w pomoc z dobroci twojego gnijącego serca.”
„Udowodnij, że chcesz nam pomóc. Zacznij odpowiadając na nasze pytania,” oznajmił Jaxon ignorując wybuch Le’Ace. Wolałby raczej zrobić to bez niej, ale wiedział że nie będzie mógł się jej pozbyć. „Dlaczego zarażacie nasze kobiety?”
Nolan wypuścił smutne westchnienie. „Nie możemy się powstrzymać.”
Stół zatrząsnął się kiedy Le’Ace walnęła w niego pięścią. „Chrzanisz.” Jaxon rzucił w jej kierunku ciemne spojrzenie. Uspokój się, przekazał.
Teraz to ona go zignorowała. „Powiedz nam gdzie są ci inni twoi bracia. W ten sposób pomożesz nam najlepiej.”
Nolan zaśmiał się gorzko, odsłaniając zęby które wyglądały na ostrzejsze niż chwilę temu. „Myślisz, że to takie proste? Myślisz, że możesz wejść w ich szranki i ich pochwycić?”
„Tak.”
Jaxon złapał rękojeść ostrza i zsunął na kolano. Przekręcił delikatnie ciało, tak że znalazło się przed Le’Ace. Jeśli Nolan zrobi ruch w jej kierunku, umrze. Żadnych pytań, ani wahania. Chwilę później jednak, Jaxon zdał sobie sprawę, że Le’Ace zrobiła to samo. Że jej wcześniejszy wybuch pozwolił jej na leprze dotarcie do buta i wyciągnięcie noża. A teraz przesuwała się dyskretnie przed Jaxona. Chcąc go chronić.
Nie było czasu na rozważanie jego niekłamanej reakcji szoku i przyjemności.
Nolan skoczył na nogi. Jaxon i Le’Ace zrobili to samo. Nie chowając dużej ostrza, pozwolił srebru błyszczeć w świetle baru.
Le’Ace uprzedziła go, celując bronią ogniową w serce Nolana. Wystrzeliła. Niebieskie światło zniewalające przeleciało przez ramię obcego kiedy się uchylił.
Nolan zaśmiał się. „Niedługo się spotkamy. Nie mam, co do tego wątpliwości.” Cofnął się tyłem w stronę ściany.
„Zatrzymaj się,” wrzasnęła Le’Ace ponownie strzelając.
Znów udało mu się uniknąć błękitnej wiązki. Kiedy jego plecy dotknęły srebrnego kamienia, po prostu wyparował. W jednej chwili tam był, a w następnej już nie.


Ostatnio zmieniony przez Gość dnia Czw 23:11, 24 Mar 2016, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: Sob 9:02, 02 Kwi 2016    Temat postu:

Rozdział 10
„Nieźle poszło,” powiedziała Le’Ace, rzucając ostrza na stolik nocny. Normalnie, wyczyściłaby je i ostrożnie umieściła na ich stojaku, nie zależnie czy ich używała, czy też nie. Były jej najlepszymi przyjaciółmi, jej jedynymi przyjaciółmi. Tym razem jednak, była zbyt wściekła, żeby się przejmować.
Jaxon milczący i stoicki, pokuśtykał do łóżka i upadł na jego krawędź. Nienawidziła tej stoickiej postawy bardziej niż kiedykolwiek. Chciała rozwalić tą beznamiętną maskę na tyle kawałków, żeby nie mógł nigdy jej już przybrać. Wolała jego porywczość wewnątrz baru. Był tak wspaniale ludzki, tak ludzki jak zawsze sama chciała być.
Oparł dłonie na kolana i obserwował ją. Przypomniała sobie, że wcześniej zajmował dokładnie tą samą pozycję, a widząc go tam znowu przekształciło nici jej wściekłości w pożądanie. Wtedy nie był stoicki. Nie milczał. Był dziki i delikatny, dawca przyjemności.
Był pragnieniem.
„Nie masz nic do powiedzenia na swoją obronę?” Chciała tupnąć nogą jak dziecko i ledwie powstrzymała tą pokusę. „Dlaczego nie powiesz mi, co chciałeś osiągnąć, hmm? Śledzenie mnie do baru było głupie!”
Wciąż milczał.
„Tam były kamery Jaxon. Agenci którzy obserwowali i nagrywali nasz każdy ruch.”
„Wiem,” w końcu powiedział. Jego płaski ton głosu nie zdradzał żadnych emocji.
Rozdzierała ją frustracja kiedy zaczęła przechadzać się przed nim. Tam i z powrotem, tu i tam, dopóki nie stał się ciemną smugą u jej boku. ”Czy masz pojęcie, jaką dostanę przez to karę?”
Wyprostował plecy, a wzrok stał się gorącym piętnem, badając. „Karę?”
Oczywiście że zawiesił się na tym małym wyznaniu, jedynej rzeczy której nie chciała wyjaśniać. „Po pierwsze, pozwoliłam ci uciec. Po drugie, dopuściłam do tego, żeby przybysz ku**a zniknął. Tak zostanę ukarana.”
„Cóż, nie mogłaś powstrzymać przybysza i oboje dobrze wiemy, że zniknąłby niezależnie od tego czy tam byłem. Od pierwszej chwili dokładnie wiedział kim i czym byłaś. A teraz, co miałaś na myśli mówiąc że zostaniesz ukarana? Przez kogo? Twojego szefa? Tatusia?” To pojedyncze słowo ociekało sarkazmem. „Co może ci zrobić? Zbić?”
Przesunęła dłonią w dół twarzy, pasy je pierścionków wbijały się w jej skórę. Jaxon o niczym nie wiedział. Nie miał pojęcia co mogło i będzie jej zrobione. Jakaś jej część, chciała nagle mu to wyznać. Inna natomiast domagała się absolutnego milczenia. Zawsze milczenia. Mówiąc o rzeczach które musiała znosić przez lata, było jak podzielenie się z kimś innym jej najgłębszym upokorzeniem.
„Le’Ace,” odezwał się Jaxon. Brzmiał teraz na zaniepokojonego. „Kto cię ukarze? Co zrobią?” Jej uszy wypełniło brzmienie własnego oddechu, płytkie i szorstkie. Przez chwilę, straciła kontakt z rzeczywistością. Teraźniejszość stopiła się z przeszłością, obrazy przeskakiwały w jej umyśle. Ciemna, wilgotna cela. Samotność. Ból. Igły. Testy. O Boże, testy. Było ich tak wiele.
Jako mała dziewczynka, spędzała każdą wolną chwilę, modląc się o brata lub siostrę którzy ją uratują. O rodziców, nie za bardzo. Jej pierwsi szefowie, byli w istocie jej ojcami. Stworzyli ją z starannie wyselekcjonowanego DNA - ludzi, zwierząt, obcych, sama nie wiedziała skąd pochodziły poszczególne części – łącząc kawałki których pragnęli i wyrzucając resztę. Kiedy dorosła, zrobili także wszystko co w swojej mocy, żeby pozbyć się jej słabości charakteru.
Pragnęli perfekcji, kogoś zimnego ale również plastycznego.
Kiedy pokazała mniej niż oczekiwali, zamykali ją żeby ‘przemyślała’ swoje działania, albo wysyłali na misję którą gardziła i wiedzieli o tym. Zawsze mówiono jej, że to część jej warunkowania. A najlepsza część: myśleli, że powinna im dziękować za sprowadzenie na właściwą ścieżkę.
Uciekł jej gorzki śmiech. Kiedyś, dostała rozkaz doprowadzenia celu na przesłuchanie. Strzelał do niej, więc ona strzeliła do niego, mając zamiar trafić w ramię. Potknął się, zmieniając położenie ciała i dostał kulkę prosto w serce. Umarł w drodze do szpitala. Za tę ‘zbrodnię’ rozkazano jej pieprzyć się za informacje z jej następnym celem. W ten sposób, nie mogła go przez przypadek zabić.
Innym razem zeskoczyła z budynku ścigając przybysza i zwichnęła kostkę, co ją spowolniło. Przez to, obcy jej uciekł. Kiedy wróciła do laboratorium, Le’Ace została zmuszona walczyć i tropić przybyszy ze złamanymi kośćmi. I tak, jedynym sposobem, żeby się tego nauczyła było połamanie jej kości i rzucenie w dzicz.
Co Estap jej za to zrobi?
Z pośród wszystkich właścicieli, był najgorszy. Nie miała dowodu, ale wiedziała że ojciec Estapa zabił je twórców, żeby się nią ‘zaopiekować.’ Umarli zbyt blisko siebie, zbyt dużo wypadków, żeby to było zatuszowane. Estap Senior był wysoko postawionym urzędnikiem rządowym i natknął się na jej akta, decydując że będzie atutem. W tamtym czasie, Estap Junior był na niskim poziomie, starając się wypracować drogę w górę.
Kiedy jego ojciec umarł, dowiedziała się, że zostawił mu ją w spadku. Jak dom albo samochód. Od razu została zaciągnięta do pracy na karierę tego drania. Kazał zabijać niewinnych, którzy stali mu na drodze. Zarządził kradzież oszczędności swojej przyszłej żony, tylko po to, żeby kobieta była bardziej skłonna na ślub.
I teraz, tu właśnie była Le’Ace. Wciąż pionek. Czy Estap powie jej, aby zabiła Jaxona za wchodzenie w drogę? Odsunie ją całkowicie od tej sprawy? Rozkaże znaleźć Nolana i pozwolić kosmicie na zarażanie, żeby mogła zostać zbadana? Wirusy i bakterie nie żyły długo w jej ciele, chwalić te wszczepione drobinki. Ale jednak znowu, zastanawiała się czy wirus Nolana ich nie pokona. Zaczęła się zastanawiać czy zostanie zarażona, badana i obserwowana.
Oddech ugrzązł w jej gardle, piekąc i paląc. Czarne i złote plamy migotały w polu widzenia. Nierówne oddechy stały się w jej uszach nieskładnym dzwonieniem. Zdała sobie sprawę, że ma cholerny atak paniki kiedy jej przepona zadrżała, a następnie skamieniała.
„Le’Ace!” wrzasnął Jaxon. Jego głos zagrzmiał przez szum krwi. „Mishka!”
„Za chwilę wszystko będzie w porządku,” zdołała wyrzucić przez zaciśnięte gardło. Zawroty uderzyły w jej umysł, jej myśli szybko wymykały się spod kontroli. Śmierć, zniszczenie, ból, ciemność. Oddychaj do cholery. Wdech, Wydech. „Po prostu …dawno… tego nie robiłam. Potrzebuję… chwili.”
Omijanie blokady systemu. Przeciążenie emocjonalne. Musisz się uspokoić.
Bez kitu. Ale wiedza tego, co musi zrobić nie pomagała. Panika nadal przez nią przechodziła, przybierając na silę, rosnąc, kwitnąc. Jej kończyny drżały tak mocno, że czuła jakby miała konwulsje. Wyschło jej w ustach, pozostawiając gigantyczny kłębek bawełny. Krew zamarzła, jednak jej skóra rozgrzała się do czerwoności. Niejasno zdawała sobie sprawę że Jaxon znów wołał jej imię. A później znowu.
Uspokój się. Teraz.
„Nie… mogę.” Nie mogła złapać oddechu, nawet najmniejszego obłoczka. Dlaczego walczę ze śmiercią? Czemu? Beze mnie świat byłby lepszym miejscem. Nie byłoby bólu, ani pracy.
Nie byłoby Jaxona.
Nagle coś mocnego i ciepłego oplotło się wokół jej talii - zdała sobie sprawę, że to Jaxon. Słodki Jaxon. Ale było już za późno. Panika przebiła się przez wszystkie osłony które posiadała, owładając ją. Jej skóra wciąż się nagrzewała, krew zamarzała i te dwie temperatury tworzyły dziką burzę wewnątrz jej ciała.
Wyłączenie za pięć… cztery… trzy… dwie… Jej cały świat obrócił się w czerń.
Jaxon zaniósł bezwładne ciało Mishki na łóżko i delikatnie ją położył. Jego własne zniszczone ciało sięgnęło granicy, ale nie zważał na to. Kilka minut wcześniej nie marzył o niczym więcej od drzemki, dziesięciu tysięcy proszków przeciwbólowych i dłoni zaciśniętych na pięknej szyi tej kobiety.
Wszystkie te potrzeby zniknęły w momencie kiedy zobaczył jak Mishka blednie. Mishka. Tylko kilka razy nazwał ją po imieniu, ale było ono wyryte głęboko w jego duszy i nie mógł o niej myśleć inaczej, mimo że próbował. Le’Ace nadawało dystansu, było zbyt bezosobowe.
Kiedy zbladła, jej skóra stała się tak przejrzysta, że mógł zobaczyć niebieskie żyły pod spodem. Tak wiele żył , więcej niż posiadał normalny człowiek. Przerażenie zalśniło w jej oczach jak dwie bliźniacze gwiazdy. Od jej ust rozchodziły się linie napięcia. A później zaczęła rzęzić, jakby nie mogła oddychać.
Co wywołało tak intensywną reakcję?
Zaniepokojony, wyciągnął się obok niej i oparł głowę na ramieniu, przyglądając się jej. Odgarnął truskawkowe loki z jej błyszczącej od potu twarzy najlżejszym z dotyków.
Jej bujne usta były zaciśnięte, a na dolnej wardze widniały cztery ślady po zębach, którą wyraźnie przegryzała. Jej pozbawione maskary rzęsy, były tak długie że rzucały ostre cienie na jej idealne policzki. Nigdy nie założyła powtórnie kolczyków więc jej uszy były puste.
Złote światło lampki lśniło nad nią, oświetlając czystość jej skóry. Na szczęście, wracały jej kolory pozostawiając słodki różany rumieniec. Zakładał, że miała dwadzieścia pięć, dwadzieścia sześć lat, co czyniło ją mniej więcej sześć lat młodszą od niego. Nie posiadała żadnych zmarszczek, żadnych plam od coraz bardziej szkodliwego słońca.
Następnie jego wzrok uchwycił małą niedoskonałość i usta Jaxona wykrzywił grymas. Tam, na skraju lewej skroni znajdowała się biała, pomarszczona blizna. Nie blizna operacyjna, ale taka zrobiona przez ząbkowane ostrze. To wkurzyło go po królewsku ponieważ dokładnie wiedział co przeszła. Miał podobną bliznę na lewym biodrze.
Jaki rodzaj przemocy musiała przetrwać przez swoje krótkie życie? Prawdopodobnie, więcej niż on, żeby sprawić, że ta silna, odważna kobieta mogła zabić Thomasa bez mrugnięcia okiem. Nie wydawała się przejmować spotkaniem z Nolanem, który mógł zamienić ją jednym pocałunkiem w kanibala.
Ale jednak, myśl o karze niemal ją zniszczyła. Jej wyraz twarzy ściągnięty, ciało napięte. Jak wojownik na wojnie czekający na nadchodzący cios.
Mimo, że był na nią wcześniej wściekły, chciał brutalnie i z zimną krwią zamordować osobę odpowiedzialną za wywołaną u niej reakcję. Oczywistym było że… mężczyzna? Kobieta? Ludzie? Było oczywiste, że wcześniej też ją karali. Surowo.
Zrobię wszystko co konieczne żeby przeżyć.
Jej słowa ponowie rozbrzmiały w jego umyśle. Do czego zostawała zmuszana, żeby uniknąć tej pobudzającej strach kary?
I dlaczego pozwalała im się krzywdzić? Bierne akceptowanie kary wydawało się całkowicie do niej niepodobne. Chyba, że byli tak silni, że nie mogła się przed nimi bronić. Wcześniej bawił się ideą, iż padła ofiarą seksualnej przemocy, prawe porzucając ją kiedy kłamała Nolanowi, teraz jednak ponownie to rozważał. Czy była karana seksualną przemocą? Fizyczną przemocą?
Zacisnął dłoń przy boku w pięść.
Miał normalne dzieciństwo. Cóż, na tyle normalne dzieciństwo, na ile może mieć najbogatsze dziecko w mieście. Jego rodzina go kochała, prawdopodobnie za bardzo. Rozpuścili go, dając mu wszystko czego zapragnął.
W wieku lat pięciu, rozwinęło się w nim poczucie uprawnienia. Jeśli widział coś, co mu się podobało, nie zależnie czy należało do kogoś innego, po prostu to brał. Za pomocą wszelkich niezbędnych środków.
Gdy wchodził w dorosłość, zaczął przebierać w dziewczynach, jakby były seksualnymi chusteczkami, jego do używania i wyrzucania według zachcianki. One również mu na to pozwalały. Jego policzki były wtedy gładkie, a nie pokryte bliznami, a jego pieniądze sprawiały, że był popularny. Nie przejmował się nikim poza sobą. Nie przejmował się uczuciami innych ludzi.
Aż pewnej nocy, wszedł do swojej sypialni znajdując jedną z dziewczyn z którymi się przespał i bezdusznie się tym chwalił, zwisającą z jego sufitu. Wślizgnęła się do domu jego rodziców i popełniła samobójstwo. Żeby dać mu nauczkę, mówił jej liścik. Zrujnował jej życie, a teraz ona zamierzała zrujnować jego.
Udało jej się. Od tamtego czasu, poczucie winy stale przypominało mu o konsekwencjach każdego działania. O skutkach każdego wypowiedzianego słowa. Tamtej nocy, zaczął zakopywać swoje najdziksze części osobowości, przekształcając się z mówcy w słuchacza, z użytkownika w używanego, z czyniącego zło w uszczęśliwiającego innych.
Kilka miesięcy później, zaczął nawet trening na agenta A.I.R. Nie na obozie w którym Mia czasami uczyła, ale przez wojskowych przyjaciół jego ojca. Zaburzenia snu, głód i intensywny trening bojowy pomogły w jego dalszych zmianach.
Następnie, po przyjęciu do elitarnej jednostki patrolującej Nowe Chicago, ofiary na które się natknął przybiły ostatni gwóźdź do trumny jego starego ja. Ich ból, wytrzymałość i odwaga, napełniały go pokorą i zawstydzały go. Chciał stać się lepszą osobą.
Co musiała znosić Mishka, żeby stać się kobietą którą jest dzisiaj? Znowu się zastanawiał.
„Nikt cię nie skrzywdzi,” zapewnił ją, nawet jeśli nie mogła go usłyszeć. „Jestem tutaj. Obronię cię.”
Jak gdyby rzeczywiście go usłyszała, jej wyraz twarzy złagodniał a kolory się pogłębiły. Chciał tak bardzo ją pocałować, ale nie zrobił tego. Nie, bez pozwolenia.
Pozostał w miejscu, czekając aż się ocknie.
Nie musiał długo czekać. Kilka chwil później, otworzyła powieki i wypuściła z ust oddech. Zrywając się do pozycji siedzącej, dysząc, szybko przeskanowała otoczenie. „Jesteśmy tylko ja i ty,” zapewnił.
Zesztywniała, nie odwracając się, żeby na niego spojrzeć. „Zemdlałam.”
„Tak.”
„Złapałeś mnie? Zaniosłeś do łóżka?”
„Tak.” Bądź z nią delikatny. Kiedyś myślał o jej sile, ale teraz podejrzewał, że była bardziej krucha niż inne kobiety z którymi miał do czynienia. „Czy powiesz mi, co tak bardzo wprawiło cię w panikę? Proszę.”
Wciąż jednak, nie zwróciła się do niego twarzą. „Nic dobrego nie wyniknie z rozmowy z tobą.”
„Skąd wiesz?” Rozmawiałaś o tym z kimś innym?”
„Nie.” Przyznała się z wahaniem.
„Więc mnie wypróbuj.”
„Ty pierwszy. Powiedz mi coś o sobie. Coś upokarzającego.”
Różane fale włosów spadały na jej plecy niczym wodospad jedwabiu. Wyciągnął rękę i przesiał przez nie swoimi potrzebującymi palcami. „W porządku,” powiedział.
W końcu odwróciła spojrzenie w jego kierunku. W jej oczach tkwił szok. Szok który wkrótce ukryła mrużąc oczy. „Będę wiedzieć kiedy skłamiesz.”
Nie wiedział w jaki sposób, ale i tak powiedział, „Co również oznacza, że będziesz wiedziała, iż mówię prawdę.” Ułożył się na plecach i założył ręce za głowę, aby powstrzymać je od przyciągnięcia jej do swojego obolałego ciała. Nie była gotowa na tego rodzaju kontakt. W tej chwili przypominała węża gotowego do zatopienia zębów jadowych w swoją ofiarę. „Co chciałabyś wiedzieć? Coś o jednej z moich byłych, czy o mojej pracy?”
„O obu.” Rozłożyła ręce na materacu, koniuszki jej palcy ocierały się o jego biodro.
Musiał ugryźć się w język, żeby nie prosić o więcej. Nie mógł jednak ukryć drżenia swojego fiuta. Będąc blisko niej, wdychając jej słodki zapach, podniecało go bardziej niż wchodzenie w inną kobietę. Dlaczego, tego wciąż nie wiedział. Ale tak właśnie było.
„Pracowałem kiedyś pod przykrywką,” powiedział. „Wybrano mnie, ponieważ jestem dobry w wyciąganiu odpowiedzi z najbardziej dyskretnych ludzi.”
Wydęła wargi. „Ta ciekawostka jest w twoich aktach, ale muszę przyznać, że jeszcze nie widziałam tych twoich, tak zwanych umiejętności. Nie dowiedziałeś się niczego nowego od Schöna.”
Jaxon nie odpowiedział, nie chciał zwracać uwagi na fakt, że za chwilę Mishka wyjawi mu swoje najmroczniejsze sekrety. Tajemnice którymi prawdopodobnie z nikim się nie dzieliła.
Jak to mówiło o jego umiejętnościach?
„Chcesz o tym usłyszeć, czy nie?”
Machnęła dostojnie ręką.
Chciał pocałować, ten niezadowolony wyraz twarzy. „Jak pewnie wiesz, niektóre rasy, z niewiadomego powodu, opierają się całkowicie na seksie.”
Kiwnęła sztywno głową, odwracając wzrok. Pokazując więcej niż zdawała sobie sprawę.
„Zostałem wysłany do międzygatunkowego klubu niewoli. Jako uległy.” Przerwał, żeby dać się przyswoić słowom. „Mój cel lubił ludzkich mężczyzn, więc pozwoliłem jej się użyć, aby zdobyć dostęp do jej domowej twierdzy.”
Po raz kolejny Le’Ace przestała oddychać. Tym razem jednak, nie miało to nic wspólnego z paniką ale raczej… nadzieją? Nadzieją że ktoś może ją zrozumieć? Może bać, oraz współczuć?
Nie udzieliła mu jeszcze pozwolenia, ale i tak sięgnął ręką zaciskając palce na podstawie jej karku. Pociągając, miał ją obok siebie, jej głowa spoczywała w zagłębieniu jego szyi. Nie protestowała.
Nie, przysunęła się bliżej.
„Pieprzyłeś się z nią?” zapytała.
„Tak.”
„Brzydziłeś się sobą?”
„Tak, ale nie dlatego, że czułem się zgwałcony, czy coś w tym stylu. Wróciłem do domu i zwymiotowałem, ponieważ to mi się podobało, znajdowałem w tym przyjemność. Pozwoliłem kryminalistce mnie wykorzystać we wszystkie możliwe sposoby i doszedłem. Wiele razy.”
„Prawda,” wyszeptała, jej szok mieszał się z zdziwieniem. „Czy od tamtego czasu pełniłeś rolę uległego? Z własnej woli?”
„Nie. W sumie, powróciłem do starych nawyków i sypiałem z tyloma kobietami ile się dało. W większości prostytutkami, kobietami które pozwalały mi na pełną kontrole. Nieco później, poznałem Cathy. Była najbardziej kobiecą kobietą jaką mogłem znaleźć, cała w różu, błyskotkach i falbankach, oraz bardzo spokojna w łóżku. Myślę, że była to jedna z tych rzeczy, które mnie do niej przyciągały i trzymały przy jej boku przez tak długo. Nie przypominała mi o moim gorszącym zachowaniu.”
„A ja?” zapytała Mishka bez wahania.
„Nie.” To była prawda. Nie dlatego, że była spokojna, ale dlatego, że Jaxon bardzo pragnął rościć sobie do niej prawo. Posiąść ją. Nic innego wydawało się nie mieć znaczenia. Musiał ją wziąć jak tylko mógł. Jeśli chciała go związać i schłostać, pozwoliłby na to. Jeśli chciała zgaszonych świateł i pozycji misjonarza, również na to by się zgodził. „Od kiedy cię spotkałam to jest jedyna okazja, kiedy nawet wspominam o klubie niewoli. Prawdę mówiąc skupiałem się tylko na tobie.”
Przez dłuższy czas otaczała ich cisza. Myślała, pogrążając się w swoich przemyśleniach. Czekał. Zaczęła rysować kręgi na jego piersi. Jeśli posiadałby moc, pozbyłby się koszulki pojedynczą myślą. Jednak teraz, mógł poczuć ciepło jej palców niczym żywe przewody., przesyłające przez niego maleńkie elektryczne iskierki.
Następnie się odezwała.
„Żyję, ponieważ mi na to pozwolono. Jestem niewolnikiem.” Następnie popłynęła z niej, przerażająca historia zniewolenia, jej osobisty rodzaj więzów - chip komputerowy który decydował o jej śmierci i mężczyznach którzy pociągali za jej sznurki. Jaxon słuchał z przerażeniem, wściekłością i bezradnością. Pod koniec, kipiał z emocji, topiąc się w nich. To co mu powiedziała, było gorsze niż sobie wyobrażał. Ci mężczyźni traktowali Le’Ace jak zwierzę. Kontrolowali jej działania jak lalkarze. Grozili, karali, wyzyskiwali.
Jeden wciąż to robił.
Ramiona Jaxona zacisnęły się wokół niej, przyciągając ją tak blisko, że jej serce znajdowało się tuż nad jego, zgrywając się biciem. Nie wiedział co powiedzieć. Wiedział, że słowa nie naprawiłoby wyrządzonego jej zła. Krzywdy, którą nadal zadawano.
„Mishka,” powiedział, chcąc chociaż spróbować.
„Wszystko w porządku. Dam sobie radę. Zawsze to robię.” Zaśmiała się, lekko drżącym dźwiękiem.
Starał się go uspokoić? Westchnął, oddech spowodował, że kilka kosmyków się uniosło. Podczas następnego wdechu, opadły na jego brodę, łaskocząc. „Czy jest jakiś sposób na usunięcie chipu?”
„Nie, bez zabijania mnie.”
„Skąd to wiesz?”
„Powiedzieli mi.”
„I zaufałaś im?”
Nie miała odpowiedzi.
„Jakiś sposób na kradzież lub wyłączenie panelu sterowania?”
„Pewnie jakiś jest, ale go nie znalazłam. I wież mi, szukałam.”
„Czy teraz cię monitorują?” zapytał.
„Nigdy tego nie wiem. Jednym spojrzeniem mogą stwierdzić gdzie jestem, ale tak naprawdę nie wiedzą co robię.”
„To nie w porządku. A co z…”
„Jaxon, przestań. Po prostu przestań dobrze? Nie możesz mnie uratować. Poza tym, nie dlatego ci powiedziałam. Jesteś po prostu pierwszym mężczyzną którego… którego… sama nie wiem. Działasz na mnie. Nie wiem dlaczego. Chce żeby to się skończyło. Cholera, dzisiaj ledwo mogłam wykonać moją pracę.” Wydała kolejny z tych szorstkich śmiechów. „Zanim tam dotarłeś, byłeś jedyną rzeczą o której myślałam. A kiedy się pojawiłeś, jedyne o czym myślałam to cholerne wyciągnięcie cię stamtąd, żebyś był bezpieczny. Ale wiesz co? Kiedy tak rozpaczliwie modliłam się o koniec tego szaleństwa, jednocześnie myślałam jak będę załamana kiedy się to skończy. Co do diabła jest ze mną nie tak?”
To co mówiła zdruzgotało go. Ale zanim mógł odpowiedzieć, jej telefon zaczął wibrować na nocnym stoliku.
Oboje zesztywnieli. Podniosła się, spoglądając na niego. Jej oczy zeszkliły się i już wiedział. „Mój szef,” powiedziała ponownie blednąc.
Jej kat.
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: Śro 12:48, 04 Maj 2016    Temat postu:

Rozdział 11
Le’Ace wycofała się z ciepła i stabilności ciała Jaxona. Najcięższa rzecz jaką zrobiła. Wstała, ściągając telefon z nocnej szafki i ruszyła do łazienki, zamykając za sobą drzwi kopniakiem. Wszystko bez jednego słowa.
Jaxon nie próbował jej zatrzymać. Co również było dobre. Czuła się teraz tak bezbronna i odsłonięta, że mogła mu wydrapać kolejny oczodół. Znał teraz jej najgłębszy upokorzenie. Ale jednak, jego stosunek do niej się nie zmienił.
Czekaj. To nie była prawda. Jego zachowanie się zmieniło. Z gniewy w łagodność, prawie… czułość. Jak teraz, mogła zachować od niego dystans?
Zawsze zastanawiało ją, jak ludzie się zakochują, jak zachowują bliskość emocjonalną między sobą w tym świecie pełnym chaosu i rozpaczy, teraz już wiedziała. Dzielili się swoją przeszłością i pokazywali sobie nawzajem wewnętrzne blizny, pławiąc się w fałszywym przekonaniu, że w przyszłości będą mogli obronić tą drugą osobę od zadanego bólu.
Nikt nie mógł mnie ochronić. Nie całkowicie. A tutaj trzymała dowód. Podparła wolną rękę na zimnych płytkach i podniosła telefon do ucha. Strach, terror i determinacja toczyły zażartą walkę w jej piersi.
„Tak,” powiedziała. Neutralny ton, Dobrze. Musiała rozegrać to z Estapem jak w zwykłych okolicznościach. Spokojnie, chłodno i beznamiętnie. Dobrze ją wyszkolono. Jedynymi okazjami, kiedy jej szkolenie leciało na łeb na szyję były sytuacje związane z Jaxonem.
„Zawiodłaś,” odpowiedział Estap.
„W jaki sposób?” Nienawidzę cię. „ Przybliżyłam cię do odpowiedzi bardziej niż inni, chociaż obcy wiedział kim byłam od momentu pojawienia się w barze. Czekał na mnie, prosząc o pomoc.”
Trzeszcząca cisza, naładowana napięciem. „Powiedziano mi że pojawił się ranny agent A.I.R. Czy nie kazałem ci trzymać go w ukryciu?”
„Powiedziałeś mi żebym zadbała o jego potrzeby i wyciągnęła tajemnice.”
„Semantyka. Dlaczego pozwoliłaś mu opuścić teren?”
„Źle go oceniłam.” Prawda. „Uwierz mi, to się więcej nie powtórzy.”
Kilka sekund wieczności minęło w ciszy, zakłóconej tylko spokojnym oddechem Estapa. Wiedziała, że robił to specjalnie. Chciał żeby się denerwowała, wiła. Drań. Nie da mu tej satysfakcj.
„Myślę, że on ci się podoba,” odrzekł w końcu Estap.
Serce zamarło jej w piersi. „Proszę cię. O jest obrzydliwy.” Było dla niej odrażające nawet wypowiedzenie tego kłamstwa.
„Znasz moje zdanie na ten temat Le’Ace. Przywiązanie wiąże się z rozkojarzeniem.”
Nie wspomniała o tym, że Estap sam był żonaty, że często ‘naradzał się’ ze swoją sekretarką, a w każdą biznesową podróż wliczał się czas ‘odświeżenia’ w pokoju hotelowym ze swoją eskortą. On po prostu podkreślił fakt że jest człowiekiem, a ona nie.
Nie wspomniała również o tym, że kilka razy go śledziła, robiła zdjęcia holograficzne i anonimowo wysyłała je do jego żony. Nie żeby coś to dało. Żona od niego nie odeszła.
„Nie masz nic do powiedzenia Le’Ace?”
„Mówiłam ci. On mi się nie podoba.” Nie mogła zmusić się do ponownego nazwania go obrzydliwym.
„Powiedziano mi że odstraszył Schöna,” oznajmił Estap, jasno dając do zrozumienia o karze.
„Źle ci powiedziano. Nie odstraszył przybysza. Ja to zrobiłam.”
Estap zachłysnął się, wyraźnie będąc w trakcie picia. Odkaszlnął, oczyszczając gardło. „Ty? Dlaczego?”
„Żeby zapobiec publicznej rozróbie. Sir.”
„Moi agenci mogli zapobiec bójce,” powiedział ostro. „Miałaś inne rzeczy do roboty.” Jego słowom towarzyszyło zirytowane westchnienie. „Dowiedziałaś się czegoś podczas tej krótkiej rozmowy?”
Jakby już tego nie wiedział. Jeden z jego agentów musiał nagrać całe zajście. „Nazywa się Nolan i fascynuje go miłość. Twierdzi, że nie podoba mu się, co robią jego bracia i wkrótce się ze mną skontaktuje ze sposobem na ich powstrzymanie.”
„Wątpię żeby wrócił do baru.”
„Nie. Raczej tego nie zrobi.” Była tego pewna. Nolan nie był głupi. Musiał wiedzieć, że rozmowa nie będzie wchodziła w grę. Że zostanie złapany. Ludzie Estapa pewnie już pracowali nad uniemożliwieniem procesu dematerializacji, zamykając obcego w miejscu. „Czy zanotowano przy barze obecność Nolana po jego zniknięciu?”
„Nie. Wyparował z naszego radaru całkowicie, jakby rozpłynął się do innego wymiaru, a nie w tamtej ścianie.”
Inny wymiar? „Czy to jest realna możliwość?” Do diabła, przypuszczała, że w tym nowym świecie wszystko jest możliwe.
„Przyglądamy się temu.”
Co oznaczało, ‘nie jesteś upoważniona do tego typu informacji’. Wywróciła oczami. „Moje dalsze wytyczne?”
„Pomyślę, porozmawiam z kolegami i przekaże ci nowe rozkazy rano.” Co, żadnej kary? Dalszych upomnień? Nie ośmieliła się robić sobie nadziei.
„Dowiedziałaś się czegoś więcej od agenta?” zapytał Estap.
Nie, nie miała nadziei. Jej ramiona opadły. „Jedynie, że toksyny przenoszą się z Schöna na człowieka poprzez płyny ustrojowe.”
„Tak jak podejrzewaliśmy. Znaleźliśmy coś w ślinie Nolana. Szkło które zostało przyniesione do laboratorium, cóż, flegma przybysza była tak żrąca, że wyżerała brzegi. Otwierając drzwi do tysięcy pytań. Na przykład, dlaczego ślina nie paliła ofiar.” Trzeszcząca przerwa. „Próbowałaś wszystkiego co w twojej mocy, aby skłonić Jaxona do mówienia?”
Czy go pieprzyła? Tego chciał się od niej dowiedzieć. Drań, pomyślała ponownie. „Tak,” skłamała. „Wydaje mi się, że nie wie nic więcej.”
„Dobrze. Nie będziemy mieli już z niego pożytku, a jest z nim na tyle dobrze, żeby wrócił do domu.”
Przegryzła dolną wargę, jego aluzja była oczywista. To właśnie powinnam chcieć dla Jaxona, ale nie byłam gotowa go jeszcze puścić. Strach, terror i determinacja których doświadczyła wcześniej wróciły z pełną siłą, powodując drżenie nóg i chaotyczne bicie serca. Chłodno, spokojnie i beznamiętnie przypominała sobie. Pokazując emocję temu mężczyźnie było jak wkładanie w jego ręce broni i ustawienie się nieruchomo kiedy celował.
„Dopilnuję, żeby był gotowy.” Te słowa były stanowcze i niezachwiane.
„Dwóch moich ludzi przybędzie około siódmej rano. Wydasz im agenta, a później się do mnie zgłosisz.”
„Oczywiście.”
„Jako, że przebywałaś w tak bliskim otoczeniu Schöna, wymagam od ciepie pełnej analizy medycznej.” Sondy, monitory i igły.
„Oczywiście,” odpowiedziała, dumna z siebie.
„Więc do jutra. Ach i Le’Ace. Dostrzegliśmy coś niepokojącego, kiedy byłaś wewnątrz baru. Moi agenci byli w stanie to sfotografować.”
Czy coś jej umknęło? „Sir?”
„Trudno mi to wyjaśnić. Przegram obraz do twojego chipa i będziemy mogli o tym porozmawiać po twoim jutrzejszym powrocie. Wiem, że pobieranie jest dla ciebie nieprzyjemne i zniekształca rzeczywistość, ale również domyślam się, że tym razem uznasz to za warte zachodu. Kiedy będziesz na to patrzeć, spróbuj sobie przypomnieć, że on jest do zastąpienia. Ty nie.”
Z tymi słowami, połączenie zostało przerwane.
Ręka opadła jej do boku, prawie nic nie ważący telefon, stał się obrzydliwie ciężki. Jakby Estapowi w ogóle na niej zależało. A pod koniec, jego głos był zbyt zadowolony, trochę za bardzo radosny. Jej lęk się nasilił.
Chwilę później, ciepłe mrowienie przeszyło jej mózg, ogrzewając głowę. Jej pole widzenia zamazało się, a ostre pazury wbijały w jej włosy i czaszkę. Zachwiała się, wyciągając ręce i próbując złapać równowagę opierając się o ścianę. Nudności wzbierały w jej brzuchu. Jeden fałszywy krok i całe wnętrzności znalazły by się na podłodze.
Znieruchomiała, czekając.
Zdjęcie holograficzne rozbłysło ze środka jej umysłu, zabierając całe skupienie. Ból w jej głowie zelżał powodując, że na chwilę straciła oddech. Kolana się pod nią ugięły. Uderzyła w podłogę z hukiem. Łazienka przekształciła się w klub, a płytki w pomalowany metal. Pijący klienci tańczyli i śmiali się wokół niej. W kłębiącym się dymie.
Zobaczyła siebie, zdjęcie było zrobione kilka sekund po tym jak dostrzegała Jaxona w drzwiach klubu. Jej usta były rozchylone, skóra zarumieniona do głębokiego różu. Miała twarde sutki, które rysowały się przez jej koszulkę, a jej ręka ułożona była płasko na brzuchu, jakby chciała powstrzymać nerwy. Albo podniecenie.
Ale to oczy przyciągnęły jej uwagę. Och, te jej oczy. W ich głębi błyszczała całkowita tęsknota, tyle pragnienia, że było niemal ciężko na to patrzeć.
Wiedziała, bez wątpliwości, że to zdjęcie było ostrzeżeniem. On jest do zastąpienia. Ty nie. Było oczywiste, że Estap wiedział, o jej zainteresowaniu Jaxonem. Nie mogła tego ukryć, nie po tym zdjęciu. Jeśli znowu coś schrzani, Jaxon umrze.
Mimo, że chciał przeprowadzić szturm na łazienkę, Jaxon czekał na łóżku. Oczekiwał, iż Miska wyjdzie z niej wściekła, stąpając ciężko dookoła przez chwilę, może nawet krzycząc z frustracji. Był gotowy ją uspokoić, trzymać ją, słuchać i dać wszystko czego potrzebowała.
Kiedy dwadzieścia minut później otworzyły się drzwi i wyszła z nich opanowana i bez emocji, musiał zmarszczyć brwi ze zdziwienia. „Wszystko w porządku?”
„Tak, wszystko jest w porządku.” Nie spojrzała na niego, nawet kiedy podeszła do szafy i wyciągnęła noże z pierwszej szuflady. „Dlaczego nie wrócisz do swojego pokoju i trochę odpoczniesz? Sama chętnie bym to zrobiła.”
Tak chłodno. Odlegle. Obojętnie. Nie podobało mu się to.
Uważnie ją obserwując, usiadł i spuścił nogi na brzeg materaca. Siedzenie w jednej pozycji przez tak długo, sprawiło, że jego mięśnie zesztywniały, nie chcąc się rozluźnić i pulsując nawet po tym jak ponownie znieruchomiał. „Czy ta broń ma imię?”
„Nie.”
„Więc kłamałaś o nadawaniu im imion?”
„Marie nazywała swoją broń. Ja nie.”
A różniły się. Marie była zimna, Mishka za to płonęła. Nigdy więcej ich nie pomyli. „Co powiedział ci twój szef”
Nastała ciężka cisza, delikatne napięcie. A następnie, „Przypomniał mi o moich zadaniach.” Kiedy nie dodała nic więcej, zachęcił,
„Czyli?”
„Żebym robiła co mi polecono, kiedy mi to zlecono. Wszystko inne mnie zniszczy, kawałek po kawałku.” Kiedy się odezwała, podniosła szmatę i zaczęła polerować ostrza. Jej ruchy były płynne i wypracowane.
„To nie jest życie, Mishka.”
Jej łopatki złączyły się kiedy zesztywniała. „Wolę Le’Ace.”
„Nie prawda,” syknął, wściekły na jej brak uczuć. Weszła do łazienki jako człowiek, ze wszystkimi uczuciami i związanymi z tym słabościami, ale wyszła jako cyborg. Nieczuła. Wolał bardziej tą bezbronną kobietę.
Czego by nie dał za nóż, jej szefa i pięć minut w pokoju. Wycinając szumowinie wnętrzności i zmuszając go do zjedzenia każdego ociekającego kawałeczka mogłoby, mogłoby… uśmierzyć to rosnące poczucie nienawiści.
„Nie znasz mnie. Więc nie udawaj, że wiesz co tak naprawdę chce.”
„Miałem wewnątrz ciebie palce. Powiedziałbym, że znam cię wystarczająco dobrze.”
Słysząc to, przestała oddychać. Jej palce zacisnęły się tak mocno na rękojeści ostrza, że metal pod czarną rękawiczką mógł popękać. Następnie, chwilę później wróciła do swojego zadania, koncentrując się tak głęboko, iż zdał sobie sprawę, że mogła używać tego jako mechanizm obronny. Zwykłe działanie, aby uspokoić szalejący umysł.
„Czego ode mnie chcesz?” Zapytała, znowu się oddalając. „Uścisków? Pocałunków? Miłości?” parsknęła. „Jestem niezdolna do ostatniego.”
Przesunął po niej spojrzeniem. Sukienka którą nosiła ledwie zasłaniała słodkie krągłości jej tyłka. Pośladków, które balansowały na jego kolanach, pośladki które ugniatał. Jęczała i wiła się, zagubiona w przyjemności. „Szczerze w to wątpię.”
„Musisz stąd wyjść.” Raz po raz jej dłonie przesuwały się po ostrzu. Jej wzrok nigdy nie oddalił się od niego. „Teraz.”
Ta koncentracja, niezależnie od powodu, nie pomoże jej. „Podejdź tutaj i mnie zmuś.”
„Jaxon.”
„Boisz się?” Inną kobietę zostawiłby w spokoju. Dlaczego nie mógł odejść od Mishki?
„Grasz w niebezpieczną grę.”
„Spytaj, czy mnie to obchodzi.”
Odwróciła się w końcu, mrużąc oczy i zawieszając nóż przy boku w jego kierunku. Misja spełniona. Koncentracja złamana.
Wyszczerzyła zęby w grymasie. „Nie chcesz w tej chwili ze mną zadzierać. Mogę sprawić, że twoje ostatnie pobicie było tylko masażem.”
Nie uśmiechaj się. „Udowodnij.”
Usłyszał trzaskanie i wiedział że zgrzyta zębami. Powoli podniosła nóż. Jednak odwróciła od niego czubek i przecięła górę rękawiczki. Czarny materiał poleciał na podłogę, zostawiając srebrną skórę na widoku.
„Chcesz żebym była człowiekiem, jednak oszukujesz się myśląc, że nim jestem. Nie jestem. Nie do końca.”
„Metalowe ramię nie czyni maszyną.”
„To nie jedyna część, która jest maszyną.”
„Co jeszcze?”
Sfrustrowane burknięcie wymknęło się z jej zaciśniętych warg. ”Posłuchaj. Czy to naprawdę ma znaczenie? Zabijałam zwierzęta. Kobiety. Dzieci. Do tej pory obchodziłam się z tobą delikatnie i nie rozgniotłam cię, jak byłam do tego zdolna. Jednak wystarczy jeden szybki ruch tego metalowego nadgarstka i mogę skręcić ci kark.”
Wiedział, że chodzi po niebezpiecznym gruncie, ale to go nie powstrzymało. „Nie chcesz skręcić mi karku,” powiedział. „Chcesz go pocałować. Chcesz mnie całować i ssać, to właśnie cię przeraża.”
Opadła jej szczęka. Jej wzrok prześlizgnął się na jego krocze, wyraźnie szukając erekcji. Kiedy zobaczyła, że w istocie był twardy, przełknęła ślinę. „Masz trzy sekundy na opuszczenie pokoju Jaxon.”
„Jeden. Dwa. Trzy.” Odliczył pomocnie.
Zamiast jednak gniewu wzrastającego o następny poziom, jej twarz zasłoniła się udręką. „Dlaczego mi to robisz?”
Jego pierś ścisnęła się boleśnie. Chciał emocji i oto były. Nie spodziewał się jednak że uderzą go po głowie. Wiodła okropne życie, robiła obrzydliwe rzeczy. Chciał, żeby cały ten ból odszedł, chciał żeby jego miejsce zajęła przyjemność.
Nie wiedział w jaki sposób ta kobieta zakradła się pod jego skórę, ale to zrobiła. Nienawidził widzieć jej w takim stanie, prawie tak mocno jak nienawidził jej pozbawionej emocji.
„Dlaczego?” nalegała.
„Nie lubię patrzeć jak się denerwujesz.” Powiedział, decydując się naprawdę.
„Dlaczego?”
„Nie wiem.”
„Cóż, przestań. Proszę.”
Ostatnim razem kiedy powiedziała słowo proszę i miała je na myśli było podczas ich pocałunku, kiedy pragnęła od niego więcej. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć. Co, tego nie wiedział. Pojawiło się rozmyte poruszenie, a następnie Le’Ace popchnęła go na plecy i usiadła na jego piersi, przystawiając nóż do gardła, zimna i groźna. Automatycznie materac rozciągnął się, dostosowując do ich wagi i długości.
„Powiedziałam ci, że to nie jest gra,” syknęła.
„Nie, powiedziałaś, że to niebezpieczna gra.”
„Wszystko jedno! To sprawa życia i śmierci. Jutro nas rozdzielają, dobra? Już się nie zobaczymu.”
Jego oczy zwęziły się groźnie. „Co?”
„Słyszałeś mnie.”
„Nikt poza nami nie może o tym decydować,” warknął chwytając ją za uda.
„Ktoś może i to zrobił.”
„Nie, do cholery. Nie zrobił tego.”
Nie powiedziała kolejnego słowa, jednak promieniowała taką ponurą determinacją, że nie musiała nic mówić. Myśl o byciu bez niej, o tym, że jej nigdy więcej nie zobaczy wyzwalała wewnątrz niego ciemną burzę emocji. Wściekłość zalewała go najbardziej.
„Zamierzasz bez wahania być ślepo posłuszna? Pozwolisz, aby ten mężczyzna dyktował ci jak masz żyć?” Jej oczy straciły złoty blask, zamieniając się w czysty szmaragd proszący go o zrozumienie.
„Jeśli nie będę, umrę. Wiesz o tym. Nie kłamałam o chipie w mózgu.”
Nie chciał się poddać i przeczesał dłonią po twarzy. „Dlaczego chce nas rozdzielić?”
„Nie wykonałam swojego zadania. Co oznacza, że jestem odsunięta od sprawy.”
Minęła chwila. Mogła być to manipulacja z jej strony, aby zmusić go do mówienia. W tej chwili jednak, nie mógł się tym przejmować. Nie do cholery. Nie utrzymają go z dala od Mishki. Zobaczy ją ponownie.
Chcesz wiedzieć, czego dowiedziałem się o Schönach? Dobrze. Powiem ci.”
Rozszerzyła oczy i pokręciła głową. „Nie rób tego. Nie mów ani słowa. Cokolwiek mi powiesz, powtórzę, a w tej chwili nienawidzę mojego szefa tak cholernie bardzo, że chcę zawieść.”
Nie mógł pozwolić jej odejść. Jeszcze nie. „Schöni mogą wyczuć kiedy kobieta jest płodna.” Ponownie położył dłonie na jej udzie, ciepło jej skóry było jak piętno. „Wcześniej pytałem o twój okres, ponieważ płodność to coś czego pragną, czego potrzebują.”
Wydała płytki oddech. „Przestań. Po prostu przestań.”
„Przestać mówić czy dotykać?”
„O…oba?”
Pytani, kiedy chciała, żeby zabrzmiało to jako oświadczenie. Bardzo wymowne. Prawie się uśmiechnął. Jej rdzeń znajdował się na środku jego piersi. Kiedy przesunął palcami na krawędź jej majtek, zajęczała. Kropla wilgoci zwilżyła jego koszulę.
Cholera. Jęknął.
„Nie chcą dzieci półkrwi,” powiedział.
„Stworzenie człowieka półkrwi nie jest możliwe.” Rozłożyła nogi szerzej w zaproszeniu. „Nasi naukowcy próbowali. Jedynym powodem dla którego istnieje, jest to, że jestem maszyną.”
Nie popchnie jej na krawędź. Jeszcze nie. Tym razem nie będzie dla niej szybkiego i prostego orgazmu. Oboje na niego zapracują. W przeciwnym razie, po spełnieniu odejdzie od niego, z tą pozbawioną emocji maską z powrotem na twarzy. Wiedział o tym, czuł. Więc chwycił ją za biodra , wbijając palce i trzymając stabilnie.
„Nasi naukowcy zawiedli, ale uczeni z innych planet nie. Rasa półkrwi jest możliwa.” Mia była tego dowodem, choć niewielu o tym wiedziało. „Ale jak już mówiłem, wątpię żeby Schöni tego chcieli. Nie sądzę, żeby dbali o dzieci które spłodzili.”
„Wiec o co im chodzi?” Mishka poruszyła się na nim, ocierając łechtaczką o jego mostek. Jej głowa opadła do tyłu, włosy łaskotały go w brzuch. Rozwarła usta z błogim westchnieniem.
Ścisnął jej talię dopóki nie znieruchomiała. Boże, jego krew paliła w żyłach, zamieniając wszystko w popiół. Jego erekcja pulsowała, błagając o pojedynczy dotyk. Przesunięcie dłoniom.
„To czego dowiedziałem się za pośrednictwem kobiet, jest fakt, że Schöni nie mogą doświadczyć orgazmu chyba że znajdą jajeczko które otrzyma ich nasienie. Dlatego trzymają kobiety przez kilka dni, jeśli nie dochodzi od razu do zapłodnienia. Wciąż jest na nie możliwość, co oznacza, że mogą doświadczyć orgazmu.”
Podniosła brwi do linii włosów, ciekawość mieszała się z różową poświatą pożądania. „To wszystko, całe to infekowanie kobiet, zabijanie ich dla seksu?”
„Tak mi się wydaje. Może być w tym cos więcej, ale tylko tyle udało mi się dowiedzieć.” Pot spływał po jego skroniach na poduszkę pod nim. „Każda zainfekowana kobieta którą zabiłem była w ciąży.” Nienawidził się za każdą śmierć. Tak niepotrzebną. Nie myśl o tym. Nie tutaj i nie teraz.
Mishka nie oceniała jego czynów, jego godne pogardy wyznanie nawet jej nie ruszyło. „Dlaczego zachowałeś to dla siebie? Czemu nie powiedziałeś nam od razu? Mogły zostać podjęte środki. Hormony antykoncepcyjne w miejskich zapasach żywności, ostrzeżenie kobiet, żeby nie sypiały z nikim przypominającym Schöna, tego typu rzeczy. Więc ponownie pytam. Dlaczego?”
„Ponieważ…”
„Dlaczego!” Kiedy ponownie się zawahał, przycisnęła głęboko ostrze i pochyliła się nad nim. Zetknęli się nosami, a jej słodki oddech pieścił go w policzek.
„Ponieważ.” Po prostu to powiedz, wyduś to z siebie. „Po pierwsze, widziałaś kobietę w barze. Kiedy zobaczą Schöna, chcą się z nim wyłącznie pieprzyć. Po drugie, powiedziałem, że Schöni mogą dojść z płodną kobietą. Ale nie wspomniałem nic o tym, że zarażone kobiety nie mogą roznosić chorobę dalej.”
„Co masz na myśli?”
„Musiałem zabić zarażonego mężczyznę. Męża jednej z ofiar. Nikt tego nie wiedział, ale nosił początkowe symptomy. Zapadnięte oczy, szarzejącą skórę.”
Mishka zamknęła powieki, blokując go.
Jaxon ciągnął dalej. „Na koniec, nie sądzę żeby zarazę można było zatrzymać. Myślę, że będzie się rozprzestrzeniać. I rozprzestrzeniać. Wątpię, czy będziemy mogli cos z tym zrobić.”
Powoli otworzyła powieki i spoglądała na niego z nadzieją.
„Dlaczego tak uważasz? Na pewno jest coś, co możemy zrobić.”
„Grałaś kiedyś w domino?”
„Nie, ale wiem co to.”
„Pomyśl o wszystkich mieszkańcach Ziemi jak o domino. Wszyscy ustawiamy się w kolejce. Niektórzy już upadli i szybko strącili innych. Ci z kolei strącili następnych.” Przerwał. „Jedna z kobiet wyglądała na człowieka, ale nim nie była. Przybyła z grupą ludzi z Raki, planety którą zniszczyła ta sama infekcja. Prawie każdy obywatel poległ. Jeden po drugim. Im bardziej starali się to powstrzymać, tym szybciej się rozprzestrzeniało. Myślę… myślę, że nasz upadek dopiero się zaczyna.”
„Nie wiem, co powiedzieć. Muszę pomyśleć.” Ostrze Mishki cofnęło się z jego gardła. Zmarszczyła brwi. Starając się od niego odsunąć.
Złapał ją za kark i się przekręcił, przyciskając ją pod sobą. „Teraz nie możemy z tym nic zrobić. Pomyślisz później.”
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: Śro 12:49, 04 Maj 2016    Temat postu:

Rozdział 12
Le’Ace spoglądała na Jaxona. „Nie zrobimy tego,” powiedziała stanowczo. W środku jednak, drżała z pragnienia. Była obolała. Pożądała. Ale zbyt się bała, aby sobie na to pozwolić. Wiedziała jak poradzić sobie z fizycznym bólem. Z przyjemnością? Nie za bardzo. Nie mogłaby sprostać idącymi za tym następstwami.
Ogień rozpalił jego srebrne oczy, topiąc tęczówki i sprawiając że wirowały z potrzeby, „Czego nie zrobimy?” Jego dłonie zawiesiły się przy jej skroniach, otaczając w mocnym uścisku.
Jej sutki stwardniały, sięgając do jego umięśnionej piersi, jego ciepła. „Tego. Ty i ja. Seks.” Nie możesz, przecież wiesz, że nie możesz.
Jutro się rozdzielą i nie dostanie pozwolenia na zobaczenie go ponownie. Tak, oddanie mu się teraz byłoby rozkoszą w zamian za całe życie cierpienia. Po orgazmie który dał jej wcześniej, nie było wątpliwości, że spodobałoby jej się to co zrobi teraz. Jednak w głębi podejrzewała, że oddając mu się nałoży kolejną warstwę chaosu na swoje życie.
Już chciała, żeby był jej. Tak naprawdę, miała na jego punkcie obsesję. Jeszcze więcej żądzy i mogłaby umrzeć od środka, po trochu, za każdym razem kiedy zastanawiałaby się gdzie jest, albo z kim i co do cholery robi.
Powstrzymała się od gorzkiego śmiechu. Dlaczego się dręczysz? Nawet jeśli po tym wszystkim mogliby utrzymać związek, nie będzie jej chciał. Nie na stałe.
„Jesteś pewna?” W końcu zapytał, głosem ucieleśniającym uwodzenie. Twarda długość jego fiuta ocierała się między jej nogami. „Bo ja czuję się w pełni na to zdolny.”
Le’Ace syknęła, walcząc z kolejną falą zmysłowego głodu. „To nic nie znaczy. Jestem jedyną kobietą w okolicy. To oczywiste, że mnie pragniesz.”
Gorące szpony zazdrości i zaborczości wbiły się w nią. Czy kiedy się rozdzielą, Jaxon wpadnie prosto w ramiona innej kobiety? Wpadnie w ramiona, ładnej, drobnej, płaczliwej Cathy?
Le’Ace obnażyła na niego zęby. Zamrugał w zaskoczeniu. „Co?”
„Nic.” Te pojedyncze słowo było kłapnięciem które obnażało swoje własne zęby.
Pochylając się, Jaxon delikatnie pocałował ją w czoło. Jego usta paliły, odciskając się na jej DNA i ogłaszając ją kobietą Jaxona. „Musisz jedynie powiedzieć, żebym wyszedł, a już mnie nie będzie. A po za tym, nie chcę cię dlatego, że jesteś jedyna w pobliżu. Wybrałbym cię spośród tysięcy.”
Zgryźliwa odpowiedź nie chciała się uformować. Minęła minuta, później następna.
Jego ciało opadło bardziej, twarde, nieustępliwe, a ona rozłożyła szerzej kolana, zapewniając oprawę. Otoczył ją jego dziki zapach, sącząc się w jej nozdrza, płuca, a następnie wypełniając każdą komórkę.
„Kim dla ciebie jestem?” zapytała mocno.
Nasępiła bolesna cisza. Spojrzał w górę, na zagłówek, odwracając się od niej. „Nie będę kłamał, że cię kocham. Po prostu, naprawdę nie wiem kim dla mnie jesteś.”
„Nie jestem twoją dziewczyną.” Te słowa nie były pytaniem i nie zostały skierowane do Jaxona, a raczej niej jako przypomnienie. Nie ty, nigdy ty.
Przekręcił głowę na bok i powrócił do niej wzrokiem. Obserwując ją w skupieniu. „A chcesz być?” Tak. Jej nienawiść do Estapa wzrosła kiedy odpowiedziała, „Nie. Oczywiście, że nie.”
Zaciskał i rozluźniał szczękę, jakby przeżuwał coś obrzydliwego. „Wyczuwam niesmak w twoim głosie. Czy to, aż tak cię odraża?”
Żołądek ścisnął jej się w tysiąc malutkich węzłów. Czyżbym zraniła jego uczucia?
Osiemdziesiąt osiem procent, że jego uraza jest szczera. Wzrósł poziom ACTH i adrenaliny w jego organizmie.
„Więc?” warknął.
Mogła się zgodzić. Gdyby to zrobiła, nie musiałaby silić się na wyrzucenie go z sypialni, sam by wyszedł. Nie uprawialiby seksu i uniknęłaby zamartwiania nad konsekwencjami bycia z nim. Nie musiałaby, dzień po dniu zastanawiać się co niej sądzi. Wiedziałaby bez najmniejszego zwątpienia, że nienawidziłby ją.
Coś w wyrazie jej oczu musiało go uspokoić, ponieważ powiedział delikatnie, „Powiedz mi, co się dzieje w twojej głowie. Powiedz co czujesz.” Zesztywniał. Na chwilę przymknął oczy i jęknął. „Dobry Boże. Właśnie zdałem sobie sprawę, że jestem Cathy.”
„Nie rozumiem.”
W drwiący sposób pokręcił głową. „Mam pod sobą piękną kobietę, a proszę o rozmowę na temat naszych uczuć i przyszłości. Do diabła, ja chcę to przedyskutować. Jestem żałosny.’
Nie rozpłyń się. Nie waż się rozpłynąć. „Posłuchaj Jaxon, tu nie chodzi o ciebie. Dobra? To ja. Nie mogę być w związku.”
„Jakbym wcześniej tego nie słyszał. Jakbym sam tego nie mówił.” Kręcąc głową, zaczął się od niej odsuwać.
Nie mogąc się powstrzymać, owinęła ręce wokół jego tali, zatrzymując w miejscu. Jego twarde mięśnie naprężyły się pod jej palcami, jakby sięgając ku niej, potrzebując więcej. Nie mogła pozwolić sobie na przyjemność intymnego dotyku tego mężczyzny, ale również nie była zdolna go skrzywdzić i odesłać.
„Nigdy nie wyjawiłam ci mojej tajemnicy,” powiedziała. Oblizała usta, serce łomotało jej w piersi. Czy naprawdę zamierzała to zrobić?
Uniósł tylko brew.
„Nawet jeśli będę z tobą, nie pozostanę wierna.” Jej policzki zarumieniły się z upokorzenia. Powiedz to. Opowiedz resztę. „Kiedy dostaje rozkaz dogodzenia celowi, robię to.” Jedynie chwile temu, nie chciała go zranić, decydując się na powiedzenie prawdy aby oszczędzić mu bólu odrzucenia. Jednak teraz, wyrzucała słowa jak broń, starając się pociąć go nimi, aż do kości.
Lepiej zobaczyć wściekłość w jego oczach. Nie chciała widzieć odrazy. Albo jeszcze gorzej, politowania.
Jaxon nie cofnął się, nie zmieniając również wyrazu twarzy. Nadal jednak ją obserwował. „Dlaczego?” zapytał. Chwilę później wytrzeszczył oczy, a wściekłość którą chciała zobaczyć zatańczyła na jego szorstkiej twarzy. „Chip.”
Ale ta wściekłość nie była skierowana na nią, była zwrócona na Estapa. „Powiedz mi,” zażądał Jaxon.
Zacisnęła usta i skinęła głową. „Tak. Chip.”
„To przecież gwałt,” Ścisnął prześcieradła obok jej skroni tak mocno, że jej głowa natychmiast się uniosła. „Kim jest ten dupek?” Jego głos był napięty i podejrzewała, że zapytał tylko dlatego, ponieważ potrzebował chwili na ochłonięcie.
Le’Ace nie chciała wymieniać nazwisk. Jeśli Jaxon pojawiłby się na progu Estapa, jedynie by cierpiała. Pewnie kazano by jej go zabić. Powiedziała więc. „Byłam kontrolowana przez grupę naukowców i urzędników państwowych. Byłam ich zwierzątkiem. Z wyjątkiem tego, że nie dawno mi smakołyków, ani nie przytulano.”
„I mogę się założyć, że uważałaś złe traktowanie za swoją winę, co?”
Zapytał obojętnie, nie świadomy jej wewnętrznego zawstydzenia. Jakaś jej część brała pod uwagę, że rzeczy które musiała znosić działy się z jej winy.
„Przestałam z nimi walczyć. Ja…
„Kochanie, przestałaś z nimi walczyć żeby przeżyć. Krzywdzili cię kiedy walczyłaś prawda?”
Kochanie. To czułe słowo wstrząsnęło nią do głębi. Przez te wszystkie lata, słyszała wielu mężczyzn nazywających kobiety swoim kochaniem. Za każdym razem, bolało ją w piersi. Zazdrość roznosiła się po krwioobiegu. Teraz to jej nadano ten przydomek i było to tak wspaniałe jak podejrzewała.
„Nie czyni cię to słabą, ani nie oznacza, że o to prosiłaś. Sprawia jedynie, że ci mężczyźni byli sadystycznymi skurwysynami którzy zasługiwali na śmierć.” Wypuszczając ciężkie westchnienie, Jaxon zaplątał rękę we włosach. „Nic dziwnego, że nienawidzisz dotyku.”
Zauważył? Coś ciepłego rozlało się po jej piersi. „Pozwoliłam na twój dotyk i nie byłam do tego zmuszona.”
„Wciąż jednak. Niech to cholera!” Przekleństwo, za przekleństwem wylatywały z jego ust, nie krzyki, ale szepty, które przez to z jakiegoś powodu wydawały się bardziej wymowne. „Za każdym razem kiedy wydawali ci ten rozkaz, to był gwałt.” Jego wzrok wbijał się w jej spojrzenie, gorący i badawczy. „Nie wrócisz do tych bydlaków, rozumiesz?” Nie dając jej czasu na odpowiedź, warknął. „Daj mi ich imiona.”
„Mężczyzn?”
„Tak. Wszystkich.”
„Oni nie żyją.”
„Ktoś cię teraz kontroluje. Dzwonił do ciebie. Sama to przyznałaś. Chcę jego imię.”
„I co zrobisz? Wyśledzisz go? Zabijesz?”
„Tak, do cholery. Powoli i boleśnie. Zacznę od obdzierania go ze skóry, a skończę na pomocy w odgryzieniu własnego fiuta. Imię. Teraz.”
Porywczość Jaxona była jak balsam na jej zardzewiałe emocje. Tak wiele razy na przestrzeni lat, bawiła się ideą, że jej twórcy naprawdę wymazali z niej człowieczeństwo. Teraz jednak mogła poczuć źródło czułości, delikatne jak skrzydła motyla. Zdała sobie sprawę jednak, że ta czułość ją zabijała, niszcząc kawałek po kawałku, pozbawiając powłoki, której potrzebowała do przeżycia w tym zimnym świecie.
Jestem okrutna. Jestem twarda. Muszę być. Łzy za szczypały ją w oczy.
Jaxon spuścił głowę z jękiem. „Nie płacz, dziecinko. Proszę nie płacz.”
„Nie płacze,” udało jej się wydobyć łamiącym się głosem. „Jestem w połowie maszyną. Czasami jakieś części przeciekają.”
Zaśmiał się ochryple, ale ten mroczny humor nie trwał długo. Odsunął się i spojrzał na nią uważnie. „Mamy czas do rana. Wymyślę coś, dobrze? Nie pozwolę ci odejść z tym mężczyzną.”
Niemożliwe. Wiedziała o tym. „Nie możesz zabrać mnie ze sobą. Moje położenie można wyśledzić wszędzie i o każdej porze.” Ta sama technologia która czyniła ja niemal niezniszczalną, była też przyczyną jej agonii.
„Cóż, nie odejdę bez ciebie.”
Gdyby to było takie proste. „Bądź rozsądny.” Jedno z nich musi, chociaż chciała myśleć inaczej. „Znamy się od kilku dni. Taki rodzaj oddania jest głupi.”
„Naprawdę? A znamy się od kilku tygodni.”
„Tak, jest. Poza tym spałeś przez większość tych tygodni, więc się nie liczą.”
„Cóż, teraz jestem przytomny, więc zamierzam sprawić, żeby ten dzień się liczył.” Mówiąc to, pochylił się niżej, tak blisko że ich usta niemal się stykały. Niemal. Odgonił nienawistne szepty.
Pozbawiona nagle oddechu, oblizała usta. Odepchnij go, Nie możesz na to pozwolić. „Przespanie się razem, niczego nie zmieni.”
„Może. A może nie. Ale na pewno sprawi, że poczujemy się lepiej.” Jego ciepły oddech pieścił jej nos, jej policzki.
Przeszedł przez nią dreszcz.
Uśmiechnął się. „Uwielbiam kiedy drżysz.” Jego dłonie zamknęły się wokół jej twarzy. „Sprawię, że zapomniesz o innych mężczyznach.” Srebro w jego spojrzeniu zapłonęło, stal przekuła się w coś ostrego i silnego. „Chcę, żebyś to polubiła.”
Jego głos był ochrypły, zmysłowa obietnica zabarwiona niepochamowaną tęsknotą. W tym właśnie momencie, opór okazał się bezsilny. Mogła się nie pozbierać po ich rozstaniu – ale nie obchodziło jej to. Przez kolejne tygodnie, myśleć o nim z innymi kobietami, i być konsumowaną przez zazdrość – też nic wielkiego.
W tym momencie, miała do podjęcia decyzję czy być z tym mężczyzną. Tak czy nie, miała zadecydować.
Uświadomiła sobie, że miała wolność wyboru. Była w tym radość. Nadzieja, na coś czystego, coś właściwego. Boże, nadzieja była niebezpiecznym uczuciem. W końcu, to właśnie ona była w stanie ją zniszczyć. Wciąż jednak. Mogła być z Jaxonem i nareszcie gdzieś należeć, chociaż przez jedną noc. Żałować mogła jutro.
Tak jutro będzie się przejmować. Dzisiaj, będzie żyć.
„Wiesz już, że z tobą mi się podoba. Nigdy nie przeszkadzał mi twój dotyk,” powiedziała delikatnie. „ Nie wiem dlaczego.”
Jego źrenice rozszerzyły się, czerń niemal całkowicie zalała srebro. „Wiem dlaczego.”
„Cóż, oświeć mnie.” Jej ramiona powędrowały w górę, jeszcze wyżej, a następnie owinęły się wokół jego szyi. Wplątała palce w jego włosy. Jedwabiste pasma były krótkie, jednak na tyle długie, żeby łaskotać ją w kłykcie.
Wciągnął powietrze kiedy jego fiut podskoczył na jej brzuchu. „Zaczekaj. Odpłynąłem na chwilę. O czym rozmawialiśmy?”
O na pewno nie. Na pewno jej usta nie podnoszą się w uśmiechu. Rozbawienie w łóżku? Jakie to było dziwne i niesamowicie wspaniałe. Rzadko się śmiała. Nie miała do tego powodu. Zdała sobie sprawę, że humor, tak jak wolny wybór, był kolejną rzeczą której ją pozbawiono. „Miałeś właśnie mi powiedzieć, dlaczego lubię kiedy mnie dotykasz.”
Na jego skórze połyskiwała warstwa potu, a pragnienie praktycznie szumiało z jego napiętego ciała. W wyraźny sposób, był dziko pobudzony. Ale nie wkroczył do akcji i nie zawładnął jej ustami.
Podejrzewała, że nie miał zamiaru się spieszyć. Miał zamiar traktować to, jak jej pierwszy raz, tak samo jak z ich pocałunkiem. Zmiękła jeszcze bardziej.
Mrucząc niemal, potarł nosem o jej policzek. „Nie mogę znaleźć odpowiednich słów. Myślę, że po prostu ci pokażę.”
Proszę.
Jakby usłyszał jej nieme błaganie, powoli uniósł głowę.
Złączyli się wzrokiem, połączeni ogniem i potrzebą. Jej sutki jeszcze bardziej stwardniały, ocierając się o delikatny materiał jej sukienki. Między nogami zebrała się wilgoć. Jeśliby stała, na pewno by upadła.
„Gotowa na mnie?”
Niezdolna do mowy, pokiwała głową.
Jedna z jego dłoni powędrowała w górę jej boku, po klatce piersiowej, zatrzymując się na wypukłości piersi. Jego kciuk ocierał się w tą i z powrotem delikatnie, tak bardzo delikatnie. Przekręciła się lekko, próbując przesunąć ten kciuk na swój obolały sutek.
Zacisnął usta na zębach, mocne i napięte. Jego oczy zwęziły się na jej usta. „Jeśli zrobię, coś co ci się nie spodoba, wystarczy, że powiesz, żebym przestał.”
Przełknęła ślinę, odnajdując swój głos. „Spodoba mi się. Przysięgam.” Nigdy wcześniej nie była tak obolała. Nigdy nie miała mniejszej kontroli nad swoim ciałem, ale nie panikowała, tak jak się tego zawsze obawiała. Rozkoszowała się tym.
To był Jaxon. Jej wybór. „Rozłóż dla mnie nogi. Szerzej.”
Posłuchała, powodując, że rąbek jej sukienki podwinął jej się do bioder. Długi, twardy fiut Jaxona, przycisnął się do jej łechtaczki. Westchnęła. Jęknęła. Podczas tego jęku, w końcu przyłożył swoje usta do jej warg. Jego język prześlizgnął się wewnątrz, gorący i smakujący całkowitą namiętnością.
Kiedy spotkała erotyczne falowanie jego języka, swoim własnym przekręcił głowę dla pogłębienia kontaktu. Tak głęboko, że mogła poczuć go w swoich fantazjach. A kiedy minęła dekadencka minuta – Więcej, potrzebuję więcej – Jego pocałunek stał się jej jedynym środkiem przeżycia, karmiąc jej ciało i duszę, jego oddech wypełniał jej płuca.
„Twoje usta, są jak niebo, wiesz o tym?” wyszeptał. „O Boże, a twoje ciało…” ujął małą krągłość piersi. „Idealne.”
Była zbudowana bardziej na wojnę, niż do uwodzenia, więc jego słowa uspokoiły jej poobijane ego, które zawsze tak dobrze ukrywała. Jej twórcy powiedzieli, że rozważali plusy i minusy dużych piersi i minusy wygrały. Chociaż mężczyźni mogli uważać, że im większe tym lepsze, duże piersi przeszkadzałyby jej podczas walki i prób ucieczki.
Jaxon delikatnie uszczypnął jej sutek, sprawiając, że zachłysnęła się na to podniecające doznanie, a włócznia przyjemności popędziła od stwardniałego pączka do jej mokrego, potrzebującego rdzenia.
„Uszę zobaczyć. Mogę?” Jego glos był napięty, prawie się załamując.
„Tak.”
Po ostatnim liźnięciu jej ust, podniósł się. Kawałek po kawałku, zsuwając sukienkę z jej ramion i obojczyka, aż czarny materiał podwinął się pod jej biustonoszem. Przez kilka sekund, po prostu upajał się widokiem ciemnych koronek na zarumienionej skórze. Na jego twarzy odbijało się pobudzenie.
„Następnym razem zostawię stanik.” Brzmiał na pijanego. „Kontrast czerni na twojej bladej, zaróżowionej skórze, jest jak sztuka. Doskonała.”
Jego pochwała, dobry boże, jego pochwała. Ale nie będzie następnego razu. Nie mogło być. Nie powiedziała jednak nic, nie chcąc psuć tej chwili. „A teraz? Co zamierzamy zrobić ze stanikiem?”
„Musi zniknąć.” Rozpiął zapięcie i ściągnął z niej koronkę, uwalniając piersi. Stanik pofrunął przez ramię, a jego wzrok uczepił się na jej ściągniętych sutkach. „Takie różowe. Moje.”
„Tak.”
„Ostatnio nie podobało ci się, gdy je całowałem.”
„Podobało,” odparła, „Po prostu…”
„Co?”
Normalnie nie lubiła uwagi na jej sutkach. „Są zbyt wrażliwe, zbyt łatwo można zmienić je w receptory bólu.”
„Będę delikatny. Przysięgam.”
Kiedy jego ciemna głowa opadła, a jego język delikatnie polizał czubek każdego szczytu, odkryła, że wije się na jego erekcji. To uniesienie. Intensywność przyjemności. Zbyt dużo, ale jednak za mało. Potrzebowała więcej.
Wbiła paznokcie w skórę jego głowy. „Nie przestawaj.”
„Nie zrobię tego. Przysięgam na Boga.”
„Poliż jeszcze raz.”
Jego język natychmiast powędrował na jeden szczyt zanim przeszedł do drugiego, przesuwając się w tą i z powrotem. Wyrwał się jej jęk. „Podoba ci się?”
„Jeszcze.”
Używając tym razem zębów, przegryzł je delikatnie. Wciągając w swoje usta po kolei i ssąc, stosując tylko odpowiednią siłę nacisku.
Znowu jęknęła. Ból między jej udami stał się teraz trwały, nie pulsując i nie oferując jej tych kilku sekund, słodkiej ulgi. Nie, nie było dla niej ulgi. Jedynie desperacja i ogień.
„Jaxon” wydyszała.
„Mam zamiar cię rozebrać, dziecinko. Dobrze?”
„Tak, tak.” Proszę. Paliła się, żeby poczuć jego palce wewnątrz siebie. Chciała, żeby pompował, przesuwał, pragnęła ich połączenia. Marzyła o tym, żeby stał się częścią niej.
Złapał garść jej sukienki, a ona powiedziała. „Pomogę.”
„Nie, do diabła. Złap się za słupek.”
„C…co?”
„Złap za słupek łóżka.” Nie czekał aż wypełni polecenie, ale delikatnie chwycił za jej nadgarstki i podniósł je do góry, owijając palce wokół poręczy.
W tej pozycji, jej plecy wygięły się, a piersi prężyły się ku niemu. Usiadł, przysiadając na kolanach. „Taka piękna.”
Kiedy patrzył na nią w ten sposób, czuła się piękna. Nie jak przedmiot, maszyna, rzecz którą można użyć. Była po prostu kobietą.
Ugniatał jej piersi, kciuki przesuwały się po jej sutkach tak, jak wcześniej robiły to jego usta, ponownie złapał za jej sukienkę i balansował nią w dół talii, przez nogi. Chwile później, dołączyła do stanika na ziemi.
Odsuwając suwak. Odrzucił jeden z butów. Uśmiech wykrzywił jego usta kiedy ujrzał noże przywiązane do jej łydki. Rozerwał rzep, usuwając ostrza, i można było usłyszeć brzęk, kiedy one również zostały odrzucone na podłogę
Odsuwając suwak. Zdjął drugi but. Uśmiech Jaxona rozszerzył się, kiedy pozbywał się kolejnych zapasów artylerii. Pistolet, gwiazdki do rzucania i jeszcze jedno ostrze. Łoskot, brzęk, brzęk. „Ile broni masz na sobie w tym momencie?”
„Tyle ile zdołam schować.” W razie potrzeby, mogła spiąć włosy wysuwalnymi ostrzami, nosić truciznę w pierścionkach, o czym Jaxon dobrze wiedział i użyć fiszbin w staniku jako przewodnika elektrycznego.
„Znajdę coś pod tymi seksownymi majteczkami?” Przesunął dłońmi po jej nogach, wsuwając palce pod pasek koronki.
„Tylko mnie.”
Jęknął. „Zabijesz mnie. Wiesz o tym?” Z jednym szarpnięciem usunął majteczki. Wciągnął gorączkowy oddech, jego wzrok wbijał się w jej mokre fałdki. „Boże, jesteś gorąca.”
Przełknęła ślinę na emitujące od niego surowe pożądanie.
Potarł erekcję napierającą o jego dżinsy. „Niedługo, będę chciał tu twoich rąk.”
„Zdejmij je,” zażądała.
„Nie teraz. Kiedy tylko je zdejmę, znajdę się w tobie.”
Nie rozumiała problemu. „Tam właśnie cię chce.”
Odchylił głowę do tyłu wydając kolejny jęk. Bez jego magicznego spojrzenia, trzymającego ją w niewoli, mogła spojrzeć w dół. Jego fiut był tak długi i gruby, że mogła zobaczyć spuchniętą główkę wyglądającą z za jego spodni. Błyszczała od wilgoci.
„Jaxon,” Błagała.
„Jeszcze nie.” Sięgnął za siebie i ściągnął koszulkę. Jego klatka piersiowa była opalona, sutki małe i brązowe, a brzuch zwięzłą stalą. Jedynie drobne, ciemne włosy i białe przecinające się blizny szpeciły tą doskonałość, ale kochała je. Jej palce śledziły każdą linię, zanim zorientowała się, że wykonała ruch.
„Twój dotyk sprawia, że płonę,” odezwał się ochryple. „Udowodniłem, że tylko od niego, mogę dojść.” Ton jego głosu miał w sobie nutę samokrytyki. „Mam zamiar cię polizać.”
„Proszę, zrób to. Uwielbiam doprowadzać cię do szczytu.” Dawało jej to poczucie dumy.
„Chcę cię posmakować. Pozwolisz mi?” Mówiąc to, złapał ją za nogi i uniósł je na swoje ramiona. „Zgódź się.”
„Tak.” Bez wahania. Był to akt, na który nie pozwalała swoim celom. Nigdy. Znajdowało się w nim coś osobistego, intymnego, nawet bardziej niż seks. Z Jaxonem, chciała to zrobić. Była zdesperowana, aby polizał głęboko, pieprząc językiem.
Jedno uderzenie serca później, jego język znalazł się na niej, uderzając na łechtaczkę. Uniosła biodra z materaca, a ręce zaplątały się w jego włosach.
„Pyszna,” powiedział, sprawiając, że głos wysyłał przez nią wibracje. „Jak miód.”
Gwiazdy zamigotały pod jej powiekami. A kiedy wsunął w nią palec, dodając stymulacji dla jej drugiego wejścia, zadrżała rozkosznie. Jego język nigdy nie przestawał pracować, popychając ją do zaspokojenia, ale nie pozwalając aby doszła. Za każdym razem, kiedy jej ciało sztywniał, gotowe spaść z krawędzi, zatrzymywał się, czekając aż się uspokoi, zatrzyma. Następnie, zaczynał od początku.
Używał języka, zębów, a nawet mruczał aby dodać więcej wibracji. „Za dużo,” w końcu wydyszała. Pot perlił się na jej skórze, nie mogła złapać oddechu i była całkowicie zdesperowana wyzwolenia.
On również odczuwał to napięcie, ale odpowiedział. „Możesz wytrzymać więcej.” Drugi palec dołączył do pierwszego, rozciągając ją mocniej. „Chcę, żebyś straciła rozum. Myślała tylko o mnie.”
„Już to robię.”
„Udowodnij.”
„Jaxon. Jaxon, Jaxon, Jaxon.” Skandowała. Mój Jaxon.
„Nie zapominaj.”
„Nie zrobię tego.” Nie mogę.
Zatrzymał się. A ona niemal krzyknęła.
„Przyrzekam ci tu i teraz Mishka, że nigdy cię nie skrzywdzę. Możesz mi zaufać.”
Po tych słowach, tym erotycznym ślubowaniu, nie mogła powstrzymać orgazmu. Nie tym razem. Uderzyła w nią przyjemność, bardziej intensywna, niż kiedykolwiek doświadczyła. Z jej ust wydarł się krzyk, gorączkowy koncert wolności i rozkoszy.
Kiedy wieki później w końcu się uspokoiła, Jaxon zdjął swoje ubrania i wspiął się na jej ciało. Ociekał potem. Nie uśmiechał się, nie będąc dłużej w stanie na delikatność. Wyglądał dziko.
Przebijał ją srebrnym spojrzeniem, kiedy chwycił za swojego fiuta i poruszył się żeby w nią wejść. „Gotowa?”
„Tak.”
Zamiast jednak się poruszyć, zatrzymał się, drażniąc ją grotem. Jego twarz wykrzywiła całkowita agonia. „Cholera. Nie mam prezerwatywy.”
„Ja też, żadnych tu nie mam.” Sięgnęła między nich i owinęła własne palce wokół grubego trzonka. Urzekło ją ciepło i jego siła.
Wysyczał oddech. „Do diabła, tak.”
„Nie mogę zajść w ciążę, ale…”
„Poruszaj na mnie swoimi rękami. W górę i dół. Właśnie tak.” Zamknął powieki. „Ale co?”
Kiedy nad nim pracowała, jego kłykcie otarły się o jej szparkę, nasilając jej powracające pożądanie. „Nigdy nie pozwoliłam, żadnemu mężczyźnie wejść we mnie bez niej. Nie mogę nic złapać, ale nigdy nie chciałam ryzykować. Nie chciałam tak bliskiego kontaktu.”
Poruszył do przodu biodrami, linie napięcia wokół jego ust pogłębiły się. „A chcesz tego teraz?” Otworzyła i zamknęła usta, ale nie wydała dźwięku. Chciała tego?
„Jeśli wolisz, możemy zrobić to, tak jak ostatnim razem, ale chcę być w tobie. Pragnę cię poczuć, całą.”
O tak. Też tego chciał. „My… myślę, że też tego chcę.” Wybrała go. Chciała. Pragnęła wszystkiego co jej oferował. „Tak.”
„Bogu niech będą dzięki. Odwrócisz się dla mnie?” zapytał.
Rozszerzyła oczy, zatrzymując rękę. Miała odsłonić mężczyźnie swoje plecy?
Spojrzał na nią. Oferując jej szybki, prawie bolesny uśmiech. „Nie skrzywdzę cię. Zaufaj mi. Proszę.” Nigdy nawet nie rozważała, tego, aby odsłonić przed mężczyzną plecy. Takie działanie wymagało zaufania, tak jak powiedział.
Zaufaj mi. Ta myśl jednocześnie niepokoiła jak i napełniała ją ekscytacją.
To był Jaxon, mężczyzna który dał jej więcej przyjemności w ciągu dwóch dni niż ktokolwiek inny w ciągu jej całego, niekończącego się życia. A po przyznaniu się Jaxona do klubu niewoli, jakaś jej część zastanawiała się, czy chciał zmusić ją do walki i wywarciu na nim swojej woli.
Kiedy na niego spojrzała, badając, zastanawiając się, zauważyła tak intensywne pragnienie, iż wydawało się praktycznie oddzielnym bytem.
Nie. Nie chciał żeby walczyła. Po prostu jej pragnął.
Chociaż nie wiedziała co miał zamiar zrobić, przekręciła się, dopóki nie leżała na brzuchu. Prześcieradła były ciepłe od ich ciał, trochę wilgotne od potu i podniecenia.
Jaxon usiadł na niej okrakiem, jego kolana przytrzymywały biodra. Odgarnął włosy z jej pleców, po czym przeciągnął palcami po jej kręgosłupie. Na jej skórze pojawiła się gęsia skórka, sprawiając, że zadrżała.
„Wiem, ze ci już to mówiłem, ale to dzieło sztyki jest znakomite.”
„Dziękuje.” Niezliczona ilość operacji którą musiała przetrwać, żeby ‘uczynić ją bardziej efektywną’ zostawiła wiele blizn. Nie była w stanie ich zobaczyć, chyba że stanęła przed lustrem, ale wiedziała, że tam były, co sprawiało, iż ciągle przypominały jej o tym czym się była.
Kobiece kwiaty pozwoliły to zwalczyć, a pozostała niepewność została w jakiś sposób wygnana przez pochwałę Jaxona.
„Żałuję, że zostałaś skrzywdzona.” Pochylając się, Jaxon obmył językiem po każdym grzbiecie kręgosłupa, a nawet mógł prześledzić kilka płatków. Gorące, wilgotne ciepło na jej skórze, działało jak kolejne znamię, pozostawiające niewidoczny tatuaż mówiący: kobieta Jaxona.
Pocałował ją w szyję, ugniatając pośladki. Szeptał jej do ucha wszystkie te rzeczy, które zamierzał zrobić, mówił jaka była piękna, jak silna, słodka i jak zamierza zagrzebać swojego fiuta w jej wnętrzu.
Wkrótce, znowu się wiła. Była znowu zdesperowana jego dotyku. „Podnieś się dla mnie na kolana i ręce.”
Nie zadając pytań, zrobiła to. Złapał ją za biodra, przyciągając do siebie, tak, że jego pierś przyciskała się do jej pleców. „Jesteś gotowa, dziecinko?”
„Tak.” Wyszeptała.
„Powiedz mi jeśli będziesz chciała przestać. To może mnie zabić, ale przestanę.” Przycisnął do niej swoją erekcję. Nie wchodząc, jeszcze nie. Jedna z jego dłoni owinęła się wokół niej i zanurzyła w jej rdzeniu.
Och, Boże. „Nie przestawaj.”
Coraz dalej, bardzo powoli, wsunął się w nią. Była tak mokra, że dawała niesamowity poślizg. „Cholera, cudowne uczucie.”
Wszedł po rękojeść, sprawiając że jęknęła. Mając go wewnątrz było niesamowite. Wypełniał ją całkowicie, pysznie rozciągając. Bez prezerwatywy, czuła jakby została pieszczona pokrytą jedwabiem stalą. Więcej, chciała więcej.
Kiedy jego palce okrążyły jej łechtaczkę, przybliżając ją o krok do wyzwolenia, jęknęła. I mruczała. I jęczała.
„Następnym razem wejdę w ciebie mocno i głęboko, będę grzmocił.” Każde słowo powleczone było delikatnymi, dręczącymi pchnięciami. „Twoje nogi będą na moich ramionach, kiedy będę pracował moim fiutem, aż będziesz krzyczeć moje imię.”
Wszystko co mówił, wyobrażała sobie w umyśle. Jego rozciągniętego nad nią. Siebie, zatraconą w rozkoszy jego ciała. I właśnie tak, po raz drugi spadła z krawędzi. Jej rdzeń zacisnął się na jego fiucie, a plecy wygięły.
Nie przerywał pracować nad nią, przedłużając jej orgazm i wzmacniając go o kolejny stopień. Tak jak chciał, krzyczała w kółko jego imię, nie mogąc się powstrzymać. Tak dobrze, idealnie. Nie przyspieszył rytmu, przedłużając przyjemność w cudowną wieczność.
„Mishka,” wydyszał przez zaciśnięte zęby. A potem ryknął, a gorące nasienie wytrysnęło w jej wnętrzu. Jego ramiona zacisnęły się wokół niej, przyciągając bliżej. Jego ciepły oddech pieścił szyję. „Moja.” Powiedział. „Moja.”
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: Śro 12:50, 04 Maj 2016    Temat postu:

Rozdział 13
Jaxon prześledził palcami tatuaż na kręgosłupie Mishki. Nie miał w zwyczaju zostawać po zaspokojeniu, ale tym razem, z tą kobietą, chciał zostać. Nie mógł, znaleźć w myślach, żadnego lepszego miejsca.
Działał każdy z jego instynktów obronnych, jego poczucie braku godności na jej koszt, ostre jak żyletka. To chyba wyjaśniało jego miękką stronę względem niej. Jego potrzebę trzymania i nie puszczenia. Potrzebę chronienia przed demonami, które ją prześladowały. Pragnienie zabrania jej do swojego domu. To na pewno była przyczyna, a nie miłość. Ponieważ Jaxon się nie zakochiwał.
Miłość komplikowała rzeczy, czyniła człowieka odpowiedzialnego za cudze myśli, emocje i próby samobójcze. Jaxon zmarszczył brwi. To ostatnie wkradło się do równania z własnej woli. Próby samobójcze.
Przez lata, strach przed doprowadzeniem kolejnej kobiety, do odebrania sobie życia, zabarwiało każdą jego sekundę, każde działanie. I po raz pierwszy zdał sobie sprawę, dlaczego zawsze wybierał płytkie kobiety. Nie dbały o głębsze emocje. Tak naprawdę, brzydziły się nimi. Nie popadłyby w spiralę desperacji gdyby zranił ich uczucia.
Mishka nie była płytka, ale wiedział, że się nie załamię, bez względu na to co zrobi, albo powie.
Byłą silna, zarówno wewnętrznie jak i na zewnątrz. Prawdopodobnie najsilniejsza kobieta, jaką spotkał. Uśmiech zatańczył na jego ustach. Jej prawa ręka nie była jedyną rzeczą, składającą się z nieugiętego, niezniszczalnego tytanu. Albo czymkolwiek był ten metal. Jej dusza również. Wątpił, aby próbowała odebrać sobie życie tylko dlatego, że ktoś ją skrzywdził. Mogła jednak zabić tą osobę, A Jaxon uświadomił sobie, że to w niej mu się podobało.
Zacisnął mocniej ręce wokół niej, sprawiając że zamruczała z zadowolenia. Leżała obecnie na jego piersi, pogrążona w śnie i całkowicie zrelaksowana, jej ciepły oddech pieścił jego sutki, a truskawkowe pasma rozchodziły się po jego ramieniu. Jednak odprężenie pozostawało poza jego zasięgiem.
Co mam zrobić?
Jego umysł porzucił temat miłości i przerzucił się na rzeczy związane z przetrwaniem i bezpieczeństwem. Musiał ukryć Mishkę przed jej szefem, ale jak? Chip pozwalał ją namierzyć.
Była tylko jedna możliwość: Wyciąć ten pieprzony chip z jej mózgu. Nigdy więcej jej szef nie będzie kierował jej działaniami. Nawet myśl, że ten drań to robił, napełniała go wściekłością. Będzie musiał przeszukać listę światowych chirurgów. Jeśli znalazłaby się szansa, nawet najmniejsza, że chip można usunąć bez zabijania jej, albo zamieniania w warzywo, myślał, że by ją wzięła, bez wahania.
Zabicie jej. Te dwa słowa obijały się echem w jego umyśle. Zabicie jej. Zabicie jej. Czy chciał, żeby przeprowadzono tą operacje, jeżeli istniało ryzyko, że nie przeżyje? Nie zastanawiał się nad odpowiedziom. Wiedział jak brzmiała i nie podobało mu się jaką z niego czyniła osobę. Samolubną, chciwą, nieczułą.
Niech to diabli! Potrzebował akcji, konsekwencji czegoś, co można było rozpatrzeć tylko z perspektywy czasu. Teraz czuł się bezradny, a skutki działania mogły rzeczywiście zniszczyć osobę o którą, co? Dbał? Tak, zdał sobie sprawę, że zależy mu na Mishce. Nie kochał, nigdy kochał, ale była tam troska. Nie mógł temu zaprzeczyć.
Bycie z nią, wstrząsnęło nim. Za każdym razem kiedy na jej twarzy pojawiało się zaskoczone zdumienie, jego przyjemność tylko się pogłębiała.
Nigdy nie doszedł tak mocno.
„Jaxon?” odezwała się nagle Mishka, jej głos był pełen niepokoju.
Odwrócił głowę i spojrzał na nią. Nie poruszyła się, nawet nie zesztywniała, ale jej oczy były szeroko otwarte i lśniły paniką. Serce zabiło mocniej w jego piersi. „Co się stało?”
„Nie mogę się ruszyć. Moje ciało jest zamrożone.” Zmarszczył brwi w zmieszaniu.
„Zamrożone?”
„Tak,” powiedział zadowolony z siebie, nieznany głos. „Zamrożone.”
Napinając się, Jaxon przeszukał zamgloną sypialnię, przedzierając się przez złote światło księżyca i cienie. Znalazł wysokiego, niezwykle umięśnionego człowieka. Nie, nie człowieka. Obcego. Te bursztynowe oczy były zbyt jasne jak na człowieka. Błyszcząca skóra i przystojna twarz za którą kobiety pewnie szalały.
„Kim jesteś?” zażądał Jaxon, kiedy powoli, ukradkiem sięgnął po jeden z noży na stoliku nocnym. Jeśli ten kosmita spróbuję skrzywdzić Mishkę, Jaxon go zabije.
„To człowiek, który uratuje twój tyłek.” Na ten nowy głos, Jaxon się zatrzymał.
„Dallas?”
Jego najlepszy przyjaciel i kolega wszedł w samotny promień światła księżyca. Ukazały się znajome brązowe włosy i opalona skóra. Dallas był wysoki i szczupły, oraz ubrany od stóp po szyję w czerń. Jego oczy świeciły tak samo jasno jak obcego, tylko że Dallasa były błękitne i wypełniał je szok.
„Nie za przyjemnie wam?” wzrok Dallasa powędrował do Mishki i szok szybko zmienił się w złość. „Złe włosy, ale ta sama twarz. Cudownie. „ Zwrócił uwagę ponownie na Jaxona. „Nie zupełnie, tak wyobrażałem sobie ciebie znaleźć, baraszkując z wrogiem.”
Marszcząc brwi, Jaxon złapał za narzutę i zakrył nagość Mishki. „Dlaczego nie może się ruszyć?”
„Nie pozwalam jej,” nieznajomy odpowiedział z uśmiechem. „Jest bardzo ładna. Mogę ją mieć kiedy skończysz?”
Jaxon walczył z chęcią mordu kiedy zazdrość ryknęła do życia. Moja, krzyczał jego umysł. „Przestań, cokolwiek robisz. Teraz.”
„Uh, nie. Ma mord w oczach. Nie wierzę, żeby zachowała się jak grzeczna dziewczynka.”
„Dallas,” warknął Jaxon. „Powiedz swojemu kumplowi żeby przestał.”
„Przepraszam przyjacielu, ale zgadzam się z Devynem. Ona sprawi kłopoty. A teraz, chcesz mi powiedzieć, co tu się dzieje? Martwiliśmy się o ciebie.”
Światła nagle włączyły się, mimo że nikt nie poruszył się nawet o milimetr. Jaxon domyślał się, że ten pozaziemski drań użył swoich wyraźnie znaczących, mocy umysłu, żeby je kontrolować.
„Uwolnij dziewczynę,” powiedział Jaxon. „a wtedy opowiem wam o wszystkim co tu jest grane.”
„Jaxon,” odezwała się Mishka. Ostrość jej głosu cięła jak sztylet.
Zacisnął mocniej ręce wokół niej, w niemym nakazie ciszy. Nie znała Dallasa, ani jego błyskawicznego temperamentu. Jedno złe słowo i obawiał się, że Dallas może skierować na nią broń. Jeśliby tak się stało, Jaxon nie wiedział co by zrobił. Dallas był jego najlepszym przyjacielem. Znali się od lat, walczyli razem i zabijali dla siebie. Ale Mishka była… wciąż nie wiedział kim dla niego był.
„Po prostu ją puść, dobra?”
„Słyszałeś to?” Dallas zapytał obcego, tonem zabarwionym niedowierzaniem.
„Tak. Przecież stoję obok,” nadeszła zdezorientowana odpowiedź.
Dallas przewrócił oczami. Natomiast do Jaxona powiedział. „Kosmici. Nigdy nie będą mieć naszego poczucia humoru.” Zmrużył oczy z groźbą. „Wrzeszczałem na Jacka. Dla ciebie. Zadzwoniłem do Mii. Dla ciebie. Zadzwoniłem po zabójców. Dla ciebie. Utworzyłem grupę i pozwoliłem im nabałaganić w moim domu, żeby uratować twój tyłek. Spędziłem godziny włamując się do tej rudery. Ja…”
„Ja się do niej włamałem,” wtrącił Devyn. „Ty po prostu patrzyłeś jak pracuję.”
„Nieważne. Chodziło mi o to, że zadaliśmy sobie tyle trudu, bo myśleliśmy, że umierasz, jesteś torturowany, no wiesz, to co zwykle, ale ty jesteś tutaj. Nagi. W łóżku. Zaspokojony.”
Mishka wydała niski pomruk.
Dobra. Od teraz żadnego mówienia o seksie. „Dzwoniłem do ciebie.” Powiedział Jaxon. „Mówiłem, że wszystko w porządku.”
Teraz to Dallas zmarszczył brwi. „ Z tego co wiem, mogłeś wykonać ten telefon ze spluwą przystawioną do głowy, a każde słowo było wymuszone.”
Cholera. Tak, Dallas miał rację. „Mishka powiedz tym miłym panom, że nie zamierzasz ich skrzywdzić jeśli cię uwolnią.”
„Zamierzam zedrzeć skórę z kości tego obcego i zrobić sobie płaszcz. Założę go kiedy zaatakuje jego planetę i wyrżnę całą jego rodzinę.”
Dallas rozdziawił usta. Oczy Devyna prawie wypadły mu z głowy, chociaż jego rozbawienie pozostało.
Jaxon potarł dłonią po twarzy. „Przejdźmy do salonu,” zasugerował.
„Nie zostawisz mnie tutaj,” warknęła Mishka. „Nie w takim stanie.”
Wzdychając, wysunął się spod niej i przerzucił nogi na krawędź łóżka. Prześcieradło zsunęło się z jego bioder, odsłaniając każdy cal mężczyznom. Niespeszony, powiedział. „Idźcie. Dołączę za minutę.”
Dallas odwrócił głowę, ale nie wyszedł. „Dzięki za pokaz,” mruknął. „Muszę teraz użyć papieru ściernego na rogówkach.”
„Niech cię cholera Dallas. Po prostu wyjdź. Potrzebuję z nią chwili na osobności.”
„Nie uwalniaj jej,” Dallas polecił Devynowi zanim wyszedł z sypialni.
Devyn pozostał w miejscu. „Powiedziano mi, że ta mała kobietka jest żmiją w skórze anioła. Chociaż chciałbym rzucić jej wyzwanie w nagim pojedynku, zrobię to o co Dallas tak słodko poprosił i z ciężkim sercem, zabiorę jej energię molekularną, pozostawiając niezdolną do ruchu.” Skinął głową na odchodne i podążył za Dallasem.
Jaxon pozostał na skraju łóżka, opierając łokcie o kolana, plecami do Mishki. „Nie mogłaś być miła? Nawet przez kilka minut?”
„Było tylko szesnaście procent szans na uwolnienie,” warknęła, „więc nie było sensu być miłą. I tak uznaliby to jako słabość i użyli później przeciwko mnie.”
„Nie muszą być twoimi wrogami.” Wstał na nogi, jego wciąż leczące się mięśnie zapiekły i zaprotestowały. Używając ściany jako podpory, przeszedł do szafy. Tam, wyciągnął białą koszulę i parę białych majtek. Powoli powędrował z powrotem do łóżka.
Kiedy sięgnął krawędzi, przestał się poruszać. Nie mógł. Ledwo oddychał upijając się jej widokiem. Jej włosy w kolorze truskawkowego blondu rozkładały się na poduszkach, w jedwabistej, dekadenckiej ramie kobiecości.
Jej policzki zabarwiał róż, jasny i zmysłowy. Prześcieradła robiły niewiele, żeby ukryć jej kształty, zarys jej sutków błagał go o dotyk, polizanie.
„Nie patrz tak na mnie,” burknęła.
Podniósł na nią oczy. Widział gniew mieszający się z podnieceniem. „Czyli jak?”
„Jakbym była jedynym powodem, dla którego oddychasz.” Zamknęła powieki, blokując przed nim swoje emocje. Blokując go przed jej wzrokiem.
Przesadzała. Miał milion powodów do życia, ale ona nie była – nie mogła być – jedną z nich. Przez wszystkie powody które rozważał wcześniej i miliony innych.
Kiedyś mu powiedziała, że robi, co musi, żeby przeżyć. Był pewien, że zabiłaby go gdyby dostała taki rozkaz i był cholernie przerażony, że z tego powodu, również przespałaby się z innym mężczyzną. Nawet jako małe dziecko, nie lubił dzielić się swoimi zabawkami. Chociaż rozpaczliwie chciał ją uratować, nie zmieniało to obecnej chwili.
„Nie stój tak! Podrap mnie po szyi. Swędzi,” powiedziała, wyrywając go z rozmyślań.
Posłuchał, uważając, żeby nie drapać zbyt mocno i nie zostawić śladu. Jej skóra była gorąca, jakby w jej żyłach płynęła lawa. Ze złości? A może, myśli o jego dotyku? „Lepiej?”
„Tak. Dziękuję,” przyznała niechętnie.
„Nie ma za co.” Milcząc, przełożył koszulkę przez jej głowę i ramiona. Jego kłykcie przypadkowo otarły się o boki jej piersi. Oboje z Mishką jęknęli, przypominając sobie, co robili zaledwie kilka godzin temu.
Majtki, no cóż, zaczepił je o kostki i wciągnął przez nogi bez pozbywania się prześcieradła. Jedno spojrzenie na jego nowe ulubione miejsce i mógł zapomnieć o czekających na niego mężczyznach.
„Ten drań Devyn niech mnie uwolni, albo na niego zapoluje.”
„Porozmawiam z nim.”
„Ale najpierw porozmawiacie o interesach prawda? Interesach o których nie chcesz żebym słyszała.”
Jaxon nie zaprzeczył jej słowom , ale również nie potwierdził. „Potrzebujesz czegoś jeszcze zanim cię opuszczę?”
Przeszyła go wzrokiem, jak bliźniaczymi wiązkami lasera, lśniąc paniką i wściekłością. „Opuścisz mnie?”
„Pokój,” zapewnił. „Tylko pokój.”
Powoli panika zniknęła zostawiając tylko wściekłość. „Jeśli chcesz, opuść teren. Nie dbam o to.”
Och, dbała. Ale była pewnie tak samo zmieszana jak on, gdy chodziło o połączenie między nimi i prawdopodobieństwo szczęśliwego związku.
Pochylając się, rozłożył dłonie na materacu. Potarł czubkiem nosa o jej nos. „Nie zabawie długo.”
Oblizała wargi, jakby wyobrażając sobie pocałunek. „Zanieś mnie tam ze sobą.”
„Nie.”
„Dlaczego do diabła nie?”
„Powiesz swojemu szefowi co usłyszałaś.” To nie był prawdziwy powód, ale wątpił żeby chciała usłyszeć, że nie chciał jeszcze wybierać pomiędzy przyjaciółmi a swoją kobietą.
„Kłamiesz,” odcięła się.
„Nie prawda.”
„A ja nic nie powiem,” przyrzekła.
„Nie będziesz mogła się powstrzymać. Sama mi powiedziałaś.”
Minęło kilka sekund, a każdą coraz bardziej wypełniało napięcie. „Nie zapomnę tego,” powiedziała cicho i wściekle.
Westchnął. „Wiem.” Pocałował ją w szyję, dokładnie w miejsce w które wcześniej ją podrapał, a następnie kulejąc, wyszedł z sypialni.
Wiedział, że poczucie zdrady w jej oczach będzie prześladować na wieki.
Sama, wciąż zamrożona w miejscu, Le’Ace wściekała się w ciszy. Jaxon naprawdę ją porzucił. Pozwolił swoim przyjaciołom praktycznie zakuć ją w łańcuchy, czyniąc bezradną. Znał jej przeszłość, wiedział, że nienawidzi być kontrolowana, ale nie walczył o jej prawa.
Spodziewałaś się, że będzie? Byłaś dla niego dupeczką i niczym więcej. Tylko tyle była warta i wiedziała o tym. Tylko tym będzie. Zerem, śmieciem którego można wyrzucić w każdej chwili.
Po tym jak Jaxon trzymał ją z taka czułością, myślała – miała nadzieję? – że widział w niej cos więcej. Kiedy się nauczysz? Jej żołądek zacisnął się boleśnie. Okłamał ją i zostawił. Dlaczego nie mógł być inny? Dlaczego nie mógł dostrzec w niej jakiejś wartości?
Tak jest lepiej, zapewniła się. Ułatwi zadanie. Kiedy przybędą po nią ludzie Estapa, odejdzie z radością. Była tak wściekła na Jaxona, że nie zamierzała o nim śnić, nie będzie o nim fantazjować, nie będzie pragnąć go w każdej nadchodzącej sekundzie. Tak, jasne.
Po prostu wykonuj pracę. To wszystko co masz. Wszystko co kiedykolwiek będziesz miała.
Zwęziła oczy kiedy przeszła przez nią determinacja. Rozpoznała Dallasa z akt A.I.R. które przeczytała. Tego drugiego, kosmitę, nie była w stanie rozpoznać. Ale będzie.
Zwiększ ostrość słuchu, nakazała chipowi.
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: Wto 20:30, 21 Cze 2016    Temat postu:

Rozdział 14
„Powinieneś ją zabić,” powiedział Dallas, rozkładając się na ciemnobrązowej kanapie. Zimne słowa od mężczyzny który zazwyczaj kochał zimne kobiety.
„Nie rozmawiamy o niej,” odparł posępnie Jaxon, chodząc przed swoim przyjacielem, żeby wypracować sztywną kostkę. „A teraz, kim jest ten obcy i w jaki sposób pasuje do równania?”
Dallas zignorował go. „Mia nienawidzi Le’Ace. To jest Le’Ace, prawda? A jeśli Mia dowie się, że sypiasz z tą kobietą, zabije cię.”
„Mia nienawidzi wszystkich. A tak w ogóle, nie jest przypadkiem poza miastem?”
„Już nie. Opuściła obóz treningowy. Dla ciebie.”
Jaxon potarł dłonią twarz, dopiero teraz zdając sobie sprawę jak często to robił w przeciągu tych kilku dni.
„Cóż, Eden również nienawidzi Le’Ace,” Devyn zaoferował usłużnie.
Jaxon zatrzymał się i spojrzał na niego. Obcy opierał się ramieniem o odległą białą ścianę, jego skóra była tak blada, że niemal się z nią stapiał. „Kim do diabła jest Eden? I poważnie, kim ty do diabła jesteś?”
„Dwa razy ‘do diabła’.” Marszcząc brwi, Dallas uderzył rękami o uda. „Co w ciebie wstąpiło? Znam cię przez piekielnie długi czas i nigdy nie przeklinałeś. Nie żeby ‘do diabła’ było przekleństwem, ale nigdy go nie używałeś.”
Devyn uniósł swoją czarną brew, jego bursztynowe oczy połyskiwały z jeszcze większym rozbawieniem. Czy nic nie denerwowało tego mężczyzny? ”Eden jest niezależnym zabójcą, a ja jestem jej przyjacielem. Czasami pomagam jej przy sprawach.”
„To nic mi nie mówi.” Jaxon ponownie przesunął dłonią po nagle zmęczonej twarzy. „Jesteś pewien, że możemy mu ufać Dallas? Widać, że to Targoński wojownik.” A Jaxon wiedział, że Targoni są zdolni do ekstremalnej telekinezy. Słyszał nawet pogłoski, że jeden Targon może zamrozić całe miasto i zarżnąć mieszkańców, jednego po drugim.
Dobrze mieć takiego człowieka za przyjaciela, jednak kiepsko jeśli jest wrogiem.
Devyn napuszył się jak paw, wyprostował plecy, unosząc z próżnością usta. „Tak naprawdę, jestem królem Targońskich wojowników.”
Jaxon wybałuszył oczy i odwrócił się w bok aby spojrzeć na Dallasa. „On tak na poważnie?”
„Tak. I tak, wiem, że jest wkurzający jak diabli,” Dallas dodał. „ale jest tez niesamowity. Jak już ominiesz jego światowych rozmiarów ego. A teraz powiedz, co w ciebie wstąpiło. Czy to pobicie spowodowało uszkodzenie mózgu? Nigdy nie widziałem cię tak zestresowanego. Pierwszy raz widziałem cię też nago z wrogiem, ale nie rozmawiamy o niej, więc nie wspomnę o tym fakcie.”
Wrogiem? Cóż, przypuszczał, że powinni być wrogami. Z technicznego punktu widzenia, stali po tej samej stronie prawa. Jednak jej szef, skrzywił ją w coś nieprzewidywalnego, coś niebezpiecznego.
Boże, chciał zabić tego mężczyznę.
Masz do tego możliwości. To, że nie przegonił tej dzikiej myśli, jak powinien, wstrząsnęło nim. Zamiast tego, odsunął ją na bok, żeby rozważyć później. Jestem poważnie pojebany.
„Co chcesz, żebyśmy zrobili z kobietą, a o czym nie chcesz z nami rozmawiać?” Zapytał Dallas. Jego ręce zacisnęły się w pięści.
„Nic. Zajmę się nią.”
„Ale…”
„Jest moja. Ile jeszcze mam to powtarzać?”
Dallas uniósł ręce w geście poddania. „Dobra, Jak chcesz. Tylko upewnij się, że unieruchomisz ją w jakiś bardziej permanentny sposób. Ja, uh, mam przeczucie, że…” Urwał i przełknął ślinę.
Jaxon zmarszczył na niego brwi. „Co?” Przez ostatnie kilka miesięcy, Dallas miewał przeczucia, to chyba było dobre określenie. Człowiek wiedział o rzeczach zanim się wydarzyły, nie żeby się do tego przyznał.
„Nie jedź przez Główną,” powiedział Dallas, kilka dni po powrocie do pracy po jego niemal śmiertelnym pobycie w szpitalu.
„Dlaczego?” odparł Jaxon.
„Po prosty nie jedź.”
Kilka godzin później, każda stacja informacyjna w mieście trąbiła o stosie z ośmiu samochodów przy Głównej. Wyglądało na to, że czujnik w sedanie zawalił i samochód przeleciał przez most na Główną. Żaden z nich, ani Jaxon, ani też Dallas nigdy nie rozmawiał o tym incydencie, ale osiadł on między nimi niczym gruby różowy słoń w fioletowym tutu.
Dallas pociągnął się za ucho. „Posłuchaj, ona pociągnie ciebie i wszystkich w naszej małej grupie ratunkowej na dno. Będziemy padać, jeden po drugim. Przez. Nią.”
„A jak ma zamiar to zrobić?” zapytał, nie chcąc w to uwierzyć. Dallas z pewnością się mylił. Pewnie mówiła tu jego niechęć do Mishki, a nie przeczucie, malujące jego postrzeganie przyszłości. Jaxon nie chciał wierzyć inaczej.
„Zastrzeli cię,” nadeszła odpowiedź Dallasa.
„Mogę ją uśpić na kilka dni,” zasugerował Devyn.
„Nie.” Jaxon już wystarczająco ją zdradził, zabierając wolność wyboru, jaką sam posiadał. Jeszcze trochę i może nigdy mu nie wybaczyć. „Zapomnij o niej, dobra? Nie zastrzeli mnie.” Miał taką nadzieję. „A teraz przejdźmy do sprawy nad którą kazał mi pracować Jack.”
Przez następne kilka minut, Jaxon wyjaśniał temat Schönów, ich wirusa i kobiet które zarazili. Opowiedział o swoim doświadczeniu z Nolanem w barze. A na końcu, Jaxon wyjawił tajemnicę, którą ukrywał od początku.
„Żeby badać wirusa, trzeba będzie utrzymać ofiary przy życiu, a może nawet zachować żywe dzieci, a oboje mogą równie dobrze roznieść go w zastraszającym tempie.”
„To dlatego ich zabiłeś?”
Skinął głową. „Kiedy umiera ciało, wirus umiera z nim, ponieważ nie może przetrwać bez żywego nosiciela.”
„Jesteś pewien?” zapytał Dallas, pochylając się i opierając łokcie o kolana. „Nie jesteś lekarzem, ani naukowcem. Co więcej, Jack powiedział że zmusiłeś go do obietnicy, aby nie dopuścił do cel kobiet, żadnego z nich. Dlaczego?”
„Każda z kobiet którą zabiłem miała do przekazania wiadomość. Ich kochankowie przepraszali za to co zrobili i wyjaśniali to co ja wam teraz mówię. Że badania pogorszyłyby tylko sprawę.”
„Mogły kłamać,” powiedział Devyn.
„Wiem o tym. Ale jedynym sposobem, żeby to ustalić byłoby zbadanie krwi żywych ofiar. Musiałem rozważyć plusy i minusy, w ostateczności postanowiłem zabić ofiary zanim krew mogła zostać zbadana.” Jaxon spojrzał z jednego mężczyzny na drugiego, nie próbując nawet ukryć swojej udręki. „Jeśli Schöni mówili prawdę, nie możemy jej przetestować bez poważnych konsekwencji. Jeśli kłamali…” westchnął. „Tak naprawdę nie wiem w co wierzyć. Te ostatnie kilka tygodni nie przyniosło żadnych nowych informacji.”
Osunął się na najbliższe siedzenie, a jego wzrok zawisł na poręczach które Mishka dla niego zamontowała. Ich widok sprawiał ból w jego piersi. Była tak troskliwa i przejęta jego opieką. Przesunął wzrok na zdartą drewnianą podłogę.
Ogólnie, placówka nie była zła, ale również nie zachęcała. Ściany były zbyt białe, prawie oślepiające, a w pomieszczeniach znajdowało się niewiele mebli. W powietrzu nie utrzymywał się zapach domu, żadnego pieczonego chleba ani ciasta, żadnych owoców czy też perfum. Jedynie środki czyszczące.
Nie, zaraz. Marszcząc brwi, zaczerpnął głęboko powietrze. Złapał nutę erotycznego zapachu Mishki. Pikantny i ciepły, jak skóra kobiety. Jego ciało zareagowało błyskawicznie. Uderzyło w niego podniecenie, wywołując obrazy leżącej pod nią Mishki, prężącej się pod jego ustami, z rozłożonymi nogami, oraz mokrym i chętnym rdzeniem.
Przegryzł wnętrze policzka, aby powstrzymać się od jęku.
Zastanawiał się jak dużo czasu była zmuszana tu przebywać i z kim musiała tu zostawać– a to wywoływało w nim wściekłość – i czy w ogóle podobało jej się to miejsce. Jej sypialnia posiadała wygodne łóżko, kobiece szafki i kolorowy dywan. Mishka. Łóżko. Podniecenie zapłonęło jaśniej od wściekłości.
„Jaxon. Brachu. Otrząśnij się.”
Przed jego twarzą pojawiły się palce, sprawiając, że Jaxon zamrugał. Kiedy się skupił, zauważył, że Dallas stoi przed nim. Devyn był obok niego, uśmiechając się jak szaleniec którym zapewne był. Zbliżyli się do niego, jednak nie zauważył kiedy się poruszyli. Ale był z niego agent.
„No co?” powiedział defensywnie.
„Opuściłeś nas.” Dallas
„I stwardniałeś.” Devyn. „Nie wiedziałem, że na mnie lecisz. To mi pochlebia. Naprawdę. Ale wolę kobiety. Wiem, wiem. Zawiodłeś się. Nie musisz tego mówić. Jestem bardzo przystojny.”
Policzki Jaxona płonęły. Zmarszczył brwi. „Odwalcie się.”
Obaj mężczyźni uśmiechali się wracając na swoje miejsca. Jaxon obserwował ich. Chociaż Dallas się uśmiechał, jego oczy znaczyły linie napięcia. Zmarszczka Jaxona pogłębiła się. „Wszystko w porządku chłopie?”
„Tak. Wspominałeś coś o barze. Gadałeś tam z przybyszem prawda?” Jaxon skinął głową.
„Masz może przypadkiem nagranie jego głosu?”
„Nie.” Ale Mishka pewnie miała, nie wspomniał o tym jednak. W tej chwili wątpił, aby była skłonna im pomóc.
Dallas westchnął. „To ułatwiłoby sprawę, ale nadal możemy pracować z tym, co mamy.” Wstał, wysunął cienki czarny lokalizator z tylnej kieszeni i podszedł do stolika.
Tam, klęknął i otworzył lokalizator tak, że oba końce przywierały płasko do powierzchni stołu. Przycisnął kciuk na środek i jasne, żółte światło przeskanowało jego linie papilarne. Chwilę później, tuż przed nim pojawiła się klawiatura. Nie była stała, a jedynie intensywna jak światło skanera.
Jego palce przesunęły się nad nią, wystukując na drewnie. „Nazwa baru?”
„U Wielkiej Bubby.”
Więcej stuknięć. „Data i czas w którym tam byłeś?”
Odpowiedział. Jeszcze więcej stuknięć. A następnie niebieski ekran skrystalizował się nad czarnym lokalizatorem, tworząc kwadrat cztery na cztery. Kolejna pojawiła się mapa miasta, a za nią osiemnaście czerwonych kropek.
„W porządku,” powiedział Dallas, opuszczając ręce na boki. „Oto co mamy. W podanym przez ciebie czasie, w sąsiedztwie baru zostało zarejestrowanych dwadzieścia dziewięć głosów obcych. Osiemnaście z nich prowadzi właśnie rozmowy.”
Jakiś czas po tym jak pierwsi obcy przybyli przez galaktyczne tunele czasoprzestrzenne na tą planetę, zostało odkryte, że większość ich głosów działa jak ludzkie DNA, zostawiając po nich ślady. Ich głosy posiadały częstotliwość którą nie dysponowali ludzie. Dlatego też w całym mieście umieszczono rejestratory dźwięku i wzmacniacze, nieustannie rejestrujące różne częstotliwości.
Te nagrania były przydatne podczas wojny między ludźmi a obcymi, która wybuchła przed laty, pomagając namierzyć obozy wroga i w obserwacji niektórych lokalizacji, aby upewnić się że przybysze nigdy ich nie naruszyli.
Oczywiście nie było to w stu procentach skuteczne. Drapieżni przybysze szybko nauczyli się zachowywać ciszę przed, w czasie, oraz po najazdach, co ukrywało ich położenie jak gdyby byli owinięci w cienie i magię. Magia, pomyślał. Idealne określenie, przypominające mu to jak Nolan po prostu zniknął w ścianie.
Gdyby tylko mieli większą wiedzę o swoich nieproszonych gościach. Różne gatunki, inne zdolności, wszystko utrzymywane w jak największej tajemnicy. Najlepszą obroną jest atak i całe to gówno.
„Zadzwonię do Mii i Eden i powiadomię je o sytuacji,” powiedział Dallas. „Każdy z nas może przeszukać inną lokalizację.”
Davyn skrzyżował ramiona na swojej masywnej piersi. „Czekajcie. Teraz jest tylko czternaście kropek.”
Dallas machnął lekceważąco ręką. „Nie martw się. Pozostałe miejsca zostały zapisane. Przeszukamy je niezależnie czy oni tam są. Oczkuje wiele zawodu i niepowodzeń, ale w tej chwili to jedyne tropy które mamy.”
W porządku. To zostało ustalone, co oznaczało, że nadszedł czas na podjęcie decyzji o losie Mishki. Rano, jasno dała do zrozumienia, że mieli się rozstać i że tego właśnie chciała. Albo tak przynajmniej twierdziła. Może tego nie chciała, może zostało to na niej wymuszone.
Jeśli sprzeciwi się swojemu szefowi, zostanie ukarana. Jeśli Jaxon zmusi ją do pójścia z nim, zabierze jej następną szansę wyboru.
Jaxon chciał ją jednak przy sobie, nie zależnie czy tego chciała, albo czy mogła zostać namierzona. Chciał ją chronić, znaleźć sposób aby ja uratować. W głębi duszy, musiała pragnąć tych rzeczy. Ale przez to, że tak bardzo bała się swojego szefa, wiedział, że będzie musiał się natrudzić, żeby to przyznała.
Wciąż jednak. Musiał spróbować.
Załapał się za nasadę nosa. „Uwolnij dziewczynę z paraliżu,” powiedział do Targona.
Devyn zmarszczył brwi. „Jesteś pewien?”
„Tak.”
„Nie. Pozostanie zamrożona. To nie podlega negocjacji.” powiedział Dallas.
Wzruszając ramiona Devyn odrzekł, „Psujesz zabawę Dallas. Już jest zrobione. Uwolniłem ją.” Tak po prostu? Pomyślał zaskoczony Jaxon.
Dallas warknął. „Zdrajco! Powiedziałem ci żebyś tego nie robił. Ona jest niebezpieczna.”
Jaxon spodziewał się, że Mishka wtargnie do salonu, z bronią w gotowości. Nie zrobiła tego. W rzeczywistości minuta minęła, a później następna w ciszy i spokoju.
„Mishka,” zawołał podczas gdy Dallas i Davyn wciąż się kłócili. „Mishka!”
W końcu, weszła do pokoju. Ulga zalała jego żyły. Ulga i podziw. Jej wspaniałe włosy zostały związane z tyłu w kucyk. Miała na sobie czarną koszulkę zamiast białej w której ją zostawił , a jej nogi zakrywały czarne spodnie z syntetycznej skóry.
Jej twarz nie pokazywała żadnych emocji, a ręce były zaskakująco wolne od jakiejkolwiek broni. Wzrok miała skierowany na niego, jak gdyby pozostali dwaj mężczyźni nie byli w ogóle obecni.
Dallas przestał wrzeszczeć na Targona i ruszył w jej kierunku z groźbą w każdym kroku. Jaxon stanął przed nim, blokując mu drogę.
„Nie pytaj,” odezwała się Mishka. „Nie pójdę z tobą.”
Czyta teraz w jego myślach? Mięsień zadrgał pod jego okiem. Nie wyglądała już jak ukochana kobieta. Była teraz Marie, zabójcą, zimnym i nieczułym, pięknością wyrzeźbioną w kamieniu.
„Daj mi przynajmniej szansę, żeby ci pomóc,” prosił.
Pokręciła głową. „ I być kolejny raz rozczarowana? Nie dziękuję.”
„Może cię nie rozczaruję.”
Powoli zbliżyła się do niego, jej koki były pełne wdzięku i płynne jak maszyna za którą się uważała. Kiedy się zatrzymała, była zaledwie o oddech od niego. A kiedy zaczerpnęła ten oddech, jej sutki otarły się o jego pierś. Za nim, Dallas próbował go odciągnąć. Jaxon strząsnął jego uścisk, złapał Mishkę za ramię i zaciągnął ją w kąt. Mógł poczuć zmrużone spojrzenie swojego przyjaciela, wbijające się w jego plecy.
Zapłonęła w nim świadomość.
„Oboje wiemy, że to nie mogło trwać,” powiedziała od niechcenia.
Tak lekceważąco. Krew zaryczała dziko w jego uszach. „Aż do tej chwili, nie uważałem cię za tchórza.” Błysk wściekłości przysłonił jej oczy, jednak został on szybko zduszony.
„Wmawiaj sobie, że to zakończyliśmy przez moje tchórzostwo, jeśli ma to sprawić, że poczujesz się lepiej. Ale prawda jest taka, że nie próbuję sprawić żeby to zadziałało ponieważ z tobą skończyłam. Spełniłeś swoje zadanie. Nie będę cię już potrzebować.”
Chociaż jej nie wierzył, jej słowom wciąż cięły głęboko. Był jednak przyzwyczajony do trudnych przeciwników i nie chciał ustąpić. Z jakiegoś powodu, ta walka wydawała się ważniejsza od tych którym stawił czoło wcześniej. „Lubisz mnie bardziej niż powinnaś. Boisz się, pewnie nawet myślisz, że odchodząc mnie ochronisz.”
Zaśmiała się i nie był to zbyt przyjemny dźwięk.
Kątem oka, zauważył Dallasa i Devyna zbliżających się do jego boków. Podniósł ręce i odpędził ich. „Nie.”
Mishka wyciągnęła dłoń i przesunęła palcami po jego policzku, w dół blizny i wzdłuż kolumny szyi. Tam gdzie dotykała, czuł mrowienie. „Żegnaj Jaxon,” powiedziała z żalem.
Nie miał czasu na odpowiedź. Coś ostrego wbiło się w jego żyłę.
Jego oczy rozszerzyły się kiedy to sobie uświadomił. Wściekły i zaskoczony odepchnął jej dłoń. „Mishka.”
„Kiedyś mi za to podziękujesz.”
„Niech to cholera! Znów mnie odurzyłaś.” Te słowa były niewyraźne, odległe.
„Powinieneś mi wierzyć, kiedy mówiłam, że jestem dla ciebie zła.”
Czarna siec zaczęła oplatać jego pole widzenia. Zagęszczając się, łącząc. Jego mięśnie zwiotczały, a zawroty głowy atakowały w coraz intensywniejszych falach. Zachwiał się. „Zostań ze mną,” udało mu się wydobyć. Nawet dla jego uszu, ta prośba była niczym więcej niż szeptem. „Nie odchodź.’
„Zabierzcie go stąd,” Mishka odezwała się chłodno, tuż przed tym jak jego świat obrócił się w nicość.
Powrót do góry
Shinedown
Admin


Dołączył: 06 Wrz 2015
Posty: 3641
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Everywhere

PostWysłany: Wto 21:32, 21 Cze 2016    Temat postu:

Dziękuję za kolejny rozdział Wink

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gość






PostWysłany: Nie 3:16, 04 Gru 2016    Temat postu:

Rozdział 15
Tydzień później
Znaleziono kolejne trzy zarażone kobiety i obecnie przebywały one w sektorze trzynastym siedziby głównej A.I.R. Pomimo ostrzeżeń Jaxona, aby Jack się wstrzymał, na kobietach zaczęto przeprowadzać badania i testy w nadziei na znalezienie lekarstwa lub w ostateczności szczepionki.
Jaxonowi zależało, ale nie tak bardzo jak powinno.
Jakiś państwowy urzędnik imieniem Senator Kevin Estap przysłał lekarzy i naukowców, wyrażając chęć pracowania z A.I.R, a nie przeciw nim, albo tak przynajmniej twierdził. Jaxon podejrzewał, że Estap był szefem Mishki. Jak inaczej ten chłopczyk wiedziałby tak dużo o tej sprawie? Jednak każdy zaprzeczał, że ją zna.
Obchodziło to Jaxona, ale mimo wszystko nie wystarczająco.
Właściwie, lekarze działali jakby nie mieli o niczym pojęcia. Ani o Schönach, wirusie, ani też o efekcie obu. Jaxon był zaskoczony, że potrafili ubrać się rano i pożywić podczas dnia. Mówili, że są tu aby „zebrać próbki” i nie mieli o niczym konkretnych wniosków. Jak to się miało ze współpracą?
Jak dotąd, Jaxon rozmawiał z dwoma kobietami. Nie dowiedział się niczego nowego.
Wiedział na razie o dwóch planetach zniszczonych przez Schönów, Delenseanie i Racce. Czy Ziemia miała być trzecia? Co więcej, czy badanie tych zakażonych kobiet nie stanowiło reakcji łańcuchowej zarazy i śmierci która nie mogła zostać powstrzymana, tak jak podejrzewał?
Bał się odpowiedzi, ale wciąż nie mógł zdobyć się na to, żeby o nią dbać tak jak powinien.
Jako agent, płatny myśliwy, nocny łowca, widział straszliwe rzeczy. Zarzynane dzieci, bite kobiety, gwałceni mężczyźni. Ciała pozbawione krwi, narządy skradzione i sprzedane na czarnym rynku, śmierć w każdym wcieleniu.
Eliminował odpowiedzialnych za te czyny najlepiej jak potrafił, rezygnując czasami z jedzenia i snu, zawsze zabijając gdy zaszła taka potrzeba. Jak powiedziała kiedyś Mishka, broń może być najlepszym przyjacielem człowieka, a jego najlepsi przyjaciele pozwolili utrzymać porządek na świecie. Ale w jaki sposób miał walczyć z podstępnym potworem który uderzał po cichu i bez ostrzeżenia? Jak miał walczyć z wirusem? Lekarze i naukowcy być może mogli znaleźć lekarstwo na które mieli nadzieje.
Ale jak wielu zginie w tym procesie?
Najprawdopodobniej niezliczona ilość, ale po raz kolejny Jaxon o to nie dbał.
Westchnął. W tym momencie siedział przy swoim biurku, opierając się o nie łokciami i chowając głowę w uniesionych dłoniach. Po powrocie do realnego świata, został przesłuchany, przebadany i wysłany do psychiatry a następnie przywrócony do służby. Nie żeby przyniosło to coś dobrego. Nolan nie skontaktował się z nim, a jego poszukiwania Schönów zawiodły.
Najgorsze z tego wszystkiego było jednak to, że Mishka również się z nim nie skontaktowała, usunęła również urządzenie namierzające ze swojego telefonu, więc nie mógł dłużej określić jej dokładnego położenia. To właśnie tam znajdowało się większość jego zmartwień. W zniknięciu Mishki.
Szukał jej, wydzwaniając do każdego znanego mu kontaktu rządowego. Nic to nie dało. Dręczyły go pytania. Co robiła? Z kim była? Co robili razem?
Później zaczął myśleć, że została ona narażona na rozkaz walki z Schönami tak długo jak ci noszący wirusa dranie tam byli, więc przestał szukać i skupił się na kosmitach. Ale zaniechanie poszukiwań go zabijało.
Jaxon pragnął jej, śnił o niej, musiał znów ją mieć. Nie mógł skupić się na pracy tak jak powinien i nie brał pod uwagę ofiar przeszłości, teraźniejszości i tych przyszłych w taki sposób jak powinien robić to dobry agent. Ona była jego największym zmartwieniem. Musiał mieć ją ponownie w swoich ramionach. Potrzebował ponownie znaleźć się w jej wnętrzu. Musiał wiedzieć, że jest bezpieczna , nie gnijąc gdzieś w bólu i pokucie.
On po prostu najzwyczajniej pragnął.
Moja. Każdy instynkt w jego ciele to wykrzykiwał. Prawda czy też nie, nie mógł dłużej bez niej funkcjonować. Tak, ogłuszyła go. Tak, odesłała jak gdyby go nie chciała. Jednak w środku wiedział, że zrobiła to, żeby chronić siebie i jego. To rozumiał. Nawet mógłby zrobić to samo gdyby sytuacja była odwrócona. Ale nie oznaczało to, że puści jej to płazem.
– Za to płaci ci Jack? Medytację?
Wyrwany ze swoich zawiłych rozmyślań, Jaxon uniósł wzrok. W jego drzwiach stała Mia Snow, piękna jak zawsze. Jej czarne jak noc włosy zostały ściągnięte w kucyk, a rysy baleriny świeciły zdrowym blaskiem. Malutka osóbka, promieniująca aurą mówiącą, że może się złamać w każdym momencie. Zabawne było to, że potrafiła złamać kark mężczyzny, prostym skrętem nadgarstka.
Podobnie zresztą jak Mishka.
Marszcząc brwi, potarł pierś starając się stłumić nagły ból. Czy zobaczy ją jeszcze? Zacisnął szczękę. Zobaczy ją. Do cholery zadba o to, jakaś część w nim przyrzekła.
Zapomnij o niej, druga część niego błagała. Tak naprawdę, nie potrzebował jej w swoim życiu. Miał przyjaciół którzy nie rozkoszowali się szprycowaniem go do nieprzytomności. Przyjaciół którzy nie kłamali, którzy na pewno nie dźgnęliby go w szyję gdyby otrzymali taki rozkaz. Oczywiście ci sami przyjaciele nie dali mu najlepszego w życiu orgazmu. Ci przyjaciele nie patrzyli na niego jakby był w połowie bohaterem, a w połowie złoczyńcą, a ich życie było zależne od jego dotyku.
Zapomnieć o niej? Nie był pewien czy potrafi i nie podobała mu się sama idea spróbowania.
– Co? – Mia rozłożyła ramiona. – Jestem aż tak straszna?
Zdał sobie sprawę, że się krzywi i zmusił swoją twarz do relaksu.
– Przepraszam. To nie ty.
Błysk w jej burzliwych niebieskich oczach wyostrzył się jak miecz do ataku.
– Myślisz o niej? – Nie musiał pytać kim była „ona”.
– Tak. A co?
Mia skrzyżowała ramiona na piersi.
– Jestem tobą rozczarowana Jaxon. Pozwalasz prowadzić się za fiuta.
– I co w tym złego? – zapytał, unosząc brew.
Nieznaczne zaczerpnięcie oddechu, jak gdyby w zaskoczeniu a następnie.
– Jeśli chcesz zobaczyć kolejny dzień, tak jest to złe. Ona zabije cię bez mrugnięcia okiem, bez zawahania i pewnie robiąc to będzie się śmiać.
– Nie jest taka zła.
– Powiedział mężczyzna który nie widział do czego tak na prawdę jest zdolna. – Mia przeciągnęła językiem po zębach. – Widziałam jak robiła rzeczy po których ścierpnie ci skóra.
– Odpuść sobie, dobra? – Nie miał zamiaru dzielić się tajemnicami Mishki, nie powie nikomu dlaczego zachowywała się w taki sposób. Będą się nad nią użalać, a Jaxon uważał, że zna Mishkę na tyle, żeby wiedzieć iż wolała wściekłość od przygnębienia. – Dowiedziałaś się czegoś o twoich Arcadiańsko-ludzkich hybrydach?– zapytał, zmieniając temat.
Mia była zdeterminowana odnaleźć podobnych do siebie, po części ludzi, po części obcych i pomóc im w razie potrzeby. Większość swojego życia czuła się inna, odłączona od wszystkiego i wszystkich i bała się swojej odmienności. Nie mogła znieść myśli o innych, cierpiących tak jak ona.
Wzruszyła ramionami pozwalając na zmianę tematu.
– Mam kilka poszlak.
– A co z twoim bratem? – Dare, w pełni ludzki ukochany brat Mii, przez lata uważany był za martwego, zamordowanego przez obcych. Okazało się jednak, że został uratowany przez inna rasę, zabrany i wykorzystany przez Arcańską matkę Mii, która miała nadzieję pewnego dnia wymienić go na nią.
– Bez zmian. Żyje, ukrywa się przede mną i mnie nienawidzi. – Znów wzruszyła ramionami z wyrazem twarzy przysłoniętym bólem. Bólem który szybko ukryła. – Wyśledziłam go dwa razy i w obu przypadkach uciekł ode mnie bez słowa. – Nastała ciężka cisza. – Le’Ace nie jest dla ciebie dobra, wiesz o tym prawda?
– Idę do sektora dwunastego – odpowiedział ignorując ostatnią część. – Jack pozwolił mi przesłuchać ostatnią z kobiet w jej celi zamiast z za szyby. Mam rozkaz, żeby jej nie zabijać. – Bełkotał, wiedział o tym, ale to sprawiało że Mia milczała.
– Świetny sposób na zignorowanie pytania.
Milczał przez chwilę, aż w końcu powiedział.
– Odpuść.
– Więc to w porządku wyciągać ode mnie informację, ale ja nie mogę wydobyć ich od ciebie.
– Zgadza się. – Zaczął układać foldery na biurku. Nie musiał ale chciał zająć czymś ręce. – Jeśli znajdą się nowe informacje na temat Schönów, zdobędę je.
Zamiast wyjść, Mia weszła głębiej małego biura i opadła na krzesło przed jego biurkiem. Determinacja rozchodziła się od niej falami
– Najpierw, opowiem ci historyjkę.
Westchnąwszy złapał się za grzbiet nosa.
– To nie może poczekać?
– Nie. A też zamknij się i słuchaj.– Wyciągając nogi, zsunęła się z krzesła opierając głowę o jego tył tak że patrzyła w sufit. – Dawno, dawno temu…– zaczęła.
Jęknął.
Kontynuowała bezwzględnie.
– Były sobie dwie nastoletnie dziewczyny. Obie miały problemy z ojcami. Pierwsza spędzała większość czasu w zamkniętej szafie, samotna i przestraszona, dopóki w końcu nie uciekła w wieku szesnastu lat. Druga zaś, została zabrana z domu kiedy przyznała, że zgwałcił ją własny ojciec.
W tym momencie zdał sobie sprawę, że opowiada mu własną historię. Wiedział trochę o przeszłości Mii, o przemocy i odosobnieniu które musiała znosić z ręki swojego ojca i wiedział że uciekła, żeby się z tego wydostać.
– Te dwie dziewczyny nigdy nie powinny się spotkać, ale obie zostały przyjęte do specjalnego obozu przetrwania. Stały się współlokatorkami, pomagając sobie w nauce i treningu. W krótce dowiedziały się, że mają zostać agentkami A.I.R.
Spojrzała na niego, a on skinął głową dając jej znak, że słucha.
– Przez kilka miesięcy, świat stał się nareszcie szczęśliwym miejscem dla obu dziewczyn. Miały cel, przyjaciół i bezpieczeństwo. Albo tak przynajmniej myślały. Pewnego dnia, jedna z nich została zabrana z obozu na prawdziwy trening w terenie. Była najbardziej utalentowana.
Mia, pomyślał.
– Tam, poznała bardzo słodkiego chłopca, obcego. Jak każda oczarowana dziewczyna, zakochała się w nim, pozostając w potajemnym kontakcie.
Strach zacisnął mu żołądek.
– Nie wiedziała jednak, że przybysz wykorzystuje ją, wyciągając z niej informacje na temat obozu i A.I.R. Kiedy się tego dowiedziała, jeden z instruktorów dziewczyny został wysłany aby wymierzyć karę. Wszyscy myśleli, że zostanie ona sprana, albo może nawet wymażą jej wspomnienia i odeślą z obozu. Ale ten instruktor wpadł do jej pokoju, podniósł broń ogniową i strzelił.
Więc to nie była Mia.
Wzrok Mii ponownie opadł na Jaxona, twardy, odległy.
– Elisa umarła w moich ramionach.
Trzymając umierającego przyjaciela, wiedząc że nie można nic na to poradzić było torturą.
– Przykro mi z powodu twojej straty Mia, naprawdę mi przykro. Ale nie rozumiem, co to ma wspólnego z Mishką.
– Naprawdę nie wiesz?– Głos Mii podniósł się o oktawę. – To ona zabiła Elisę. Trzymała tamtą broń z twarzą pozbawioną emocji i naciskała na spust kiedy ja błagałam, żeby tego nie robiła. Po wszystkim wyszła jak gdyby wstąpiła tam tylko, żeby zaprosić nas na obiad.
Znowu zmarszczył brwi.
– Przecież byłaby dzieckiem, jak ty.
– Nie, była dorosła.
– To niemożliwe.– Jego brwi złączyły się w zmieszaniu, a nieskazitelna twarz Mishki pojawiła się w jego umyśle. Skóra bez zmarszczek, z młodzieńczym rumieńcem. – Mishka nie może mieć więcej niż trzydzieści lat. Jeśli nie mniej.
Mia trzasnęła szczęką.
– Jest starsza niż myślisz. Dużo starsza.
– Niemożliwe – powtórzył. – Jeśli była koło trzydziestki kiedy uczęszczałaś do szkoły, miałaby teraz czterdzieści albo pięćdziesiąt lat.
– Była instruktorem w szkole kilka lat przed moim przybyciem.
– Nie. – Potrząsnął głową. – Ktoś inny musiał zastrzelić twoją przyjaciółkę, ktoś kto wyglądał jak ona.
– Ona jest maszyną. Starzeje się inaczej. Spójrz na Kyrina. Ma setki lat a wygląda jakby był w kwiecie wieku.
– Nie – to wszystko co Jaxon powiedział. Nie wiedział co jeszcze ma dodać.
Mia wzruszyła ramionami, jakby nie obchodziło jej, czy uwierzy, ale to działanie wydawało się sztywne.
– Po prostu pomyśl o tym, co ci powiedziałam.
Stwierdził, że nie mógł myśleć o niczym innym. Jeśli to naprawdę była Mishka, dbałby o to?
Nie zadałaby tego śmiertelnego ciosu ponieważ chciała, musiała dostać rozkaz. Wiedział to bez pytania. Prawdopodobnie była rozdarta w środku i pewnie płakała po całym zdarzeniu, widząc umierająca twarz dziewczyny w swoim umyśle tysiące razy w snach.
Bezbronna kobieta, którą trzymał w ramionach w zeszłym tygodniu, wyjękując swoje rozkoszne zaskoczenie przy każdym rozgrzanym dotyku, nie znalazłaby radości w śmierci i zniszczeniu.
– Idź już lepiej do pokoju przesłuchań zanim Jackowi pęknie żyłka.– Odezwała się Mia zmieniając temat. – Nikt oprócz ciebie nie był w stanie wydobyć słowa z tych dziewczyn. Och i wiesz co? Będę obserwować z za lustra weneckiego.
– Aby upewnić się, że wykonuję swoją robotę?
– Wiesz przecież.
– Jak za dawnych czasów – powiedział. Tylko, że wtedy to on musiał obserwować jej tyły.
Jej usta wykrzywiły się w powolnym uśmiechu.
– W sumie tak samo. Jeśli oczywiście żyjemy w Świecie Bizzaro, a czasami myślę, że tak właśnie jest. Gotowy?
Wstał, ale nie odszedł od biurka. Poczuł niewielkie ukłucie w kostce, ale było tak nieznaczne, że był w stanie je zignorować.
– Nie jesteś oficjalnie na służbie przez kolejny miesiąc.
– No i. Zainteresowałam się twoją sprawą. Możesz uznać mnie za swój nowy cień. – Fantastycznie.
– Chodźmy więc.
Wyszli z biura ramię w ramię i przeszli w dół ruchliwego korytarza A.I.R. Jaxon skinął do Dallasa kiedy go mijał. Nie byli w najlepszych stosunkach odkąd opuścili kompleks. Dallas nie chciał mu wyjawić, co on i Devyn zrobili i powiedzieli Mishce po tym jak Jaxon stracił przytomność. Jaxon zapytałby Devyna, ale ten kapryśny przybysz się nie pojawiał.
Jaxon podejrzewał, że Dallas i zespół który złożył czyli Mia, Kyrin, Eden Black, Lucius Adaire i Devyn coś kombinowali. W sprawie Schönów, Mishki, obu tych rzeczy, tego nie był pewien. Żadne z nich nie ufało mu ze szczegółami misji.
I mieli rację żeby mu nie ufać. Jeśli myśleli o skrzywdzeniu Mishki, cóż, po prostu mógłby z nimi walczyć.
– Ty i Dallas powinniście pocałować się na zgodę.– Zasugerował Mia. – Z języczkiem. Naprawdę tak uważam. Przynajmniej tyle możesz zrobić.
– Kiedy powie mi co chcę wiedzieć, zafunduje mu ekstra mokry prosto w usta.
Przewróciła oczami.
– Kłamca. Nie ładnie tak podsycać moje nadzieje. Kiedyś nie byłeś takim łajdakiem.
– Tak też słyszałem – mruknął.
Kiedy przeszli z sektora głównego do windy, wiedział, że system bezpieczeństwa pobierał ich wymiary, ciepłotę ciała i chemię elektryczną, upewniając się, że mają uprawnienia.
Minęła minuta, ściany zatrząsały się nieznacznie.
Ding. Podwójne drzwi otworzyły się i weszli do przedsionka cel, swego rodzaju pomieszczenia przejściowego w razie gdyby w jakiś sposób ktoś uciekł ze swojego zamknięcia. Dwóch strażników spojrzało na nich z podniesionych szklanych przegród kiedy on i Mia znosili skanowanie tęczówek i rąk. Musiał podporządkowywać się tak bardzo przez te wszystkie lata, że stało się to da niego drugą naturą, taką samą jak oddychanie.
– Broń na stół agencie Tremain – powiedział jeden ze strażników.
Po dwie na raz, wyciągnął swoje noże, pistolety oraz gwiazdki i położył je na pobliskim stole. Chociaż uważał że mu się to uda, nie próbował przemycić żadnej broni. Nie miał zamiaru ryzykować tego przesłuchania.
Brzęczenie. Drzwi otworzyły się i wkrótce ruszyli wzdłuż kolejnego korytarza. Zmarszczył brwi. Powietrze wydawało się chłodniejsze niż zwykle. Wystarczająco zimne, żeby zmrozić mu twarz i ramiona, ściskając płuca.
– Muszą próbować zwolnić rozwój wirusa. – Powiedziała Mia.
Z naszą ograniczoną wiedzą na ten temat, zimno mogłoby pomóc w jego przenoszeniu, jednak Jaxon nie wyraził na głos swoich obaw. Nie doprowadziłoby to do niczego dobrego, a jedynie mogłoby spowodować panikę.
Fartuch, rękawice i maska wisiały na ścianie obok celi jego obiektu. Włożył każdą z tych rzeczy kiedy Mia wchodziła do pokoju obok niego. Pokoju który posiadał lustro weneckie i ścieżkę dźwiękową z wszystkiego co działo się w celi.
Jaxon przypomniał sobie wszystko co wiedział o ofierze. Patty Elizabeth Howl. Dwadzieścia trzy lata. Miała chłopaka przez rok i uczyła się w szkole, aby zostać radiologiem przybyszów. Ogólnie szczęśliwa, odkąd dostała antydepresanty pięć miesięcy temu. Źródło depresji nieznane.
Była ładna, niska i trochę pulchna. Zazwyczaj się nie puszczała.
Kątem oka, Jaxon zauważył mężczyznę wychodzącego z jednego z pokoi. Chociaż nie spotkał mężczyzny, wiedział że był lekarzem. To skrzydło więzienne zostało opróżnione z wyjątkiem kobiet i osób odpowiedzialnych za ich opiekę. Mężczyzna także nosił taki sam płaszcz , rękawiczki i maskę jak Jaxon. Trzymał tace z wypełnionymi czerwienią fiolkami. Krew? Najprawdopodobniej.
Jaxon zwalczył falę niepokoju. Kobiety powinny zostać przetransportowane do laboratorium i tam poddane testom. W ten sposób byłoby bezpieczniej. Ale nie było lepiej zabezpieczonego miejsca przeciwko zdolnościom przybyszów niż A.I.R, a jeżeli kobiety okazałyby się przynętą na Schönów, tutaj mieli większą szansę ich złapania.
Jaxon poczekał, aż lekarz go minął zanim wszedł do celi Patty. Drzwi zamknęły się za nim automatycznie, a on zatrzymał się na chwilę żeby zbadać otoczenie.
Białe ściany, biała podłoga, wszystko poplamione krwią. Zmarszczył brwi. Musiała się podrapać. Nawet kiedy patrzył, suchy enzym tryskał z małych otworów w płytkach, czyszcząc i sterylizując podłoże. Toaleta i łóżko były jedynymi meblami. Patty siedziała na łóżku, kołysząc się w przód i tył, z rękami skrzyżowanymi na środku.
Szarpała swoje ubranie, aż pozostały po nich krwawe strzępy. Jej ciemne włosy sterczały w splątanym nieładzie , niektóre pasma zostały wyrwane płatami. Jej skóra przybrała mdławy odcień szarości, jakby umierała od środka, a zgnilizna zaczęła sączyć się z jej porów.
– Witaj Patty – odezwał się, używając swojego najłagodniejszego głosu. Od powrotu, coraz trudniej było mu przywdziać jego zrelaksowaną, spokojną maskę. Nie wiedział dlaczego.
Nie, to nie prawda. Nie chciał po prostu zaakceptować przyczyny.
Mishka lubiła jego prawdziwy charakter, a on chciał być mężczyzną który jej się podoba.
Weź się w garść dupku. Jeśli zawali to spotkanie, nie dostanie kolejnej szansy. Było to gwarantowane. Przesłonił oczy cierpliwością tak jak zasłonił nos i usta maską.
Patty nie zarejestrowała jego obecności.
Pozostał przy drzwiach. Inni go atakowali, rzucając się na niego jak pociski z broni i zatrzymując jedynie na szybie która ich rozdzielała.
– Przyszedłem, sprawdzić co u ciebie, zobaczyć jak sobie radzisz.
Jej uwaga nie opuściła podłogi.
– Czy mogę ci coś przynieść? Coś co sprawi, że poczujesz się bardziej komfortowo?– Cisza.
– Rozmawiałem z Joe – powiedział zgodnie z prawdą. Rozmowa z chłopakiem Patty odbyła się wcześniej tego ranka. Nie odkryto nowych informacji, ale dało to Jaxonowi odniesienie którego potrzebował, żeby wypełnić lukę między nim a Patty. – Tęskni za tobą.
Przełknęła ślinę. W końcu. Reakcja.
Miał teraz miejsce zaczepienia i wiedział co ma zrobić, musiał utworzyć wspólną więź.
– Jeśli moja dziewczyna zetknęłaby się z zarazą zagrażającą życiu, sam chciałbym umrzeć. Jest moim życiem. – Wmawiał sobie, że te słowa to kłamstwo, ale nie mógł powstrzymać obrazów Mishki wyświetlających się w jego umyśle. Każdy mięsień napiął się na jego ciele. Nie teraz. – Joe wie, że nie byłaś sobą kiedy go zaatakowałaś. Wie, że nie chciałaś go skrzywdzić.– Nic.
– Powiedz mi przynajmniej jak się czujesz Patty, żebym mógł przekazać to Joemu. On bardzo się martwi. Nie śpi. Nie je. Obawiam się, że może się pochorować. Więc powiedz mi, jak się masz?
– A jak sądzisz?– wymamrotała, niewyraźne słowa. – Dom, dom, chcę do domu.
– A ja chcę ci pomóc tam wrócić – powiedział, starając się ukryć ulgę. Zaczęła mówić. – Chcę żebyś wróciła do Joego. Najpierw jednak musisz odpowiedzieć mi na kilka pytań. Dobrze?
Zesztywniała, nie mógł nawet dojrzeć jak oddycha. Następnie podniosła powoli powieki i spojrzała prosto na niego, jej ciemne oczy zdawały się wirować ogromem wiedzy. Zasobami wiadomości które przekraczały dwudziesto-trzy latkę.
– Te same pytania, które zadałeś moim przyjaciołom? – Jej głos posiadał teraz warstwy, zarówno niskie jak i wysokie, jak u Nolana.
Jaxon zamrugał zaskoczony. Przyjaciele? Z tego co wiedział, żadna z ofiar się nie znała. Nie mieszkali koło siebie, nie pracowali w tych samych budynkach, nie uczęszczali do tych samych salonów. A odkąd stali się „gośćmi” A.I.R. do cholery nie utrzymywali ze sobą kontaktu.
– O jakich przyjaciołach mówisz?
– Dziewczyny które tu są.
– Skąd wiesz, że z nimi rozmawiałem?
Uśmiechnęła się, a widok tego uśmiechu był nieco dziwny. Zbyt ostre zęby w wypełnionych śliną ustach.
– Powiedziały mi.
– Jak? – Kobiety nie mogły opuszczać swoich pokoi. Za wyjątkiem swoich lekarzy, nikt nie mógł ich odwiedzać. Co więcej, ściany były dźwiękoszczelne. Nie możliwe aby kobiety mogły przez nie rozmawiać.
Błysk w oczach Pammy przygasł, zostawiając je nagle puste.
– Kim jesteś?– Po raz kolejny, jej słowa stały się niewyraźne, pozbawione warstw.
Jaxon zmarszczył brwi. Co do cholery?
– Mam na imię Jaxon. Jestem tu by ci pomóc.
– Czy ja umieram?– Nie czekała na jego odpowiedź. – Jemu jest przykro. Nie chciał tego zrobić.– Jemu? Obcemu?
– Czego zrobić?
– Skrzywdzić mnie.
– Jestem pewien, że nie chciał. Jak ma na imię?
Jej ciałem wstrząsnął dreszcz, a ona oplotła mocniej ręce wokół swojego brzucha. Tak mocno, że nabrzmiały niebieskie linie żył.
– Patty kim jest „on”?
– Nie powiem – odpowiedziała melodyjnym głosem.
Ochrania tego, który jest odpowiedzialny za jej obecne położenie? Najprawdopodobniej. Żadna z pozostałych tego nie robiła. Ale ta Petty to właśnie robiła, kobieta która rozmawiała z nim tylko dlatego, że wspomniał jej miłość do swojego chłopaka, wydawała się dziwna.
– Jeśli dowiem się kim jest, może będę mógł go znaleźć i przyprowadzić do ciebie. – Ciepły oddech Jaxona stworzył warstwę wilgoci pod maską, nieprzyjemną i krępującą. – Chciałabyś tego?
– Dał mi dziecko – powiedziała, jakby Jaxon w ogóle się nie odzywał.
– Tak. – Łagodnie, delikatnie. Szybki skan ciała po przyjeździe ujawnił ten mały klejnocik. Podobnie jak u innych. – Wiem.
– To chłopiec.
– To wspaniale, ale skąd to wiesz? – Była w ciąży jedynie kilka tygodni, a żadna z innych kobiet, również w ciąży, nie dawała oznak, że zna swoją sytuację.
– Powiedział mi.
– Kim jest ten „on”? – Jaxon odkrył, że pyta ponownie.
– On mówi w moim umyśle. Jak pozostali.
Kto mówi w jej umyśle? Schön czy dziecko? Kim byli pozostali? Inne ofiary?
– Co do ciebie mówią?
– Jestem głodna – powiedziała, po raz kolejny ignorując jego pytanie. Może go nie słyszała. Jej wyraz twarzy był zagubiony, a drżenie bardziej gwałtowne. – Chcę jeść.
– Odpowiedz na moje pytania, a przyniosę ci wszystko czego chcesz, obiecuję. Joe powiedział mi, że lubisz czekoladowe ciasteczka. Mam pudełko na swoim biurku.
– Żadnych ciastek.– Oblizała wargi, a następnie zamknęła je z wygłodzonym warknięciem który nie miał nic wspólnego z ciasteczkami. Powoli jej wzrok podniósł się, tak jak wcześniej i uczepił niego. – Żadnych ciastek.
Świetnie.
Zamarła, drapieżnik który właśnie zauważył zdobycz. Przygotowywała się do ataku.
Westchnął, odwrócił się, a drzwi otworzyły się automatycznie. Wyszedł na korytarz, słysząc krzyk Patty. Wzdrygnął się i odwrócił z powrotem. Biegła ku niemu z wyszczerzonymi zębami i spływającą z nich śliną.
Drzwi zamknęły się zanim mogła do niego dotrzeć.
Jakaś część Jaxona żałowała, że nie przemycił broni do celi. Podejrzewał, iż lekarze pozwolą każdej z kobiet przejść do końca jej ciąży. Przypuszczał, że chore dzieci zostaną poddane testom, zaledwie poduszki na igły. Ta myśl go brzydziła. Mógł nawet usłyszeć ich wymówkę „dla dobra ludzkości”.
– Jaxon – odezwała się Mia, znajdując się nagle obok niego.
Nie usłyszał jak podchodziła. Nie odwrócił się do niej, nadal gapiąc się na drzwi.
– Tak?
– Chyba znaleźliśmy sygnaturę głosu Nolana.


Ostatnio zmieniony przez Gość dnia Sob 19:05, 10 Gru 2016, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Gość






PostWysłany: Sob 19:04, 10 Gru 2016    Temat postu:

Rozdział 16
Dwa dni wcześniej.
„Wiem kochanie, ale coś mi wypadło. Potrzebuję godziny, może dwóch, dobrze? Później będę w domu.” Przerwa. Ciepły uśmiech. „Twardo się targujesz wiesz o tym? W porządku, dobrze. Czterdzieści pięć minut i nie więcej. Będę w domu.” Przerwa. „Też cię kocham.”
Zabijcie mnie. Wysłuchiwanie jak Estap mizdrzy się do swojej żony zawsze obrzydzało Le’Ace.
„Do usłyszenia później.” Senator Estap rozłączył się i zwrócił do Le’Ace, jego miękki wyraz twarzy, stwardniał w coś niebezpiecznego.
Zawsze dziwiło ją to, że mógł przeistoczyć się z kochającego męża w zajadłego pana w ciągu sekundy. Chociaż gardziła nim każdą cząstką swojego bytu, musiała przyznać, że nie był brzydkim mężczyzną. Nie miał rogów, kłów ani diabelskiego ogona. Był średniego wzrostu, chudy, z gęstymi brązowymi włosami i inteligentnymi piwnymi oczami, bardziej brązowymi niż zielonymi.
Sama miała piwne oczy i nienawidziła, że dzielą tą cechę.
Oparł się wygodnie na fotelu i splótł ręce pośrodku. Ubrany w bardzo drogi dwurzędowy garnitur, promieniował bogactwem i mocą. Czas niestety obszedł się z nim łaskawie. Jego skóra była gładka, w większości pozbawiona zmarszczek i lśniąca zdrowo. Jego włosy zdobiło tylko kilka pasm siwizny, ale wiedziała, że dodał je chemicznie, aby wydawać się bardziej wytwornym.
Naprawdę, sprawiłoby jej ogromną przyjemność zabicie go. Brutalnie. Boleśnie i powoli. Ludzie znajdowaliby kawałki jego ciała w różnych zakątkach świata przez lata. Jednak jedna obawa powstrzymywała ją od tego. Co jeśli panel, gdziekolwiek jest, wpadnie w ręce kogoś gorszego?
Estap nigdy nie rozkazał jej z nim spać, ani mu obciągnąć. Ktoś inny mógł dla niego zrobić o wiele więcej.
„Podobała ci się rehabilitacja?” Zapytał. Rehabilitacja, inaczej mówiąc kara.
Siedziała naprzeciw niego. Przez lata, zmieniał biuro wiele razy, ale ich pozycja pozostawała taka sama. Zawsze siedział za biurkiem, a ona zawsze naprzeciw niego jak niegrzeczna uczennica.
„A jak sądzisz?” Zapytała.
„Myślę, że nienawidziłaś każdej minuty.”
Wzruszyła ramionami, nie chcąc dać mu reakcji której pragnął. „Nie było tak źle.” Jego wzrok zaostrzył się.
Żadnych emocji. Nie ujawniaj niczego.
Po opuszczeniu kompleksu, została odeskortowana do laboratorium gdzie ją skrępowano. Naukowcy próbowali ‘wyczyścić’ chip i usunąć wszystkie uczucia które mogła żywić do Jaxona.
W końcu, emocje mogły wspierać rebelię, a Estap nie chciał aby jego zwierzątko szykowało się do buntu.
Oszukała wszystkich, że procedura zadziałała, że zapomniała większość czasu spędzonego z Jaxonem i wszystko co się między nimi wydarzyło. I wierzyli jej ponieważ, dla nich była kolejnym komputerem do zaprogramowania. Naciśnij przycisk i voilà.
Nie chcieli dopuścić do wiadomości, że jej wspomnienia gromadzone są w mózgu jak u ludzi, a nie w chipie. Jeśli by to zrobili, mogliby zacząć kwestionować swój stosunek do niej.
„Dlaczego tu jestem?” W końcu zapytała.
Estap zarzucił nogi, opierając kostki na powierzchni biurka. „Mam dla ciebie zadanie.”
„Słucham.” Pozostała w miejscu, nie poruszając się na siedzeniu, nawet nie mrugając. Odsłaniając swój strach tylko wywołałaby jego zadowolenie.
„Wyśledziliśmy Schöna który nazywa się Nolanem. Pamiętasz go?”
„Tak.” Każdy naukowiec którego widziała przez ostatni tydzień zadawał jej to pytanie.
„Myślimy, że umyślnie ujawnił swoją lokalizację i zrobił to, żeby cię do siebie przyciągnąć. Przypuszczamy, że jest gotowy znowu z tobą porozmawiać.”
„A agent A.I.R o którym mi mówiłeś?” zapytała, utrzymując neutralny ton, nawet jeśli w środku drżała.
Estap zatrzymał się, jego wzrok ciął ją jak laser. „Nie będziemy go sprowadzać do równania, chyba że będzie to absolutnie konieczne.”
Błogosławieństwo jak i przekleństwo. „Co będzie składać się na tę konieczność?”
Zesztywniał. Przejechał językiem po zębach. Myślała, że miał zamiar zignorować jej pytanie. Zamiast tego odpowiedział, „Zauroczenie Nolana miłością może spowodować, że będzie wolał was razem aniżeli osobno. W takim wypadku….”
Mogła przynajmniej sobie pomarzyć. Strasznie tęskniła za Jaxonem. Nie było dnia, żeby o nim nie myślała, tęskniła za nim, pragnęła go. Nie było dnia, kiedy nie żałowała sposobu w jaki go odesłała.
Nie zdradził jej, nie porzucił. Nawet kiedy zostawił sparaliżowaną w łóżku, tak naprawdę chciał ją uratować, jak obiecał. Jak podejrzewała, odesłanie go było najtrudniejszą rzeczą jaką zrobiła. Ale musiała to zrobić. Albo tak przynajmniej sobie wmawiała. Całkowite zerwanie było zawsze łatwiejsze.
Łatwiejsze. Jasne.
Po tym jak pozbawiła go przytomności, Dallas rzucił się na nią z rykiem. Była rozproszona, starając się opuścić ciało Jaxona delikatnie na ziemię, więc agentowi udało się ją powalić. Straciła oddech.
„Jeśli go zabiłaś,” warknął Dallas kiedy toczyli się wokół w walce o dominację, „urwę ci cholerną głowę.”
„On śpi!” Krzyknęła.
Obcy, Devyn, oglądał całą potyczkę z uśmiechem na swojej przystojnej twarzy. Następnie ich uwaga przeniosła się na Jaxona, sprawdzając jego stan. Zanim zdecydowali się znów ją zamrozić i zabrać ze sobą wymknęła się z pokoju do jaskiń poniżej. Każdy krok oddalający ją od mężczyzny który sprawił jej przyjemność i trzymał tak czule było dla niej agonią. Łzy płynęły strumieniami z jej oczu, a kiedy obserwowała jak opuszczają posiadłość przez podziemny monitoring, rozsypała się na ziemi i szlochała jak dziecko.
Właściwie płakała tak mocno, że w końcu chip całkowicie ją wyłączył w próbie uspokojenia.
Jaxon był wszystkim czego pragnęła w życiu, ale nie mogła mieć ponieważ w ostateczności doprowadziłaby go do śmierci. Mimo to już znaczył dla niej więcej niż wszystko co posiadała. Nawet, jak podejrzewała, jej własne życie, za które robiła niewyobrażalne rzeczy.
Chciała go więcej.
Jeśli rozkazano by jej go skrzywdzić, wiedziała, że nie byłaby w stanie tego zrobić. Wolałby znosić kary fizyczne i ból jaki zwaliłby na nią Estap. Tak naprawdę, z radością zniosłaby to wszystko, żeby ponownie być z Jaxonem.
Myślał o niej? Wspominał o niej z czułością, czy może był wściekły za odesłanie go nieprzytomnego?
Ukłucie żalu i nadziei znów rozbłysło w jej piersi, potężna mieszanka udręki. Może mogłaby wkraść się do jego domu. Może mogłaby wyjaśnić. Może…
„…słuchasz mnie,” powiedział Estap, jego twardy głos wgryzał się w jej myśli.
Zamrugała, próbując oczyścić myśli. „Przepraszam,” skłamała. Znajdzie sposób. Jeszcze jeden raz. Musi go zobaczyć jeszcze jeden raz. „Rozważałam najlepszy sposób podejścia Nolana.”
„Zdecydowałem to za ciebie.” Estap usiadł, łapiąc folder i rzucając nim w jej stronę. „Myślę, że spodoba ci się co wybrałem.”
Ta. Racja. Strach przysłonił wszystkie inne emocje kiedy złapała folder i go otworzyła. Nie spojrzała jednak na niego. Nie, jej uwaga skierowana była na Estapa. Wyjaśni, ponieważ lubił dźwięk swojego głosu.
„Jako że jest zafascynowany miłością i nie chcemy angażować agenta A.I.R jeśli nie jest to absolutnie konieczne.” Nagle zdała sobie sprawę, że żadne z nich nie wypowiedziało imienia Jaxoma, a odnosi się do niego jako agenta, „zbliżysz się do niego, jakbyś nie była w stanie pozbyć się go ze swojego umysłu. Powiesz, że go kochasz i że chcesz z nim być.”
Jakby to miało zadziałać. Idiota. „Sir, myślałam że Schönów przyciągają kobiety płodne. Ja taka być nie mogę.”
Estap wskazał papiery na jej kolanach. „Spójrz na akta.”
Jej wzrok automatycznie się opuścił. Rozszerzyła oczy skanując zawartość. Dokumentacja medyczna, zdjęcia. „Mężczyzna został zainfekowany wirusem?”
„Tak. Myślę, że można spokojnie powiedzieć, że nie miał owulacji.”
Mężczyzna o którym była mowa miał zabarwioną na szaro skórę z plamami czerni. Zgadywała, że gnił, kiedy jego ciało powoli umierało. Jego oczy były zapadnięte, jasne włosy wypadały płatami. Kiedyś pewnie był silnym mężczyzną. Posiadał masywne kości, które były zdolne unieść dużą ilość mięśni. Teraz wyglądał na wychudzonego.
Trzydzieści sześć lat. Żonaty. Dwójka dzieci w wieku dziewięciu i pięciu lat. „Gdzie się teraz znajduje?” zapytała
„Jest przetrzymywany i odizolowany w Laboratorium K. Partona.” W tym samym które ona właśnie opuściła.
„Żywy czy martwy?”
„Żywy.”
„Posiadasz informacje, czy miał kontakt z Schönem, czy może z którąś z zainfekowanych kobiet?”
„Tego nie wiemy. Nie byliśmy w stanie powiązać go żadnym i nie mogliśmy zmusić go do rozmowy.” Głos Estapa zabarwiła złość. Nie był przyzwyczajony do porażki.
Dlaczego tak bardzo zależało mu na zdobyciu tych informacji? Nie był zainteresowany ratowaniem ludzkiego życia, tego była pewna. Mogła wymyśleć tylko trzy rzeczy które go interesowały: pieniądze, władzę i kontrolę. Co zamierzał zrobić z Schönem?
„Bierzesz pod uwagę dopuszczenie agenta A.I.R do rozmowy z mężczyzną? Akta o nim mówiły pochlebnie o jego zdolności zdobywania odpowiedzi.”
„Tak, rozważamy to,” to była jego jedyna odpowiedź.
Nic jej to nie mówiło, ale nie naciskała. „Powinieneś sprowadzić wszystkich ludzi z którymi ofiara miała kontakt. Może któreś z nich go zaraziło.”
„Jest gejem. Tak jak mówiłem, nie możemy jednak powiązać go z Schönem, ani żadną z zarażonych kobiet. Nie znaczy to jednak, że nie zaraził się od którejś z nich, po prostu oznacza, że nie możemy wykluczyć innych opcji.”
Poobracała tą myśl w umyśle. „Dobrze więc. Jest szansa, że odbył stosunek z jednym z Schönów, a tym samym wirus przeszedł na niego. Co może oznaczać, że płodność nie jest problemem. To jednak nie znaczy, że Nolan będzie mną zainteresowany, albo w ogóle będzie mnie chciał.”
„Nie, masz rację. Jednak, ponieważ Nolan wyraził żal wspominając śmierć tych kobiet, uważamy, że jeśli poinformujesz go, iż może pieprzyć cię bez obawy, ze cię zabiję, może być bardziej skłonny do przyjęcia oferty.”
Ścisnęło ją w dołku. Nie. Nie!. Nie odzywaj się. „Czy to moje zadanie, czy może mam go sprowadzić?”
Estap wzruszył ramionami. „Twoim głównym celem jest odkrycie położenie jego tak zwanych braci. Za wszelką cenę, Jeśli ci się uda, masz zabić ile tylko zdołasz. Jeśli nie, sprowadź Nolana.”
Pot spływał jej po plecach. „Doprowadzenie go może okazać się niemożliwe. Ten mężczyzna może znikać na życzenie.”
„Jeśli o to chodzi,” Estap wystukał kod po lewej stronie swojego biurka, otwierając górną szufladę z prawej strony. Wyciągnął gruby, zwyczajny naszyjnik. Jego złącza wydawały się sztywne i nie plastyczne, nie pozostawiając przerw. „To powinno pomóc.”
Estap wyciągną rękę pozwalając aby zabrała naszyjnik. Ciężki, nie plastyczny, tak jak myślała. Ciepły. „Skąd to masz?”
„Mam znajomości. Nawet A.I.R. nie ma jeszcze takich, ponieważ wciąż są w fazie testowej.” Więc, co do cholery znajdowało się w środku?
„Mam to założyć?”
„Nie. To dla niego. Mamy nadzieję, że impuls elektromagnetyczny z metalu powstrzyma jego ciało przed dematerializacją.”
Ach. Skinęła głową w geście zrozumienia, odkładając naszyjnik na folder. Czasami, jedynym sposobem odciągnięcia uwagi, albo zrelaksowania mężczyzny, albo nawet zbliżenia się do niego, było rozebranie się razem z nim. Tak jak chciał Estap.
Jeśli prześpi się z innym mężczyzną, straci Jaxona na zawszę. Już go straciłaś.
Logicznie rzecz biorąc już to wiedziała. Ale nadzieja był głupia, jak zawsze uważała i nie chciała całkowicie zniszczyć marzenia w którym może, pewnego dnia, ona i Jaxon mogą ponownie być razem. Będą razem. Taki rodzaj nadziei mógł prowadzić tylko do rozczarowań, ale nie miała innego powodu aby codziennie wstawać z łóżka.
„Jaką mam ramę czasową działania?”
„Wszystko powinno być zrobione na wczoraj.”
„Zrozumiałam.” Pewnego dnia utnę ci głowę. Ta myśl przepłynęła przez jej głowę powodując, że prawie się uśmiechnęła.
Jego usta ścisnęły się w ponurą linię. „Nie zawiedź mnie tym razem Le’Ace.”
Niewypowiedziana groźba kary zawisła w powietrzu. Jakby nie wiedziała. Jakby nie żyła z tą świadomością na co dzień. „Nie zawiodę.” A po wszystkim utnę ci głowę, wyrwę ją z twojego ciała.
Telefon Estapa zadźwięczał, przerywając nieprzyjemną ciszę która powstała między nimi. Marszcząc brwi, spojrzał na numer i zamachał palcami na drzwi.
Została odprawiona. Umrzesz błagając o dobicie.
Kiedy wstawał telefon zadzwonił ponownie. W tej pozycji, miał na poziomie oczu wszystkie tablice i zdjęcia zdobiące jego ściany. Uczęszczał do prywatnej szkoły i na uczelnię Ivy Leauge. Był wojskowym, uważany za dzielnego żołnierza i naturalnego przywódcę.
Nikt inny nie wiedział co kryje się pod jego pewną siebie i uprzejmą osobowością. Dla niego, była nikim, muchą. Dywanem o który wycierał buty.
Ponownie rozebrzmiał telefon.
Zdała sobie sprawę, że się nie ruszyła. Co ostatnio było z nią nie tak? Nigdy wcześniej tak bardzo nie zatracała się w swoim umyśle, tracąc kontakt z otoczeniem. Odwróciła się na pięcie.
W biurze Estaba znajdowały się dwa wyjścia. Jedno z nich prowadziło do holu i jego administracyjnej asystentki, aka obecnej kochanki. Drugie zaś prowadziło w dół prywatnego korytarza, chroniąc tych którzy przechodzili przed wścibskim spojrzeniem.
Jak zawsze obrał wyjście prywatne.
„Senator Estap,” usłyszała, a następnie jego głos umilkł całkowicie.
Korytarz był pusty, srebrny i wąski, a jej kroki roznosiły się echem jak swego rodzaju bęben zagłady. Jaxon również będzie szukał Nolana. Ich drogi mogą się nawet skrzyżować, jak pragnęła. Czy jednak sobie z tym poradzi?
A jeszcze ważniejsze pytanie: Co miała zamiar zrobić jeśli…kiedy się pojawi?


Ostatnio zmieniony przez Gość dnia Sob 19:05, 10 Gru 2016, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:    Zobacz poprzedni temat : Zobacz następny temat  
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.paranormalromance.fora.pl Strona Główna -> Zablokowane tematy Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
Strona 2 z 3

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Regulamin